Uzależnienie – choroba emocji

Jeśli nie nauczymy się w zdrowy sposób radzić sobie z naszymi emocjami, będziemy nieszczęśliwi i zaczniemy popadać w nałogi. Nic tak szybko i skutecznie – choć jedynie na chwilę – nie pozwala nam uciec od siebie samych, jak alkohol czy narkotyki. Tylko, ile można uciekać i po co?

Kiedy na odwyku po raz pierwszy usłyszałam, że alkoholizm to choroba emocji, byłam zniesmaczona. Zabrzmiało mi to jak jakieś usprawiedliwienie mojego chlania. Z tych samych powodów mierziło mnie myślenie o alkoholizmie jako o chorobie. W zasadzie jednak nie wiedziałam, dlaczego takie pełne wyrozumiałości podejście do mojego problemu budziło mój ogromny dyskomfort i sceptycyzm. Wiele czasu musiało upłynąć, żebym zrozumiała, że nie byłam przyzwyczajona do wyrozumiałości i współczującego podejścia do siebie samej. Nie chciałam taryfy ulgowej. Nie chciałam, żeby mi ktoś mówił o emocjach, roztkliwiał się nad tym, co czuję i dlaczego. Chciałam kary, pokuty i wybaczenia. Tylko to znałam, więc uważałam, że jedynie taka droga prowadzić może do pozytywnej przemiany.

Myślałam o sobie: „Jesteś słaba. Nic nie warta. Więc albo zmężniejesz, udowodnisz swoją wartość, albo nie zawracaj innym dupy i najlepiej zgiń, przepadnij”. A jednak im bardziej nie chciałam być ofiarą losu i się nad sobą rozczulać, tym bardziej się nią stawałam i nad sobą rozczulałam.

Paradoksalnie bowiem im bardziej od siebie uciekamy, tym bardziej ten ktoś nas goni.

Nie waż się czuć!

Od kiedy pamiętam uczono mnie nie okazywania słabości. W mojej rodzinie gardzono słabością. Kiedy płakałam, widziałam niesmak lub gniew na twarzach moich rodziców, ciotek i wujów, dziadków, nauczycieli. Choć z perspektywy czasu uważam za głupie oczekiwanie, że dziecko ma być silne, skoro jest tak bardzo zależne od osób dorosłych, to jednak w dzieciństwie musiałam nauczyć się ukrywać przed dorosłymi swoją słabość – a taką słabością były uczucia. Kiedy coś mnie zabolało, kiedy poczułam się skrzywdzona, mogłam się rozpłakać lub stracić nad sobą panowanie i zacząć się złościć lub histeryzować, a wtedy dorośli w moim otoczeniu mnie odrzucali – obrażali się na mnie i karali np. milczeniem, ostracyzmem, ograniczeniem mi dostępu do pewnych dóbr. Dość szybko więc nauczyłam się chować emocje. A jeśli mi się to nie udawało, czułam rozczarowanie sobą i złość do siebie samej. Problem w tym, że jeśli chowasz przed innymi swoje emocje, to po pierwsze zostajesz z nimi sam, co w efekcie kształtuje w tobie narastające poczucie niezrozumienia przez innych i osamotnienia, a po drugie z czasem te ukrywane przed innymi emocje, stają się też mało dostępne dla siebie samego. A jeśli nie wiesz, co czujesz, to w zasadzie żyjesz bez nawigacji. Jakbyś znalazł się na środku oceanu bez żadnych narzędzi do określenia kierunku, w jakim masz płynąć. Gubisz się w obsłudze samego siebie, co oczywiście odbija się także na relacjach z innymi. Emocje bowiem są informacją. Informują nas o tym, co się z nami dzieje w reakcji na rozmaite bodźce. Co jest dla nas przyjemne, a co nie, co nam odpowiada, a czego nie chcemy. Mówią o naszych potrzebach, podpowiadają jak się zachować np. kiedy postawić komuś granice, kiedy i dla kogo je otworzyć, kiedy walczyć lub uciekać, a kiedy pozwolić sobie na relaks, odpoczynek czy bliskość.

