Anoreksja i bulimia – iluzja kontroli

O anoreksji i bulimii mówi się w kontekście zaburzeń odżywiania, a nie stricte jako o uzależnieniu, ale moje doświadczenie pokazuje, że to ten sam rodzaj obsesji, co nałóg. 17 lat życia z tym koszmarem pozwala mi coś o nim powiedzieć.

 

Na początek dobre info – można z tego wyjść. Gorsze jest takie, że wyjść nie jest łatwo.

U mnie zaburzenia odżywiania zaczęły się w młodości fazą anorektyczną. Po prostu przestałam jeść. Nie jadłam nic lub prawie nic, tylko piłam (najczęściej kawę) i ćwiczyłam fizycznie jak oszalała. Nie, nie znaczy to wcale, że nie byłam głodna. Oczywiście, że byłam. Wyobraźcie sobie, jak działa mózg głodnego człowieka – na czym się koncentruje? Dokładnie tak – non stop skupia się na jedzeniu. Rzecz w tym, że w anoreksji jedzenie budzi lęk, bo można od niego przytyć. Więc całą energię poświęca się na kontrolę, by czegoś nie zjeść. Zjedzenie czegokolwiek uruchamia atak paniki – jest w nim i złość na siebie za utratę kontroli, za słabość, i wyrzuty sumienia. A poczucie wartości leci ci na łeb na szyję, tak że w ułamku sekund we własnych oczach stajesz się nikim. Za karę katujesz później swoje ciało ćwiczeniami, wydłużasz kolejny okres głodu i tak to leci.

Pamiętam jak po kilku anorektycznych miesiącach poszłam na spotkanie z kolegą i ten mnie nie poznał.

– Jezu! – usłyszałam od niego na powitanie.

Był przerażony, bo wyglądałam jak obciągnięty skórą szkielet. Bynajmniej jego reakcja wcale mnie nie zmartwiła. Ucieszyłam się, bo to oznaczało, że jestem chuda, że trzymam kontrolę. Ale gdy po spotkaniu wróciłam do domu i przejrzałam się w lustrze, entuzjazm minął. 43 kg – wciąż byłam za gruba.

 

Bulimia – „superpatent” na kontrolę wagi

Głodzenie się naprawdę nie jest przyjemne, nawet jeśli to twój własny wybór i zyskujesz dzięki niemu – paradoksalnie – poczucie mocy. Dlatego, gdy odkryłam – bo sama na to nie wpadłam – że można zamiast się głodzić, po prostu jeść i rzygać, poczułam się jak człowiek sukcesu. Mega spryciara, która oszuka system i osiągnie zamierzony cel. Inni są tacy głupi, jedzą i tyją, a ja znalazłam na to sposób.

Oczywiście przejście z fazy anoreksji do fazy bulimii nie było łatwe. Na początku cokolwiek zjadłam, zaraz leciałam do kibla, by to zwrócić. Takich sesji mogło być w ciągu dnia nawet kilkanaście. Jednocześnie jednak jak już się puści kontrolę nad niejedzeniem, to non stop zaczynasz się na to jedzenie rzucać. Wcześniej myślałaś czego nie zjeść, teraz co zjeść. W dodatku przy B. potrzebny jest dobry plan logistyczny. Jeśli coś jesz, musisz też mieć zagwarantowaną przestrzeń, by chwilę później móc to z siebie wydalić. Z tym nie można czekać, bo im dłużej poczekasz, tym większa szansa, że coś się wchłonie i… przytyjesz.

Niestety jak przechodzisz z A. do B., to zawsze przytyjesz, bo chcąc nie chcąc coś ten organizm jednak wchłonie. A wtedy zaczyna się obłęd niezadowolenia z siebie. Rzygasz jeszcze więcej i jeszcze częściej, ale i tak to nie jest to, co było przy A.

Niektórym bulimiczkom wywoływanie wymiotów idzie bez wysiłku. U niektórych odruch wymiotny zaczyna pojawiać się samoistnie po każdym posiłku. W moim przypadku tak nie było. Mój organizm (gardło) szybko przyzwyczaił się do bodźców i nie reagował na wkładanie do gardła palców, trzeba było znaleźć inne metody, np. połykanie foliowej torebki, która penetruje głębsze warstwy przełyku.

Obsesja jest na tyle wielka, że z czasem nawet jak w przełyku porobią się rany, to i tak będziesz w niego walić, żeby tylko opróżnić żołądek.

Niestety często po prostu żołądek to większy problem niż krwawiące gardło. Bo przy atakach bulimicznych potrafi się pochłonąć taką ilość żarcia, że grozi to rozerwaniem żołądka. Oczywiście im więcej żresz, tym bardziej tyjesz i twoja kondycja psychofizyczna szybko staje się opłakana.

Ja na pewnym etapie wpadłam już w taką obsesję, że przestałam wychodzić z domu. Z obawy, że jak gdzieś pójdę i coś zjem, a nie będę miała gdzie zwrócić, to tego psychicznie nie wytrzymam (śniło mi się to też po nocach). W dodatku wstydziłam się swojego wyglądu, bo w porównaniu ze swoim stanem przy anoreksji osiągnęłam wagę hipopotama (57 kg).

 

Życie z bulimią

Tak samo jak przy innych uzależnieniach, tak samo przy B. żyjesz w obsesji i wszystko tej obsesji jest podporządkowane. Trudno się skupić na czymś innym – szkole, pracy, relacjach z ludźmi. Niby to wszystko jakoś się toczy, ale twoim światem jest obsesja. Jesteście tylko ty i ona, reszta jest gdzieś obok.

