Nie mogę przestać pić, bo… – popularne wymówki alkoholików

Gdy podskórnie czułam już, że z moim piciem jest coś nie tak, non stop znajdowałam wymówki, żeby tylko nie musieć nic z tym robić. Oto, co sobie wymyślałam. 

Po pierwsze,  NIE JESTEM ALKOHOLICZKĄ

Bez przesady – mówiłam sobie. – Przecież nie jest jeszcze tak źle. Nie wyglądam jak menel spod budki z piwem. Mam pracę. Dbam o siebie. Nikomu tym piciem krzywdy nie robię. Nie ma co sobie wmawiać, że ma się problem. Wyluzuj, dziewczyno! Nie dramatyzuj! Byle do wieczora. 

Komentarz na trzeźwo:  Gdy piłam, byłam całkowicie ślepa na fakty. A fakty były takie, że nieraz budziłam się rano spuchnięta i zużyta jak wymięta ścierka, i nawet tony make up-u średnio to kamuflowały. Mój umysł walczył z kacem i często potrzebował wielu godzin, żeby odzyskać jako taką sprawność, więc w pracy zdarzało mi się popełniać błędy. Nierzadko kiedy jechałam do pracy lub też w samej pracy ręce trzęsły mi się tak, że musiałam na nich siadać lub chować za siebie, żeby nikt nie zauważył. Lęk, że jednak się wyda, że ktoś jednak zauważy, że przychodzę do pracy niemalże na bani i mnie zdemaskuje, nieustannie mi towarzyszył. Wiele razy kłamałam, udając jakąś wymyśloną na biegu dolegliwość, żeby ukryć skutki przepicia. Wiele razy brałam wolne w pracy, bo jednak zabalowałam. A ile razy zawracałam gitarę różnym lekarzom z powodu dolegliwości, które ewidentnie wynikały z nadużywania alkoholu.

Czy nikogo nie krzywdziłam? Jako singielka mogłam to sobie wmawiać. Ale na pewno krzywdziłam siebie, nadużywałam zaufania mnóstwa ludzi, kasy podatników na leczenie następstw picia, a i relacje z innymi ludźmi – współpracownikami, bliskimi, znajomymi – pozostawiały wiele do życzenia.  W mojej głowie świat był zły, działał przeciw mnie. To inni byli problemem, nie ja. 

Po drugie, GDYBYM CHCIAŁA PRZESTAĆ PIĆ, TO BYM PRZESTAŁA  

– Ale nie chcę. Ja po prostu lubię pić. Alkohol to fajny kompan. Poza tym go potrzebuję. Muszę w końcu mieć w tym życiu odrobinę przyjemności, a nie tylko tyrać jak wół. Zrelaksować się potrzebuję, odstresować. Przecież w zasadzie na siebie prawie nic nie wydaję, nic takiego sobie nie kupuję, to chociaż ten alkohol mogę mieć.  Dlaczego niby miałabym sobie tego zabraniać. Przecież wszystko jest dla ludzi. 

Komentarz na trzeźwo:  Oczywiście trudno zaprzeczyć, że picie może być źródłem przyjemności. Z pewnością jest. Szybko przynosi ulgę, zwalnia hamulce, rozluźnia kontrolę, dzięki temu poprawia humor, troski zasnuwa mgłą, daje poczucie mocy. W końcu z jakiegoś powodu ludzie go piją i się od niego uzależniają. Więc jasne, że rezygnacja ze źródła przyjemności, jeszcze tak łatwo dostępnego, legalnego wydawała się co najmniej nielogiczna. Argument, że „piję, bo lubię” pozwalał mi czuć, że przecież mówię prawdę, że nic tu nie ściemniam, a jak nie ściemniam, to znaczy, że nie ma problemu. A poza tym to „lubienie” w prosty sposób usprawiedliwiało to, dlaczego pić nie przestaję. Nie przestaję, bo nie chcę. Niestety w głębi ducha już dość mocno kiełkowała we mnie świadomość, że to nie do końca prawda. Ale powiedzieć sobie: „nie przestaję, bo nie mogę, nie potrafię” to już byłoby przyznanie się do tego, że jednak problem istnieje. 

