ADHD i uzależnienia

Trudno się nie uzależnić, jeśli całe swoje życie obsesyjnie podążasz za dopaminą. Jeśli twój mózg produkuje tak mało tego neuroprzekaźnika, że nie możesz się skupić, nie kontrolujesz impulsów, jak wody potrzebujesz silnych wrażeń i non stop prokrastynujesz, spóźniasz się, zawodzisz ludzi, przez co czujesz się słaby, wadliwy, niedostosowany, to w końcu skończysz z nałogiem w CV.

W pewnym momencie życia doszedłem do wniosku, że w zasadzie jestem w stanie uzależnić się od wszystkiego, co karmi mój ośrodek nagrody w mózgu: alkohol, narkotyki, papierosy, seks, porno, zakupy, jedzenie, gry, skrolowanie na telefonie, hazard.

Miałem wrażenie, że moje życie, to jedna wielka obsesja, złożona z wielu pomniejszych obsesyjnych zachowań, które z jednej strony dostarczają mi przyjemności, pozwalają lepiej funkcjonować, a z drugiej niszczą mi zdrowie, karierę, relacje.

Życie jak porażka

Od kiedy pamiętam, miałem problemy z koncentracją i byłem impulsywny – najpierw działałem, potem myślałem, często wybuchałem, bo emocje mnie roznosiły, bo łatwo było wyprowadzić mnie z równowagi i nieraz zdarzało mi się powiedziałem coś, co powinienem zachować dla siebie lub powiedzieć w zupełnie innej formie. Uchodziłem za osobę niesłowną, której nie można powierzyć żadnego zadania, bo albo zapominałem coś zrobić, co zrobić miałem, albo nie udawało mi się tego zrobić na czas, albo też nie robiłem tego, co trzeba (gdyż w międzyczasie zainteresowało mnie i zaabsorbowało coś innego).

Próby tłumaczenia się ze swoich zachowań wychodziły żałośnie. Bo ile razy można zapomnieć o randce lub się na nią spóźnić? Jak można to usprawiedliwić bez narażania się na śmieszność, bez podejrzeń o bycie złośliwym lub po prostu krętaczem? Ile razy można zgubić jakieś ważne dokumenty? Ile razy zawalić noc i nie stawić się na egzamin, bo rozpoczęło się grać w nową grę i nie można było skończyć? Jak można w ciągu 5 metrów dzielących pokój od łazienki, zapomnieć, że szło się nastawić pranie? Jak można nie przewidzieć, że na dotarcie autem do celu położonego o 100 km za miastem, nie starczy 30 min.? Jak można wyjeść pół lodówki, praktycznie tego nie rejestrując, bo jest się hipersfokusowanym na czymś innym lub też nie jeść w ogóle przez całą dobę (z tego samego powodu)? Kto 12 h bez przerwy spędza na szukaniu noclegu w necie na jedną noc? Albo przez 5 h pisze 10 zdaniowego posta na FB, by w końcu w ogóle zrezygnować z jego publikacji, z obawy, że jednak ktoś to przeczyta?

Moje życie było koszmarem, było chaosem, nieustanną szarpaniną z sobą samym i z rzeczywistością. Nie miałem przyjaciół, moje związki nigdy nie wytrzymywały dłużej niż 3 miesiące, bo albo ja się nudziłem i szukałem nowej podniety, albo moja partnerka posyłała mnie do diabła, uznając po moim zachowaniu, że mi na niej nie zależy (bo jak można zapomnieć, że umówiłeś się z dziewczyną do kina albo wyjść rano po mleko, a wrócić do domu wieczorem bez mleka, za to nową konsolą do gry?).