Ostatecznie ja – chowając swoje emocje – straciłam orientację, kim jestem i co właściwie robię na tym świecie. Po emocjonalnych czystkach, odczuwałam w zasadzie tylko kilka emocji – złość, wstyd, poczucie winy, smutek i lęk. Z tych pięciu ta, którą mogłam w miarę bezpiecznie okazać na zewnątrz, to smutek. Nie dziwne więc, że przez większość swojego życia tkwiłam w stanach depresyjnych. Na okazywanie złości nie mogłam sobie pozwolić, bo bałam się kary. Wstydem, lękiem i poczuciem winy raczej nie chciałam się dzielić, bo łatwo było je wykorzystać przeciw mnie i jeszcze bardziej mnie pogrążyć, a poza tym w moim mniemaniu te uczucia świadczyły o słabości. Tak więc w zasadzie jedyne dostępne mi uczucie, jakie pozwalałam sobie przeżywać to był właśnie smutek, który momentami przybierał formę bezsensu i rozpaczy.

Myślę, że kiedy odkryłam działanie alkoholu, urzekło mnie w nim to, że dzięki niemu przez chwilę mogłam poczuć coś więcej, bez panicznego lęku, że to czucie zakończy się wielkim odrzuceniem, wykluczeniem ze społeczności (z czasem coraz bardziej uwewnętrznionej, a nie realnej). I oczywiście nie ważne, że w rzeczywistości i tak nie miał mnie kto odrzucać, bo emocjonalnie to ja wszystkich odrzucałam, zanim mogłabym zostać odrzucona. Gdzieś głęboko w mojej podświadomości nieustannie buzowała dziecięca obawa, że okazanie emocji będzie oznaczać brak akceptacji i karę za okazanie słabości.

Blizny po dawnych ranach

Tak jak wspomniałam, potrzebowałam dobrych kilku lat, żeby zrozumieć i uwierzyć, że bez dostępu do własnych emocji, bez ich czucia, bez rozumienia ich, bez umiejętności zarządzania nimi, nie da się skutecznie wyjść z nałogów, bo nie da się przestać uciekać od siebie. Zanim to jednak do mnie dotarło, wcześniej musiałam przetrawić również, jak wielki wpływ na dorosłe życie mają negatywne doświadczenia z dzieciństwa.

Gdy terapeuci mówili o tymże wpływie, mój wewnętrzny krytyk zanosił się kpiącym śmiechem: „Tak, oczywiście, chlasz tylko dlatego, że „mamusia i tatuś” cię skrzywdzili”. A potem wpadał w złość: „Weź się w garść! Rusz dupę, zaciśnij zęby, przestań się mazgaić, to i uzależnienie ci minie”. Tyle że nie mijało. Wręcz przeciwnie.

Pewnego dnia jednak natknęłam się na badania amerykańskiego lekarza Vincenta Felittiego dotyczące negatywnych doświadczeń dzieciństwa (ACE – Adverse Childhood Experince). Felitti był internistą, który na oddziale medycyny zapobiegawczej zajmował się pacjentami z otyłością. Robiąc z nimi wywiady zauważył, że większość z nich we wczesnej historii swojego życia ma doświadczenie przemocy fizycznej i/lub molestowania seksualnego. Zaciekawiony tym faktem rozpoczął zakrojone na wielką skalę badania nad wpływem doświadczeń z dzieciństwa na późniejszy stan zdrowia (fizycznego i psychicznego) osób dorosłych. Trwające kilkanaście lat badania, z których wnioski po raz pierwszy opublikowano pod koniec ub. w., wykazały silny związek między doświadczeniami emocjonalnymi w dzieciństwie a zdrowiem emocjonalnym oraz fizycznym dorosłych ludzi i głównymi przyczynami ich śmiertelności. Co więcej, ujawniły też, że czas nie leczy niektórych niekorzystnych doświadczeń (niektórych rzeczy nie można „po prostu przeboleć”).

Badaczy zaskoczyło to, że aż 78 proc. badanych (w sumie około 50 tys. osób) doświadczyło wielu traum (średnio trzy różnego typu) lub traumy rozciągniętej w długim czasie. I że doświadczyło ich jeszcze przed 5 r. ż., a najwięcej z nich doznało traumy relacyjnej we własnym domu. Ci, którzy doświadczyli czterech lub więcej zdarzeń takich jak np. przemoc fizyczna, przemoc psychiczna, molestowanie seksualne, zależność od dysfunkcyjnego opiekuna (np. uzależnionego, bądź chorego psychicznie), doświadczenie traumatycznej straty itp., byli w życiu dorosłym bardziej narażeni na różnego rodzaju choroby i uzależnienia.