Po trzecie, WSZYSCY PIJĄ

– Pracuję akurat w takim środowisku, że bez alkoholu wielu spraw nie da się załatwić.  W tej branży wszyscy piją. A kto nie pije, ten kabluje. Po prostu nie da się nie pić. 

Komentarz na trzeźwo:  Gdy przestałam pić, jakoś tak dziwnie się złożyło, że nagle odkryłam, że jednak w koło mnie nie wszyscy piją. Że może nawet więcej jest tych, którzy nie piją, niż piją. Wystarczyło tylko wynurzyć nos ze swojej bańki, ze ścisłego grona pijących znajomych, żeby to zobaczyć. Okazało się też, że ani w biznesie, ani w życiu towarzyskim nikt nie ma problemu z tym, że ja nie piję, a jak ktoś miał z tym problem, to zazwyczaj okazywało się, że to mój jeszcze nieopierzony „ziomek” czy „ziomalka” ze spektrum U.  

Po czwarte, ŻYCIE JEST ZBYT CHUJOWE, ABY NIE PIĆ

– Za dużo mam problemów na głowie, żeby nie mieć jakiejś odskoczni.  Stresująca praca, codzienny wyścig szczurów w korpo, z bliskimi też ciągle jakieś kłopoty, pretensje, oczekiwania, w kraju degrengolada, że aż rzygać się chce, w ogóle życie jest do bani. Normalnie się nie da się żyć. 

Komentarz na trzeźwo:  Sporo czasu mi zabrało, żeby zrozumieć, ile dramatów sama rozniecałam swoim chorym, pijanym umysłem. Od kogoś usłyszałam kiedyś, że alkoholik to człowiek, który z byle gówna potrafi zrobić tragedię.  Wszystko, co pozwalało mi poużalać się nad sobą, wejść w rolę ofiary, było dla mnie niczym woda na młyn. Namiętnie łapałam do wszystkich i wszystkiego urazy. Do ludzi, do Boga, do świata. Pociąg się spóźnił, autobus uciekł, koleżanka w pracy na mnie nie tak spojrzała, wszystko urastało do rozmiarów apokalipsy i służyło jednemu – żeby się napić. Bo przecież każdy powód jest dobry. A na pewnym etapie picia, gdy już podskórnie wiesz, że z piciem masz problem, potrzebujesz powodów, by sobie jakoś uzasadnić to swoje nieustanne uleganie nałogowi. 

Po piąte, GDYBY TYLKO…

– Gdyby moi starzy tak bardzo nie spieprzyli mi dzieciństwa… Gdyby mój szef, mój facet, moja sąsiadka, pani w urzędzie mnie tak nie wkurwili… Gdybym wygrała w totka i w końcu miała tyle szmalu, żeby ciągle nie musieć martwić się o pieniądze…  Gdyby mnie tak wszystko nie bolało… Gdyby na świecie nie było tyle zła… Gdybym tylko wyszła z psychicznego doła… Gdyby moja przyjaciółka nie umarła…  Gdyby w końcu przestało padać… itd., itd.

Komentarz na trzeźwo:  Jak wyżej. Alkoholik szuka powodów, by pić i jednocześnie rozgrzeszenia tego swojego picia. „Gdyby tylko…” to znakomite narzędzie do poczucia się nieszczęśliwym. Znakomitość „gdybania” zasadza się na tym, że nigdy nie dotyczy ono stanu rzeczywistego. Nigdy nie opiera się na faktach. Zasadniczo nie można z nim nic zrobić. Bo przecież dzieciństwo „se newrati’, wygrana w totka jest mało realna, przyjaciółki się nie wskrzesi, zła na świecie ani deszczu nie powstrzymasz, a jak coś boli czy ma się doła, to można się zapaść w sobie i nic z tym nie robić, tylko oddać narzekaniu. Wygodne, prawda? Nic tylko się upić. Bo przecież co innego zostało, skoro człowiek w tych kwestiach bezradny. 