Nienawidziłem siebie. Nienawidziłem tego, jak funkcjonuję. Że ciągle za czymś gonię, że niewiele projektów udaje mi się doprowadzić do końca, że nie potrafię usiąść na dupie i zrobić tego, co do mnie należy, za to robię mnóstwo gównianych rzeczy, z których nie ma żadnego pożytku. Że mój nastrój ciągle skacze od euforii do depresji. Że niczego nie potrafię zaplanować? Co z tego, że byłem inteligentny, nadzwyczaj kreatywny, skoro nic z tego nie wynikało, nie było z tego żadnego pożytku, żadnej korzyści? Równie szybko jak się do czegoś zapalałem, równie szybko się tym nudziłem. Nie wiem, jakim cudem w ogóle skończyłem studia, nieustannie wszystko odkładając na później, zapominając i nie potrafiąc się skoncentrować na czytaniu. Nie wiem, jak udało mi się wytrwać dłużej niż rok w jednej pracy (najdłużej wytrzymałem lub ze mną wytrzymano 3 lata) i nie umrzeć z nudów lub nie wylecieć z niej na zbity pysk za konfliktowość.

Dość wcześnie zacząłem palić marihuanę i pić alkohol, bo te przynosiły mi ulgę. Głównie od siebie samego, ale też ułatwiały mi wytrzymanie w towarzystwie innych ludzi, bez uporczywego koncentrowania się na tym, że wszyscy mnie oceniają i nikt mnie nie lubi. Po upiciu się czy zapaleniu trawki mogłem przynajmniej nie myśleć o tym, jaki beznadziejny jestem, jaki żałosny, jak marnuję swoje życie i potencjał. Z czasem nałogi stały się moimi towarzyszami niedoli. Zacząłem się izolować. Zamiast ludzkiego towarzystwa, wolałem światy wirtualne, zamiast kontaktu z szarą rzeczywistością, życie na haju. Zamiast pracy w biurze, pracę zdalną, zamiast seksu z dziewczyną, masturbację przy porno. Zamiast zakupów w realu, zakupy w sieci. W końcu przestałem nawet dbać o higienę, bo po co, skoro głównie przebywałem sam we własnym towarzystwie, a swój smród aż tak nie razi.

Tyle że w żyjąc w ten sposób, summa summarum dochodzisz do wniosku, że twoje życie nie ma żadnej wartości i żadnego sensu. I zaczynasz myśleć o tym, by ze sobą skończyć.

Eureka i katharsis

To był zupełny przypadek, że pewnego dnia skrolując coś entą godzinę na telefonie, natrafiłem na filmik jakiegoś ADHD-owca mówiącego o jego destrukcyjnych, nałogowych obsesjach. Kwestią uzależnień interesowałem się już wcześniej. Nawet myślałem o rozpoczęciu terapii pod tym kątem, ale nie wyobrażałem sobie, że byłbym w stanie porzucić wszystkie swoje dopaminowe dopalacze. Wielokrotnie próbowałem którąś z obsesji rzucić, ale szybko rekompensowałem sobie jej brak, czymś innym równie destrukcyjnym. Jak odchodziłem od alkoholu, to bardziej wchodziłem w narkotyki, jak próbowałem zrezygnować z narkotyków, wpadałem w obsesję żarcia. Szczerze mówiąc nie sądziłem, że jest dla mnie ratunek od tego wszystkiego. Nie wierzyłem też, że cokolwiek w moim funkcjonowaniu mogą poprawić leki, bo przecież już wielokrotnie byłem na antydepresantach i niewiele mi to dawało.

Tymczasem wspomniany ADHD-owiec opowiadał o różnych badaniach, które mówiły, że ponad połowa dorosłych z nieleczonym ADHD kończy w szponach nałogu, że osoby z ADHD trzy razy częściej uzależniają się od nikotyny, że ADHD wiąże się z dwukrotnie większym ryzykiem uzależnienia od alkoholu, że u osób z ADHD uzależnienie od substancji psychoaktywnych występuje od dwóch do trzech razy częściej niż u osób bez tego zaburzenia, a także że uzależnienie ADHD-owca przebiega ciężej i leczy się trudniej.

