Wielu z nas uzależnionych szuka dobrych argumentów za tym, by rozstać się z nałogiem i wkroczyć na ścieżkę trzeźwości. Zastanawiamy się nad tym, jakie korzyści mogą wyniknąć z tego, że pożegnamy się z naszą „umiłowaną” obsesją. Tych korzyści z pewnością jest wiele, my jednak dzielimy się z Wami tymi, które odnotowujemy najczęściej u nas i naszych znajomych z kręgu Strefy U.
1. Nowy dzień bez kaca i bez luk w pamięci
Magda: Mija mi siódmy miesiąc trzeźwości. Codziennie dziękuję za kolejny trzeźwy dzień, dzień bez kaca i luk w pamięci. Rety, jak dobrze jest budzić się co rano bez uciskającego czaszkę hełmu bólu. Jak dobrze jest budzić się bez mdłości, bez obezwładniającego lęku: „Jezu, co ja wczoraj nawyprawiałam?”. Jak jest dobrze pamiętać, co poprzedniego dnia się robiło, co się komu powiedziało, z kim się wyszło z imprezy i obok kogo obudziło. Niestety, kiedy piłam, nierzadko nie pamiętałam, że wysłałam do kogoś napastliwego lub krępującego SMS-a albo że zrobiłam komuś awanturę. Nie pamiętałam jak się nazywa ten koleś, którego poderwałam na parapetówie u znajomych i obok którego właśnie się obudziłam. Nie pamiętałam, co robiłam w pracy, bo nieraz pracowałam będąc pod wpływem. Kiedy dziś wspominam, ile razy dzwoniłam do tej pracy i mówiłam, że nie przyjdę, bo rano nie byłam w stanie się spionizować, otworzyć zapuchniętych oczu, opanować trzęsących się rąk, to normalnie załamka. Na szczęście dziś jestem trzeźwa, dziś jestem wolna od kaca i luk w pamięci. I za to jestem ogromnie wdzięczna.
2. Mniej powodów do wstydu i wyrzutów sumienia
Beata: Kiedy piłam i ćpałam, poczucie wstydu i winy były moimi wiernymi towarzyszami. Gdy mój nałóg się rozwinął, miałam wrażenie, że piję i ćpam już tylko po to, żeby ich nie czuć, żeby ich do siebie nie dopuścić. Wydawało mi się, że na trzeźwo, jeśli pozwolę im dojść do głosu, one mnie zniszczą. Tkwiłam więc w błędnym kole. Po zażyciu robiłam głupie, żenujące, okropne rzeczy, których później się wstydziłam i które gryzły mi sumienie, ale nie mogłam przestać zażywać, bo wtedy dopadłaby mnie świadomość własnej marności, własnego upadku. Nie umiałam wyjść z tego zaklętego diabelskiego kręgu. Dopiero gdy sięgnęłam dna, uznałam, że muszę się z tym zmierzyć. Początek trzeźwości był dla mnie koszmarem. Musiałam stawić czoła demonom, przed którymi uciekałam. Ale udało się. Opuściłam krąg. Na programie 12 kroków zamknęłam za sobą przeszłość, rozprawiłam się z krzywdami i winami, tam, gdzie to było możliwe zadośćuczyniłam. I… poczułam się wolna. Oczywiście w trzeźwym życiu popełniam błędy, też zdarza mi się robić różne głupie, niefajne rzeczy, ale jestem ich świadoma, mogę na bieżąco je obsługiwać, mogę je naprawiać, nic mi się nie gromadzi, nie ciąży. To wspaniałe żyć z takim poczuciem lekkości.
3. Życie bez ściemy
Radek: Jako czynny alkoholik byłem patologicznym wręcz kłamcą. Ściemniałem wszystkim: żonie, pracodawcy, znajomym, samemu sobie. W sumie chyba w pewnym momencie trwania nałogu w ogóle straciłem rozeznanie, co jest prawdą, a co nie. Kłamanie tak mi weszło w krew, że stało się dla mnie czymś naturalnym. Czasami nawet jak nie miałem szczególnego powodu, by kłamać, i tak to robiłem. Oczywiście gubiłem się w tym, bo niejednokrotnie nie pamiętałem, jakiego kitu komu nawciskałem. Ludzie przestali mi ufać, przestali wierzyć w to, co mówię, co obiecuję, przestali się ze mną liczyć. Sam w końcu też straciłem do siebie wszelki szacunek. Kłamiąc wprowadzasz chaos w życie swoje i innych. Inni gubili się w kontakcie ze mną, ale ja sam także się pogubiłem. W pewnym momencie nie wiedziałem już nawet kim jestem, nie ogarniałem rzeczywistości, a lista moich problemów się wydłużała. Trzeźwość przywróciła mi siebie samego. Dzięki niej stanąłem w prawdzie, moje życie zaczęło nabierać sensu. Zgubiłem się, ale odnalazłem drogę do domu. Nie muszę już kłamać, bo nie boję się prawdy. Mam odwagę być uczciwym, bo staram się żyć tak, by nie musieć się wstydzić. Odzyskałem godność.