Po szóste, DAM SOBIE RADĘ SAMA

Być może piję trochę za dużo, trzeba będzie z tym coś pewnie zrobić. Nie ma jednak mowy o tym, żeby kogoś prosić o pomoc. Sama ze wszystkim dawałam sobie do tej pory radę, to i z tym sobie poradzę. Muszę się tylko wziąć za wszarz. Trzeba być silnym, nie miękkim. A ja silną wolę mam. Czy nie dzięki niej tyle w życiu osiągnęłam. Studia pokończyłam, karierę robię, własnego mieszkania się dorobiłam.  Trochę dyscypliny, uporu i silnej woli i będzie gites.  

Komentarz na trzeźwo: Na odwyku dowiedziałam się, że alkoholizm to choroba, a nie kwestia słabej czy silnej woli. I że ta choroba powoduje, że nie jesteś w stanie ocenić skali zagrożenia i siły przeciwnika, dlatego nieustannie będąc „sportowym kibicem” roisz sobie, że możesz wejść na ring i walczyć z Mikiem Tysonem, i że zwyciężysz. Mimo że nie raz zostałeś przez owego Tysona znokautowany. Nokauty niczego cię nie uczą. Padałeś już wiele razy, ale  i tak brniesz dalej na ten ring i podejmujesz kolejne skazane na porażkę próby. Wierząc, że tym razem z pewnością Ci się uda. Czy to nie obłęd? 

Gdy na programie AA stawiałam swoje pierwsze kroki (program 12 kroków), wciąż bardzo trudno było mi się poddać przekonaniu, że alkoholizm to nie kwestia woli, że to choroba i w dodatku śmiertelna. „Ale jaka to choroba? – mówiłam mojej sponsorce. – „Choroba to jak ktoś ma raka, a nie że nie może powstrzymać się od wypicia piwa” – dedukowałam. I wtedy moja sponsorka powiedziała mi: „OK, to jak będziesz miała sraczkę, to spróbuj ją zatrzymać siłą woli”. Szach mat. 

Po siódme, NIE PÓJDĘ NA ŻADNĄ TERAPIĘ, BO… NIE MAM CZASU

– Mam się zamknąć na 1,5 miesiąca czy 2 na odwyku?! To wykluczone. Stracę pracę. Przecież muszę zarabiać. Jak przestanę pracować, to kto mnie utrzyma? (Alkoholicy, którzy mają rodzinę, zwykle wstawiają tu: Rodzina beze mnie zginie. Nie mogę sobie pozwolić na tak długą nieobecność w pracy, na niebranie kolejnych zleceń). Terapia dochodząca kilka razy w tygodniu? Wykluczone! Na nią też nie mam czasu. Musiałabym się zwalniać z roboty, a i tak ciągle zostaję w niej po godzinach, bo się nie wyrabiam ze wszystkim. Poza tym u nas krzywo patrzą na tych, którzy za często chodzą na zwolnienia lekarskie czy wychodzą wcześniej. Nie ma takiej opcji, muszę sobie dać radę sama. 

Komentarz na trzeźwo:  Praca, praca, praca – dla mnie to ona była argumentem na wszystko. Ot, mój osobisty bożek.  Choć inni pewnie mają inne bożki, inne „trudne do spacyfikowania wymówki”. Ale w końcu przyszedł ten dzień, kiedy do pracy pójść nie mogłam, tak przesadziłam z alkoholem. Nie mogłam też pójść następnego dnia i następnego. I nie odbierałam telefonów od przełożonego, bo nie byłam w stanie go utrzymać w ręce.  Kolejne kłamstwa sprawiły, że z pracy mnie nie wylano, ale stan, do jakiego się doprowadziłam, był dla mnie osobistym dnem. Wtedy dopiero uznałam, że nie mam wyjścia i muszę iść na odwyk. Dostałam od lekarza zwolnienie na czas odwyku. Musiałam jakoś przełknąć wstyd, że mój pracodawca dowie się, że byłam w psychiatryku. Potem był jeszcze gorszy, gdy „musiałam” mu wyznać z jakiego powodu tam byłam (nikt mnie nie przymuszał, ale miałam dość kłamstw). Przeżyłam. Świat się nie zawalił. Z pracy nikt mnie nie wywalił.  Szybko jednak sama z niej odeszłam, bo miałam już w życiu inne priorytety, niż tylko praca i praca. 