Badanie wykazało, że negatywne dziecięce doświadczenia potrafią skrócić życie człowieka nawet o 20 lat. Odpowiadają za 50 proc. wszystkich przypadków nadużywania narkotyków, 54 proc. wszystkich przypadków depresji, 65 proc. wszystkich przypadków alkoholizmu i 67 proc. przypadków wszystkich prób samobójczych. Ponad połowa lub więcej badanych wskazywała też  na negatywny obraz siebie, na znaczącą regulację afektu, na problemy z uwagą i koncentracją, z kontrolą impulsu i z agresją oraz na skłonność do ryzykownych zachowań.

Więcej o swoich badaniach V. Felitti opowiada tutaj.

Zapoznając się z badaniami Felittiego, pomyślałam, że może najwyższa pora przestać sobie wmawiać, że dzieciństwo i wychowanie nie mają większego znaczenia. Że w życiu liczy się wyłącznie bycie silnym, że problemy należy rozwiązywać na chłodno, cierpienie znosić dzielnie i w milczeniu, ciężko pracować i nie pozwalać sobie na uczuciowość, bo ta tylko wszystko utrudnia i komplikuje.

Odwaga odczuwania

Dziś myślę, że najistotniejsze w moim procesie wychodzenia z uzależnienia było odważenie się na to, by pozwolić sobie odczuwać i akceptować wszystkie pojawiające się we mnie emocje. By przestać się tych emocji bać.

Nie było to łatwe. Zwłaszcza, że miałam przecież swoje włączające się automatycznie strategie przetrwania, polegające na odcinaniu się od emocji, zakopywaniu ich, zakłamywaniu, uciekaniu od nich. Istotne w tym wszystkim było zrozumienie, czym emocje są, jaka jest ich funkcja i natura. Że to one mają służyć mnie, a nie ja im. Że jedną z ich właściwości jest ich wygasanie, o ile im na to pozwolimy, nie dokładając nieustannie do pieca. Że w dużej mierze możemy decydować o tym, co z daną emocją (pod jej wpływem) zrobimy. Że możemy nauczyć się regulować ten ich wpływ na nas.

Aktualnie sądzę też, że bez czucia nie mamy szansy dojrzeć (dorosnąć). Być może matrykalnie jesteśmy dorośli, ale emocjonalnie zatrzymaliśmy się w dzieciństwie i nieustannie w tej naszej niedojrzałej dorosłości odtwarzamy te same scenariusze z wczesnodziecięcych lat.

Myślę też, że w dorosłości o wiele bardziej cierpimy, nie przez kontakt z emocjami, ale właśnie przez brak z nimi kontaktu skutkujący m.in. poczuciem bezsensu, pustki, nieautentyczności, zagubienia, osamotnienia, izolacji czy obcości (niedopasowania).

Osobiście wciąż mam problem z wyrażaniem niektórych emocji, choć w sumie nie wiem czy zawsze to aż takie ważne, jeśli się jest tych emocji świadomym. Świadomość jest tu chyba najważniejsza. Bo jak już ją mamy, to możemy zdecydować, czy i co chcemy z nimi zrobić.

Dla mnie istotne jest to, że od kiedy nie uciekam od emocji, nie mam żadnej potrzeby sięgania po używki. Nie muszę już wypełniać pustki alkoholem, bo czuję się kompletna, spójna. Nie muszę szukać w nim ulgi czy wsparcia, bo umiem to sobie zapewnić w zdrowszy sposób.

I choć wciąż noszę w sobie wiele niesłużących mi już wzorców reakcji emocjonalnych ukształtowanych w dzieciństwie, udało mi się też wykształcić nowe, lepsze dla człowieka na moim etapie życia. Ta praca zajęła mi kilkanaście lat i wciąż trwa, ale daje mi wiele satysfakcji. A mój alkoholizm i inne uzależnienia pomału stają się już tylko widmem przeszłości.

Duża Mi

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top