4. Przestajesz wyglądać jak opona Michelin lub jak zombie
Renata: Picie doprowadziło mnie do takiego stanu, że nie mogłam na siebie patrzeć w lustrze. I nie mówię tu metaforycznie, że nie mogłam sobie spojrzeć w oczy, bo czułam się złym człowiekiem, lecz o wyglądzie. Zawsze byłam nieco próżna, ale może to też pewna cecha młodości, w każdym razie ja bardzo przywiązywałam wagę do swojego wyglądu. Nie było opcji, bym wyszła z domu bez makijażu. Dbałam o figurę i o właściwy dobór ciuchów. Tymczasem, gdy wpadłam w nałóg, kompletnie się zaniedbałam. Mocno obniżyłam standardy swoich oczekiwań do siebie i świata. Początkowo jeszcze jakoś się starałam, próbowałam np. korygować makijażem swoją napuchniętą jak po walce bokserskiej twarz po nocnej popijawie, ale z czasem zaczęło mi to zwisać. Tym bardziej że pijąc strasznie przytyłam, a tego nie da się ukryć pod warstwą podkładu. Po wyglądzie widziałam, że się staczam, ale alkohol skutecznie pozwalał mi o tym nie myśleć. Po pewnym czasie nie chciało mi się już nawet specjalnie dbać o higienę, a co dopiero o wygląd. Kilka dni temu na jednej z grup trzeźwościowych jedna z jej członkiń wrzuciła na walla post, w którym pokazała swoje zdjęcie z czasów picia i z teraz – dwa lata od porzucenia nałogu. Metamorfoza była szokująca. Aż trudno było uwierzyć, że to ta sama osoba. Żałowałam, że ja nie mam takich zdjęć do porównania siebie obecnie i kiedyś, bo mogłabym sobie oprawić w ramki i traktować jako przypominajkę na okoliczność głodu alkoholowego. Ta przypominajka mówiłaby mi: „Zobacz, jak wrócisz do picia, wrócisz do takiej siebie. Serio, chcesz tego?”. Myślę, że to skutecznie wybiłoby mi głupie pomysły z głowy. Bo cóż, choć nie piję od blisko trzech lat, to wciąż czasem miewam głody, a że nadal pozostaję nieco próżna i lubię oglądać swój obecny wizerunek w lustrze, to z pewnością byłby to dobry motywator.
5. Odzyskujesz sprawczość
Kazik: W uzależnieniu chyba najpaskudniejsze jest to, że po pewnym czasie to już nie ty zarządzasz nałogiem, ale on tobą. Robisz się całkowicie zależny od niego, jesteś gotów poświęcić dla niego wszystko, co kiedyś stanowiło dla ciebie wartość. W gruzy obracają się rozmaite ważne rzeczy w twoim życiu, a Ty i tak trwasz przy nałogu, choć ten daje ci coraz mniej i mniej. To jest tak wielki absurd, że zdrowym ludziom trudno zrozumieć tę mechanikę uzależnienia. Jak można tak się zatracić, tak wyzbyć z godności i wolności? – dziwią się. A jednak można. Ja cenię sobie trzeźwość właśnie za to, że odzyskałem wybór, odzyskałem kontrolę i niezależność. Mam tylko nadzieję, że nigdy więcej ich na własne życzenie nie stracę.