Słuchałem tego i coraz bardziej się na tym hiperfocusowałem. Myślę, że w ciągu 48 godzin przeczytałem na temat ADHD więcej naukowych publikacji niż kiedykolwiek wcześniej o czymkolwiek innym. Najdziwniejsze dla mnie było to, że ADHD u dorosłych leczy się pochodnymi amfetaminy. „WTF?” – myślałem. – „Chyba nie dają takich leków osobom uzależnionym?”. Tymczasem okazało się, że i owszem. Co więcej z relacji uzależnionych ADHD-owców wynikało, że leki psychostymulujące nie zwiększają u nich ryzyka uzależnienia od alkoholu, nikotyny, kokainy czy marihuany. A u tych, którym przepisywano tego rodzaju specyfiki zaobserwowano o 30 proc. mniej objawów wskazujących na uzależnienie w porównaniu z osobami, które leków nie otrzymywały. 

W końcu zaczęło do mnie docierać, że może faktycznie mam wadliwy mózg, który nie jest w stanie wyprodukować odpowiedniej ilości niezbędnych do normalnego funkcjonowania neuroprzekaźników – noradrenaliny i dopaminy, więc dlatego próbuję sobie ten brak jakoś wyregulować, goniąc za różnego rodzaju stymulacją. I że być może, gdy lekami da się ten poziom w końcu uregulować, będę mógł się zatrzymać, a przynajmniej mocno zwolnić z tą gonitwą. Może alkohol, narkotyki, hazard czy seks, nie będą mi już tak bardzo potrzebne. Może będę w końcu mógł się lepiej skupić i zapamiętywać różne rzeczy. Może nawet poprawi mi się z czasem opinia o sobie samym i kontakty z ludźmi. Może…

Leczenie i zdrowienie

Znalazłem placówkę specjalizującą się w leczeniu ADHD. Zgłosiłem się tam i przeszedłem przez test DIVA-5, diagnozujący występowanie i stopień tego zaburzenia u osób dorosłych. Test wykazał, że mam ADHD z oceną objawów na wysokim poziomie. Dostałem leki będące pochodnymi amfetaminy oraz skierowanie na terapię, która miała uwzględniać zarówno pracę nad uzależnieniem, jak i wspierać rozwijanie umiejętności potrzebnych do lepszego funkcjonowania z moim zaburzeniem.

Choć wiele oczekiwałem po tym leczeniu, nie zawiodłem się. Wprowadzenie leków, istotnie poprawiło jakość mojego życia, wyraźnie zmniejszając tę całą moją obsesyjność i zwiększając możliwości koncentracji. Dzięki temu mogłem lepiej skorzystać z terapii, ucząc się na niej m.in. używania kalendarza, planowania, myślenia o rozwiązaniach, poznając mechanizmy uzależnień i sposoby zapobiegania ewentualnym nawrotom, dowiadując się o zdrowych sposobach regulacji emocji, poprawiając swoje umiejętności społeczne po latach izolowania się od ludzi.

Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł odstawić leki i korzystać wyłącznie z tego, co osiągnąłem w ramach terapii, ale jeśli to nie będzie możliwe, gotowy jestem brać je do końca życie, byle tylko nie wrócić do tego, co było przedtem.

Wątpię, żebym zapanował nad nałogami, bez wcześniejszego zdiagnozowania u siebie ADHD. Dlatego, jeśli podejrzewacie, że też możecie na to cierpieć, polecam – zdiagnozujcie się. Na koniec warto chyba wspomnieć, że  ADHD ma podłoże genetyczne, więc istnieją duże szanse, że także nasz rodzic – alkoholik, któremu nawet zaszycie się niewiele pomogło w walce z nałogiem, mógł również być ADHD-owcem. Niezdiagnozowanym, źle leczonym, więc z małą szansą na wyjście z uzależnienia.

Grzegorz

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top