Podłe to życie, cholernie męczące i w sumie bardzo samotne. B. to wstydliwa przypadłość. Raczej z nikim o niej nie rozmawiasz, raczej się z tym mocno ukrywasz. Jak jesteś w związku, z tym kryciem jest trudno – a rzyganie raczej nie jest szczególnie romantyczne. Więc w pewnym momencie wybierasz życie bez związku, bo napięcie związane z jedzeniem, rzyganiem i ukrywaniem się jest zbyt duże, żeby to wszystko ogarnąć. Okresowo głodzisz się, przeczyszczasz, potem znów rzucasz na żarcie i tak w koło Macieju.

– I po co ci to? – zapytał mnie w końcu ktoś, komu zwierzyłam się z tej obsesji. – Tylko po to, żeby być chudą?

– Tylko po to?! – obruszyłam się. – Być chudą to żyć! – wykrzyczałam mu w duchu, bo przecież nie w oczy.

Według mnie kwestia chudości to w zaburzeniach jedzenia zewnętrzna przykrywka dla wielu innych problemów. Bo jeśli zapytać takie chore osoby, dlaczego ta chudość jest dla nich tak istotna i jeśli się nad tym dobrze zastanowią – to zapewne odpowiedzą, że bycie chudą daje im poczucie, że mają prawo w ogóle być i pokazywać się innym na oczy. Pod tym leży jakieś gigantyczne poczucie bezwartościowości. Chwytają się tej chudości jako warunku, który – jeśli go spełnią – da im przepustkę – prawo do życia.

Gdzieś w ich umysłach zakorzenione jest przeświadczenie, że na to prawo trzeba sobie zasłużyć. A ponieważ współcześnie w świecie zewnętrznym wartość człowieka często mierzy się wyglądem, trudno się dziwić, że na nim właśnie wiele osób próbuje tę swoją wartość budować. Tyle że jest to stawianie zamku na piasku.

 

Korzyści z B.

Mimo ogromnych strat na zdrowiu psychicznym i fizycznym, niewątpliwie z B. czerpałam też szereg korzyści.  Bardzo długo tkwiłam w iluzji, że jestem spryciarą. Jestem cwana i zaradna, bo jem, a nie tyję lub w przypadku A. nie jem, więc nie tyję. Podbudowywało to nieco moją wartość we własnych oczach – „coś mi się jednak w życiu udawało”.

Przy A. dodatkowo miałam poczucie kontroli – inni ulegali swoim zwierzęcym instynktom, a ja byłam ponad tym. Miałam poczucie mocy, poczucie lepszości.  Ale były też dodatkowe zyski. 

Faceci na mnie lecieli (byłam chuda, czyli wpisywałam się w mainstreamowe oczekiwania urodowe), koleżanki mi zazdrościły (bo one też chciałyby zrzucić parę kilo, ale były zbyt słabe, by dłużej utrzymać dietę, nie to co ja), wiele ludzi się nade mną litowało (Boże, ona taka chuda, biedaczka zaraz umrze), słowem – przyciągałam uwagę, budziłam zainteresowanie.

Ja, do tej pory Panna Nikt, nagle byłam „widziana”. Mój umysł nie skalał się jednak wtedy refleksją – dlaczego skoro czujesz się „widziana”, czujesz się też tak cholernie osamotniona. Ale chory umysł jest ślepy.

Oczywiście wtedy nie byłam tych wszystkich opisanych wyżej korzyści świadoma. To nie jest tak, że świadomie i z pewnym wyrafinowaniem zakładasz taką manipulację sobą i otoczeniem. Ta świadomość przychodzi znacznie później, np. w trakcie terapii, gdy zaczynasz odkrywać siebie, mechanizmy choroby i odzyskiwać realny, a nie zakłamany przez nałóg obraz rzeczywistości. Tak więc dopiero z perspektywy czasu mogłam dostrzec profity, które czerpałam z A. czy z B. i zrozumieć, co tak naprawdę trzymało mnie w tym nałogu. Będąc w obsesji korzyści widziałam tylko takie, że chudnę i nic więcej. Dopiero później zobaczyłam, jaki węzeł pod tym „chudnę” więzi mnie w szachu.

Przy B. korzyści były podobne, co przy A., ale dodatkowo  jedzenie dawało jeszcze haj, a pozbycie się go wyraźną ulgę. Mogłam więc – jedząc i rzygając – zapewniać sobie niezwykle uzależniającą mieszankę haju i ulgi. Mogłam też w ten sposób regulować sobie emocje – jest mi smutno i źle – jem, czuję haj, potem ulgę, kiedy uda mi się tego pozbyć – więc zwycięstwo. A jak w czymś zwyciężam, to znaczy, że nie jestem jeszcze taka do niczego.

Skupienie się na obsesji sprawia, że nie zajmujesz się innymi sprawami. Nie ma już na to czasu i sił. Jesteś w trybie nieustannej walki, a jak toczysz z czymś/kimś walkę, to raczej wszystko inne schodzi na dalszy plan. Rozpada ci się związek – trudno, sypie ci się zdrowie – trudno, nie możesz się skupić w pracy – trudno. Oczywiście te wszystkie sytuacje generują stres i cierpienie, ale na to wszystko odpowiedzią jest zaostrzenie obsesji.

Przerwanie jej jest niezwykle trudne. Ale możliwe.

Dagmara

 

Czytaj też: Jak wyjść z bulimii?

Scroll to Top