6. Zwiększasz zaufanie do siebie
Miron: Straszne jest to, kiedy nie możesz sobie ufać. To, że nie ufają ci inni, jakoś jeszcze da się znieść, ale jak ty sam przestajesz mieć do siebie zaufanie, to jakbyś zupełnie tracił grunt pod nogami. Przynajmniej w moim wypadku tak to się objawiało. Będąc czynnym ćpunem oczywiście długo się łudziłem, że tym razem dam radę dotrzymać obietnicy, że tym razem nie przyćpam przed ważnym spotkaniem w pracy albo przed ważną uroczystością rodzinną, ale najczęściej zawodziłem. To budziło we mnie wyrzuty sumienia, którymi się zadręczałem. W końcu wpadłem na pomysł, że po prostu uznam sam siebie za człowieka niegodnego zaufania i spróbuję to zaakceptować. Jestem ćpunem, nie można mi ufać i już. Wydawało mi się to genialnym rozwiązaniem. Nikomu przecież nie ściemniałem, przestałem cokolwiek komukolwiek obiecywać, nie musiałem się więc wstydzić czy borykać z winą. Jak jesteś skorpionem, to żądlenie leży w twojej naturze – tłumaczyłem sobie. – Tak samo jak jesteś ćpunem, to naturalne jest, że raczej przyćpasz niż nie, naturalne jest, że ćpunowi nie można ufać. To rozwiązanie miało pomóc mi uporać się z niezadowoleniem z siebie samego, w gruncie rzeczy jednak chciałem ćpać i nie czuć przykrych tego konsekwencji. Niestety w efekcie doprowadziło to do całkowitego zaprzepaszczenia siebie. Tym rozwiązaniem niejako zrezygnowałem z resztek własnej godności, z wszelkiej motywacji do trzeźwienia. Sam siebie pozbawiłem wszelkich praw, przez co później bardzo trudno mi było zdobyć jakikolwiek powód do starania się o siebie, zmotywować do podjęcia leczenia. Obecnie jestem w trakcie terapii i pomału, wydaje mi się, odzyskuję to, co kiedyś tak tanio i lekkomyślnie oddałem. Czuję jednak, że jeszcze długa droga przede mną. Niemniej już dziś mogę powiedzieć: dobrze jest móc sobie zaufać.
7. Przestajesz uciekać
Emilia: Ile można uciekać? Pewnie całe życie, choć to strasznie męczące. Ja uciekałam dobre 17 lat. Uciekałam w alkohol, by nie czuć, nie myśleć, by odsuwać od siebie problemy, to, co nieprzyjemne. Tyle, że ucieczka nie sprawia, że to, co cię goni, rezygnuje z pogoni. Uciekając nie rozwiązujesz problemu, nie likwidujesz zagrożenia, po prostu na chwilę udaje ci się umknąć przed napastnikiem. Z czasem jednak przychodzi coraz większe zmęczenie, pojawia się coraz więcej lęków albo obezwładniająca obojętność na wszystko, m.in. na to czy przeżyjesz, czy umrzesz. Moje uciekanie doprowadziło mnie do próby samobójczej. Nie byłam wdzięczna za to, że mnie odratowano. Ja naprawdę nie chciałam już żyć i znów gdzieś spieprzać. Ale w szpitalu spotkałam człowieka, który powiedział mi: „Po co się zabijać? Po prostu zatrzymaj się, przestań uciekać i zobacz, czy w ogóle coś cię goni. Jeśli rzeczywiście czyha na ciebie coś złego, co chce cię ukatrupić, to nic nie tracisz, skoro twierdzisz, że i tak chcesz umrzeć. Ale może też się okazać, że za tobą nic nie ma, a wtedy będziesz mogła zrobić ze swoim życiem to, co chcesz”. To było jak cud. Uświadomiło mi, że ja nie tyle nie chcę żyć, co nie chcę już dłużej uciekać. Pojawiła się we mnie determinacja, by jednak odważyć się spojrzeć za siebie. Tak zaczęła się moja droga ku trzeźwości.
8. Wydostajesz się ze świata iluzji
Grzesiek: Dlaczego niby miałbym dobrowolnie chcieć opuszczać lunapark i wychodzić z wesołego miasteczka, skoro wchodziłem tam, bo szukałem miejsca, gdzie będzie wesoło? Ja wcale nie chciałem opuszczać swojego świata iluzji, w który wprowadzały mnie narkotyki. Rzeczywistość nie kojarzyła mi się atrakcyjnie, po co więc miałbym do niej wracać? Lubiłem palić trawkę, lubiłem zapodać sobie kokę, amfę, morfinę, kwas. Po nich było fajnie, po nich miałem haj. Zatem po co? A no niestety z biegiem czasu okazało się, że koszty pobytu w lunaparku zdecydowanie przewyższają zyski, a poza tym klimacik z wesołego, coraz bardziej robił się koszmarny. Pod koniec mojego pobytu w świecie iluzji, praktycznie nie marzyłem już o niczym innym, tylko o tym, żeby jakoś się z tego koszmaru wydostać. I tu znów – niestety – nie było to tak proste, jak wkroczenie do tego przybytku „rozkoszy”. Obecnie mam już na swoim koncie pewien staż trzeźwości i muszę przyznać, że nabrałem takiej awersji do iluzji, że w realu szerokim łukiem omijam wszelkie wesołe miasteczka. Boję się tego, co iluzoryczne, nie ufam już temu za grosz. Cieszę się z tego, bo koszmar ćpania stał się dla mnie gorszy niż cała nieatrakcyjność rzeczywistości. Nie ciągnie mnie do narkotyków, dziś nie widzę w nich już nic pociągającego.