Po ósme, AA TO NIE DLA MNIE

– Sorry, ale nie jest ze mną jeszcze tak źle, by chodzić do AA. To jakaś pieprzona seksta. Moczymordy, patologia. Siedzą i ględzą o swoim chlaniu. I jak niby to miałoby mi w czymkolwiek pomóc?

Komentarz na trzeźwo:  Nawet już po odwyku nie zmieniłam zdania o AA. Nadal uważałam, że tak nisko jeszcze nie upadłam. Leczenie pod okiem profesjonalistów – OK, ale zadawanie się z innymi pijakami to poniżej mojej godności. Dość długo, bo prawie dekadę udawało mi się powstrzymywać od spożywania alkoholu. Ale mózg alkoholika, jak się mu nie przypomina, zapomina, że jest chory i z czasem zaczyna znów śnić sny o potędze. Po blisko 10 latach pełna optymizmu znów wkroczyłam na dawną ścieżkę i do wszystkich wymówek, począwszy od punktu nr 1 tej listy. Drugie dno było głębsze i ciemniejsze. Prawie w nim utonęłam. Ale jakoś moje wyobrażenia o godności się zrewidowały. Już mogłam poczuć się częścią AA 😊.  Nie żałuję. Trzeźwe moczymordy to naprawdę fajni ludzie. 

Po dziewiąte, NIE WYOBRAŻAM SOBIE, ŻE MIAŁABYM PRZESTAĆ PIĆ NA ZAWSZE

– Ale jak to? Mam iść na firmą imprezę i nie pić, kiedy wszyscy piją? Mam nie wypić z bratem na święta? Nie wypić toastu na weselu mojej siostry? I co to za sylwester bez lampki szampana? Wakacje nad morzem bez drinka z palemką? Czyli całe życie bez radości, bez luzu, bez zabawy? Nie wyobrażam tego sobie!

Komentarz na trzeźwo:  Nawet po odwyku wciąż myślałam kategoriami – „byle do emerytury”. Na emeryturze przecież już nie będę mogła stracić pracy, więc w sumie mogę znów zacząć pić. Trzeba wytrzymać te 30 lat, a potem znów będzie fajnie. Serio, tak myślałam. Bo picie wciąż było dla mnie atrakcyjne. Niedziwne więc, że w końcu zapiłam. Program 12 kroków skutecznie mnie z tej tęsknoty do picia wyleczył. 

Po dziesiąte, BĘDĘ PIĆ KONTROLOWANIE

– No przecież słyszałam, że można. Czytałam w Internecie, że niektórzy terapeuci oferują taką naukę kontrolowanego picia.  Widziałam nawet webinar, gdzie uzależniony opowiadał, że nauczył się tak pić. A zatem można. Wcale nie trzeba wyrzekać się alku na zawsze. 

Komentarz na trzeźwo:  Nie znam alkoholika, który umie pić kontrolowanie. Tak, widziałam w Internecie oferty jakichś ludzi, którzy oferują terapię picia kontrolowanego, ale w Internecie widziałam też bardzo realistyczne zdjęcia kosmitów, zaś na żywo takiego nie spotkałam. Webinar, na który się niegdyś powoływałam w gruncie rzeczy prowadził koleś, który był narkomanem, a nie alkoholikiem, więc być może jemu udaje się pić kontrolowanie, choć i tu obecnie mam wątpliwości. Z własnego doświadczenia wiem, że ja nie potrafię. Próbowałam. Zawsze kończyło się tak samo.  Ciągami i totalną życiową katastrofą.  Dla mnie picie kontrolowane to kolejna iluzja i dowód na nieakceptację choroby.  Ten sam schemat – wchodzenia na ring i podejmowaniu prób pokonania Tysona. 

Duża Mi

Scroll to Top