9. Zyskujesz szansę na szczęście
Robert: Gdy jeszcze pijąc, przychodziłem na mityngi i słuchałem tych trzeźwiejących alkoholików, którzy opowiadali o tym, jacy teraz są szczęśliwi, zazdrościłem im, ale w gruncie rzeczy nie do końca dowierzałem. Jak można być szczęśliwym nie pijąc? Czy to właśnie nie alkohol jest tym jasnym promykiem w moim podłym życiu, który sprawia, że jeszcze to życie ma dla mnie jakiś urok? Przecież jeśli odstawię alkohol, to to życie całkowicie już dla mnie straci blask i sens. A jednak chodziłem na te mityngi i słuchałem ich ględzenia. Na jednym z nich jakiś koleś miał spikerkę i opowiadał: „Jak piłem mówiłem, że alkohol to moje źródło szczęścia, że poza nim wszystko inne to padół łez. Gdy odciąłem się od owego źródła, przyszło wielkie zdziwienie, bo okazało się, że to ono blokowało mi dostęp do tego, co naprawdę dobre. Straciłem alkohol, ale odzyskałem swoje życie”. To mnie jakoś tknęło, bo koleś używał tych samych argumentów, którymi od lat ja się szprycowałem, by trwać w nałogu. Jakoś to we mnie zakiełkowało, wzbudzając wątpliwość: „Czy ja aby sam siebie nie oszukuję”, ale i nadzieję: „Może rzeczywiście da się coś zyskać na rzuceniu chlania”. No i wciągnąłem się w końcu w to trzeźwienie. A teraz gadam tak samo jak oni kiedyś – jestem szczęściarzem 😊.
10. Znika wiele Twoich problemów
Remik: To niepojęte, jak trzeźwość wiele zmienia. Kiedyś problemem dla mnie byli ludzie, bo mnie nie rozumieli, bo nie robili tak, jak ja bym chciał, choć to głównie ja byłem dla wszystkich wrzodem na tyłku. Problemem był brak kasy, a nawet nie dostrzegałem, kiedy ta się pojawiała, choć przecież pojawiać się musiała, bo jednak za coś piłem i głodem też nie przymierałem. Problemem była sytuacja w kraju i na świecie, bo przecież ja wszędzie widziałem problemy, a że znałem się na wszystkim, to miałem opinię na każdy temat. Problemem był sąsiad, bo woził się lepszym samochodem niż ja. Problemem było moje szwankujące zdrowie, bo zaczęło się buntować przeciw notorycznemu lekceważeniu go i moich przeciw niemu wojnach podjazdowych. Problemem był pracodawca – co tam, że tolerował moje buractwo i częste nieobecności w robocie i jeszcze mi za tę fuszerkę płacił – w moich oczach nie doceniał mnie i wykorzystywał. Generalnie miałem tak wiele problemów, że trudno było nie chlać. Dziwnym trafem, gdy chlać przestałem i zacząłem trzeźwieć, gdy złapałem trochę pokory, odpuściłem kontrolowanie wszystkiego, nabrałem do siebie i świata dystansu, sporo moich problemów ulotniło się. W AA powtarzają: „Sam nie twórz tragedii, to życie stanie się proste”. Podpisuję się pod tym w stu procentach. Jak sam nie jątrzę, jak nie szukam dziury w całym, nie traktuję siebie śmiertelnie poważnie, a zamiast na debatowaniu o problemach, skupiam się na rozwiązaniach, żyje mi się lepiej, lżej, przyjemniej, prościej.
Warto przeczytać: Jak przestać pić?
Strefa U
PS
Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, rozważ wsparcie naszej działalności drobną wpłatą: