Historia żółtej piłeczki

– Opowiedz mi o swoim życiu – poprosił nieznajomy. Wzdrygnęłam się, bo nie miałam ochoty na powroty do przeszłości i zwierzanie się obcemu człowiekowi. – Przecież i tak nie żyjesz tu i teraz – ocenił nieproszony. – Wciąż żyjesz przeszłością – westchnął. – Opowiedz mi o swoim życiu, jakbyś opowiadała komuś bajkę. Więc opowiedziałam.

Dawno, dawno temu na świecie pojawiła się żółta piłeczka. Miała piękny, ciepły żółtkowy kolor, idealne proporcje, niespożyte ilości energii i ciekawską osobowość. Lubiła eksplorować świat, w którym przyszło jej żyć. Lubiła hasać po łąkach, tarzać się w piasku, odbijać się od twardych miejskich powierzchni, by wzlecieć wysoko, a opadając odbić się jeszcze mocniej i wznieść się jeszcze wyżej, i wyżej. Świat wydawał jej się szalenie interesujący, czasem tajemniczy, czasem przerażający, ale i tak chciała go poznawać. Myślała o sobie, jak o małej-wielkiej podróżniczce, która przemierza glob w pełnych ekscytacji podskokach. Niestety ci, do których należała, nie za bardzo troszczyli się o to, co ona lubi, a czego nie, co dla niej jest dobre, a co niekorzystne. Ograniczyli jej świat do areału pełnego złej aury. Była to przestrzeń, w której niemal zawsze panowała niepogoda. Ciągłe burze, ulewy i wichury sprawiały, że powierzchnia, od której mogłaby się porządnie odbić i spojrzeć na wszystko z „lotu ptaka”, była zbyt niestabilna, grząska i brudna. Ulice non stop pokrywały błoto i kałuże. Na niebie praktycznie nigdy zza chmur nie wychodziło słońce, wciąż tylko lało i grzmiało, a nierzadko też z nieba waliły pioruny. Życie w tak ponurym środowisku szybko i zachłannie odbierało żółtej piłeczce jej pierwotny urok i blask. Ciągłe taplanie się w błocie z roku na rok coraz bardziej wtapiało ją w koloryt jej otoczenia. Stawała się tak samo brudna jak wszystko wokół niej. Warstwa po warstwie obrastała błotną skorupą, aż w zasadzie stała się niewidzialna. Ciężar, jaki ją oblepiał i jaki dźwigała na sobie, uniemożliwiał jej oderwanie się od powierzchni. Przestała skakać i z czasem mogła już tylko wolno się toczyć. Tocząc się zaś nie mogła sprawnie unikać ostrych przedmiotów, które napotykała na swojej drodze. A tych było niemało. Zardzewiałe gwoździe, szkło z potłuczonych butelek, wieczka od puszek raniły jej nieskazitelną powierzchnię, tworząc brzydkie szramy i pozostawiając blizny. Piłeczka czasami miała wrażenie, że ulewy ściągają do jej ograniczonej przestrzeni wszelkie możliwe śmieci z całego świata. W końcu zaczęła myśleć, że cały świat wygląda tak, jak środowisko, w którym się wychowywała. Popadła w apatię. Przestała wierzyć w cokolwiek, mieć na cokolwiek nadzieję. Zaległa w miejscu, w ciemnym kącie błotnistej uliczki. Nie miała już sił nawet się toczyć. Co prawda gruba błotna skorupa pokrywająca ją całą, zaczęła chronić ją przed nowymi zranieniami o ostre przedmioty, ale każdy ruch powodował otwieranie się starych ran. Więc choć teoretycznie żyła, w praktyce zamarła. Jaki sens zresztą miał jakikolwiek ruch, skoro w tym swoim ponurym, ograniczonym środowisku znała każdy zakątek. Nic w nim nie mogło jej już zdziwić ani zaskoczyć. A jeśli cały świat wyglądał podobnie, to w jakim celu miałaby się gdzieś dalej ruszać? Dawna myśl o podróżach i eksploracji świata wydała się jej niedorzeczna. Odrzuciła siebie, która kiedyś tak myślała. „Byłaś taka głupia, mała żółta piłeczko” – mówiła o dawnej sobie z sarkazmem. – „Taka naiwna i nieświadoma, że aż samo wspomnienie ciebie boli”.

Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata. Świat zapomniał o piłeczce, a ona zapomniała o nim. Przy takiej pogodzie nikt się nie bawił na dworze piłkami. Zresztą z dawnej piłeczki niewiele już pozostało, a do ciemnego zakątka, w którym się ukryła, nikt nie zaglądał. Tak było do dnia, gdy do jej mrocznego „azylu” przypałętał się jakiś pijak. Zapewne chciał sobie ulżyć w ustronnym miejscu, ale niefortunnie potknął się o nią i runął twarzą prosto w kałużę.

– Co, do cholery! – zaklął, po czym spojrzał na przyczynę swojego upadku. – Ty, brudne ścierwo! – rozzłościł się na bezkształtne coś pod jego stopami i z całych sił w nie kopnął, tak że piłeczka wyleciała ze swojego kąta wprost na główną ulicę. Na ulicy zaś kopnął ją jeden z przechodniów, a potem kolejny i kolejny. Piłeczka wznosiła się i upadała, toczyła się, znów wznosiła i znów opadała, lądując w kałużach i błocie. Nie wiedziała, ile razy ją kopnięto, ile miała tych wzlotów i upadków. Straciła rachubę czasu. Po prostu poddawała się im bezwolnie, czekając, aż w końcu ktoś znowu wykopie ją gdzieś w jakiś zacieniony kąt, gdzie będzie mogła zalec bez życia na kolejne naście lat.

***

Kiedy jednak pewnego dnia obudziła się, poczuła się jakoś dziwnie. Długo zajęło jej uświadomienie sobie, że od dawna nie poczuła żadnego kopnięcia, żadnego przemieszczania się, a mimo to coś nią poruszało. Łagodnie, wręcz błogo. Co więcej, czuła się lekko. Okazało się, że pływa. Kopniaki skruszyły jej twardą, ciężką skorupę, a woda, na powierzchni której teraz się unosiła, delikatnie zmywała świeższe warstwy błota z jej ciała. Nad sobą zobaczyła bezchmurne niebo i…

– O Boże, słońce! – wykrzyknęła.

Bo rzeczywiście nad nią unosiło się prawdziwe, ciepłe słońce. Było jej tak dobrze, że najchętniej zostałaby tu, gdzie jest, już na zawsze. „A jednak istnieje inny, lepszy świat” – pomyślała i w jej wnętrzu obudziła się nieobecna od lat iskierka nadziei. Pierwsze wrażenia w wodzie i słońcu były wręcz ekstatyczne. Piłeczka uznała, że chyba trafiła do raju, nie wiedziała bowiem, że ten raj okaże się jej kolejnym więzieniem.

Dni płynęły i w duszę piłeczki zaczął wkradać się niepokój. W wodzie mogła jedynie utrzymywać się na powierzchni i przemieszczać się tam, gdzie ta ją popchnęła. Od wody nie mogła się odbić, nie mogła zawędrować tam, gdzie chciała. Była całkowicie skazana na ruchy tejże. Poza tym zdawało się jej, że z dnia na dzień wody w zbiorniku ubywa. Dni były naprawdę gorące. Od kiedy znalazła się w nowej rzeczywistości, nie spadła tu ani kropla deszczu. Nie żeby po latach życia w plusze bardzo to jej przeszkadzało, ale jakoś zaczęło ją napawać obawą. Miała złe przeczucia. I nie bez powodu, bo któregoś dnia, gdy się obudziła, pod nią były już tylko piasek i muł, a woda niemal całkowicie wyparowała. Wówczas to okazało się, że piłeczka znajduje się w głębokim dole, zupełnie sama, odcięta od reszty świata, spalana słońcem i odgrodzona od jakichkolwiek przejawów życia.

„Tutaj umrę” – przeszło jej przez głowę. I choć nie chciała umierać, nauczyła się godzić z tym, co zsyłał jej los, więc znów zamieniła się w „kamień”. Zamarła, przygotowując się na swój ostateczny koniec.

***

Pisk i skomlenie. Zdawało jej się, że to właśnie usłyszała, ale szybko uznała, że to majaki. Akurat minął naprawdę upalny dzień, po którym powierzchnia jej ciała pokryła się spękaniami. Była sucha jak wiór i nabrała tendencji do pękania i kruszenia się. „Chyba mam udar” – wykoncypowała piłeczka, uznając pisk i skomlenie za omamy słuchowe. A jednak po chwili dźwięk się powtórzył. A potem jeszcze raz i znowu. Piłeczka nie mogła się ruszyć niemal zrośnięta z wyschniętym pod nią i na niej mułem, ale wyraźnie słyszała, że ktoś lub coś się do niej zbliża. Było ciemno, więc nie widziała kto to. Zdawało się, że coś w jej pobliżu intensywnie węszyło. Wreszcie poczuła czyjeś szturchnięcie. Potem to coś się oddaliło i znów zapadła cisza. Czekała długo, ale stworzenie nie wracało. Nic też już wyraźnie nie rozpraszało ciszy. „To już nie wróci” – pomyślała z rezygnacją i swoim zwyczajem odpłynęła w sen, czyli swego rodzaju niebyt.

Jakież było jej zdziwienie, gdy budząc się o poranku poczuła na sobie coś puchatego i ewidentnie żywego. To coś oddychało spokojnie i łaskotało ją po skórze. Otworzyła oczy i dostrzegła, że tym dziwnym czymś jest młody psiak. Zwierzak oparł łeb na niej jakby się w nią wtulał. „Co Ty tu robisz?” – chciała zapytać. – „Nie możesz tu być. Stąd nie ma jak się wydostać! Zginiesz tu!”. Ale psiak przecież nie mógł zrozumieć, co do niego mówi. Czuła się spanikowana i bezradna. Nie chciała, żeby tu sczezł jak ona. Martwiła się, ale nie wiedziała, co może począć. Psie dziecko jednak zdawało się kompletnie nic nie robić sobie z ich beznadziejnego położenia, bo gdy tylko się obudziło, wyrwało piłeczkę z warstwy mułu i z radością podrzuciło zębami w górę. Gdy piłeczka opadła i odtoczyła się kawałek, psiak znowu do niej podbiegł, chwycił ją w paszczę i podrzucił. Szczekał przy tym, krążył wokół niej zachęcając do zabawy, jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że za chwilę dopadną go głód, pragnienie i skwar, z godziny na godzinę pozbawiając go sił. Kiedy jednak piłeczka patrzyła na to beztroskie, szczęśliwe w danej chwili stworzenie, coś drgnęło w jej sercu, pojawiła się w niej jakaś dziwna tęsknota, obudziło się wspomnienie. „Czy kiedyś byłam taka jak on?” – zastanowiła się. – „Czy kiedykolwiek byłam tak naiwna, radosna, beztroska?”. Ten stan wydał jej się dziwnie znajomy, choć zdawał się pochodzić z jakichś pradawnych czasów. Mimo wszystko teraz patrząc na bawiącego się z nią psa, pierwszy raz od lat poczuła, że się uśmiecha.

– Patrz, tam chyba jest pies? – nagle piłeczka usłyszała nad sobą jakieś głosy.

– Tak, to jakiś szczeniak. Chryste, kto go tam wrzucił? – odpowiedział drugi głos. – Przecież nie znalazł się tu sam z siebie, jesteśmy wiele kilometrów od miasta.

– Pewnie jakiś pojeb chciał się pozbyć kłopotu, więc znalazł ten dół jako szybkie rozwiązanie.

– Wyciągnijmy go, nie możemy przecież go tak tu zostawić.

Jedna z postaci zaczęła gramolić się do dołu. Psiak przerwał zabawę i wpatrywał się w zbliżającego się człowieka.

– No chodź, maluchu, nie bój się, musimy cię stąd wyciągnąć.

Maluch zaczął drżeć, ale silne ręce szybko go złapały i uniosły w górę.

– Śliczny jesteś – powiedział właściciel rąk. – Znajdziemy ci jakiś dobry dom, chłopaku.

A powiedziawszy to odwrócił się, by odejść i wspiąć się z psiakiem na górę. W piłeczce wezbrały sprzeczne uczucia – radość, że oto choć jedno z nich dwojga zamkniętych tu w dole znalazło ratunek i jednocześnie smutek, że znowu ona zostanie tu, całkowicie sama. Zanim jednak na dobre poddała się znanemu jej smutkowi, usłyszała pisk i szczekanie. Jakimś cudem, pies wyrwał się z rąk ratownika i pognał w stronę piłeczki. Chwycił ją delikatnie zębami, zamerdał ogonem, jakby komunikował swojemu wybawcy: „Bez niej się nie ruszam”.

– Co to jest, mały? – zainteresował się wybawca, a kiedy podszedł bliżej i przyjrzał się trzymanej przez psa rzeczy, zaśmiał się. – Przecież to jakaś stara, brudna piłka, zostaw ją, kupimy ci nową.

Jednak psiak ani myślał zostawiać tu swoją ledwo poznaną towarzyszkę. Gdy ratownik próbował wyrwać ją z jego paszczy, szczeniak groźnie warknął.

– Już dobra, dobra – zgodził się wybawca. – Zabierzemy cię razem z tą piłką, chyba jesteś do niej bardzo przywiązany, co? Chodź, wydostańmy się stąd.

***

W nowym domu, do którego trafili szczeniak z jego piłeczką, było jak w bajce. Pierwszego dnia zafundowano im pachnącą kąpiel, a potem zapewniono ciepłe i miękkie posłanie. Psiak dostał dodatkowo nowe zabawki, w tym idealne, błyszczące nowością, kolorowe piłeczki. Przy nich niegdyś żółta piłeczka nawet po kąpieli wyglądała jak weteranka wojenna. Jej kolor niewiele już miał wspólnego z żółtością, jej ciało pokrywały liczne szramy i spękania, a jędrność pozostawiała wiele do życzenia. Piłeczka czuła się brzydko i staro, i… jakby nie na miejscu. Marzyła, by odzyskać dawny blask. Tak się na tym zafiksowała, że zamiast cieszyć się nowym życiem, nową rodziną, nowym światem, potrafiła tylko porównywać się z innymi piłeczkami i doszukiwać w sobie kolejnych niedoskonałości. Nie zauważała, że mając wiele fantastycznych zabawek, jej psi towarzysz najbardziej lubił bawić się z nią. To z nią kładł się spać i przy niej się budził, gdy nastawał poranek. Mimo że rósł jak na drożdżach i w oczach wręcz mężniał, nadal to ona była dla niego najulubieńszą z „maskotek”. Ona jednak wciąż miała wrażenie, że nie pasuje do tego wszystkiego, że nie jest wystarczająco ładna, świeża i czysta, by zajmować tu miejsce. Poza tym bała się. Bała się, że nowi właściciele w końcu dostrzegą, że do nich nie pasuje i wyrzucą ją na śmietnik.

– Może gdybym przeszła jakiś lifting, a najlepiej jakąś porządną renowację, wówczas nabrałabym większej pewności siebie, może przestałabym się tak bać – myślała. Marzyły jej się malunki na ciele, które niczym tatuaże ukryłyby jej liczne blizny. Marzył jej się solidny botoks i wygładzenie skóry, które nadałyby jej dawnego blasku.

Ponoć myśl kreuje rzeczywistość, nic więc dziwnego, że w końcu piłeczka sobie tę rzeczywistość wykrakała. W końcu bowiem nastąpił ten dzień, a w zasadzie noc, której tak się obawiała. Pewnego razu, gdy pies spał, jego właściciele po cichu wydobyli piłeczkę z jego legowiska, wrzucili do worka i wywieźli z domu.

– Może to i lepiej – piłeczka westchnęła zrezygnowana. – Skoro to już nastąpiło, to przynajmniej nie będę się już bać. Ze śmietnika wyszłam, na śmietniku skończę. Koło się zamyka – uznała, ponownie godząc się na swój marny los.

Jednak los ten miał względem niej inne plany.

***

Dzwonek oznajmiający wejście przez drzwi wyrwał piłeczkę z odrętwienia. Nagle ktoś otworzył worek, w którym tkwiła, wyjął ją z niego i postawił na ladzie przed starszym jegomościem.

– Nasz pies jest strasznie przywiązany do tej piłki – usłyszała głos jednego z domowników. – Psiaka znaleziono w głębokim dole razem z nią i od tego czasu się z nią nie rozstaje. Jednak widzimy, że jest w coraz gorszym stanie i zastanawiamy się, czy nie dałoby się jej jakoś odrestaurować.

Starszy człowiek nałożył okulary, ujął piłeczkę w dłonie i zagwizdał.

– Fiu, fiu. Niezła z niej sztuka – powiedział. – Widać, że wiele przeszła i to cud, że jeszcze się trzyma. Po tylu rozmaitych rozcięciach i nakłuciach, już dawno powinien być z niej marny flak. Długo też chyba musiała być na słońcu, bo gdzieniegdzie popękała i pokruszyła się, no i w jakimś błocie, bo aż jej się wżarło w skórę. Ale spróbuję dać jej drugie życie – uśmiechnął się. – Warto o to powalczyć, bo to niemal antyk. Takich piłek już dziś nie produkują. Te wszystkie dzisiejsze to chińszczyzna, mocniej kopniesz i pękają, przy byle zabawie powietrze schodzi z nich jak z balona. Plastikowy badziew – skrzywił się i niemal splunął z obrzydzenia. Jednak gdy ponownie spojrzał na trzymaną w dłoni piłkę, na powrót się rozpogodził. – Uratujemy ją – zapewnił. – Wróćcie po nią za tydzień.

***

Kiedy Max, bo takie imię nadano znalezionemu w dole psu, obudził się rano bez swojej towarzyszki, zdawało się, że oszalał. Szukał jej po całym domu, obwąchiwał każdy kąt, przeczesał każdy zakamarek podwórka, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć.

Był niespokojny. Nie chciał bez niej spać na swoim posłaniu. Co i raz budził się, podchodził do posłania, sprawdzał czy aby nagle sama na nie nie wróciła, a gdy jej tam nie znajdował, smutniał, zwieszał nos na kwintę i pogrążał się w rozpaczy.

Domownicy próbowali go zabawiać, podsuwali mu pod pysk różne inne zabawki, ale ignorował je, ani razu na ich widok nie podnosząc ogona. Max zdawał się przeżywać coś w rodzaju żałoby po stracie. I nic oraz nikt nie było w stanie go z tego wyciągnąć.

– A jeśli po renowacji to już nie będzie ta sama piłka? – zaczęli nabierać obaw właściciele Maxa. – Jeśli okaże się, że jej zmiany będą tak duże, że Max jej nie rozpozna?

Nagle zapragnęli cofnąć to, co zrobili, ale wiedzieli, że było już za późno. Minęło kilka dni. Proces renowacji zapewne już trwał. Teraz mogli tylko się modlić, żeby ich decyzja nie była złym wyborem.

***

– I jak ci się podoba? – zapytał piłeczkę stary majster, gdy skończył pracę nad nią i teraz prezentował ją sobie i jej w lustrze.

Piłeczka nie wiedziała, co powiedzieć, zresztą przecież rzemieślnik i tak niczego by nie usłyszał. Oniemiała przyglądała się swojemu wizerunkowi. Była jędrniejsza, twardsza. Jej naoliwiona skóra zyskała większą elastyczność, nie kruszyła się, nie pękała. Dostała nowe, mocne szwy. Nie była już może młodą żółtą piłeczką, za to teraz nabrała barwy starego złota przydymionego w miejscach, gdzie odbijały się w nich lata spędzone w taplaniu się w błocie. Jej szramy nie były szpecące. Przeciwnie, zdawało się, że nadają jej wizerunkowi pewnej szlachetności. Może miał rację stary majster, twierdząc, że jest swego rodzaju antykiem. Podobało się jej to, co widzi i pomyślała, że nie chciałaby w sobie już nic zmieniać. Nie chciała też być jak nowe zabawki Maxa. Wolała być sobą. Zwłaszcza że Max też wolał ją nad wszystkie inne piłki świata. Nie mogła się doczekać, kiedy wróci do domu i znów się z nim spotka i do niego przytuli. Od dawna nie czuła się tak dobrze sama ze sobą. Była spokojna i gotowa cieszyć się tym, co ma.

A jednak, gdy pojawili się członkowie jej nowej rodziny, by zabrać ją do domu, poczuła, że coś jest nie tak. Byli jacyś inni – zdenerwowani, niepewni. Niby zachwycili się jej nowym-starym image, ale czegoś się obawiali, i ten ich niepokój i jej się udzielił.

***

– Hej, Max, zobacz co dla ciebie mamy – zaświergotali jakoś niepewnie sprawcy całego zamieszania, gdy wrócili z zakładu starego majstra. Wyjęli z worka starą-nową piłkę i pokazali ją z daleka psiakowi, ale Max nawet na nią nie spojrzał.

Piłeczka poczuła bolesne ukłucie w środku. „Czyżby się obraził? Czyżby już jej nie chciał?” – zatrzęsła się wewnętrznie na tę myśl.

– Popatrz, Max, twoja piłeczka – zachęcali psa do reakcji, ale ten wciąż wydał się niezainteresowany nową zabawką.

Położyli więc ją na jego starym posłaniu, które od samego początku dzielił z piłeczką i odsunęli się, obserwując jego reakcję.

Gdy Max zobaczył, że coś kładą w miejscu jego starej towarzyszki, rzucił się z nadzieją, że to ona, ale znalazł tam zabawkę, która wcale nią nie pachniała, więc tylko się wkurzył, złapał posłanie zębami i wyrzucił intruza ze swojego legowiska.

Piłeczka potoczyła się w kąt i tam zamarła. Zamrzeć, zastygnąć, zamrozić się uczuciowo oraz na wszelką nadzieję – oto stara, dobrze znana reakcja. Ta reakcja przez lata chroniła piłeczkę przed utonięciem w bezmiarze rozpaczy, więc może uchroni i teraz. Choć piłeczka nie do końca wierzyła, że tym razem przed owym bezmiarem rozpaczy da się jej uchronić. Została odrzucona. Zupełnie jak dawniej była niechciana.

Wkurzony Max jeszcze przez jakiś czas szarpał posłaniem, aż w końcu zaległ na nim smutny i zmęczony.

Patrzyła na swojego psiego przyjaciela z zacienionego kąta pokoju, gotowa jak zwykle poużalać się nad sobą, ale tym razem nie była sama ze swoim żalem – nie tylko samej siebie jej było żal. Żal było jej przede wszystkim Maxa, który wyraźnie cierpiał po stracie i to łamało jej serce. Może właśnie dlatego pierwszy raz w życiu coś w piłeczce mocno zadrżało, coś się poruszyło, jak w zapowiedzi ogromnego trzęsienia ziemi. Pierwszy raz w życiu zaczęło jej na czymś zależeć i urosło to do rozmiarów potrzeby wymykającej się wszelkim znajomym regułom gry. Potrzebowała się poruszyć, potrzebowała dotrzeć do Maxa, być może nawet podskoczyć i pacnąć go w ten jego futrzasty łeb, by zrozumiał, że ona to ona, że wróciła i jest tutaj, chociaż trochę inaczej wygląda i pachnie, jednak to wciąż ona.

Ktoś kiedyś powiedział, że wiara góry przenosi, że potrzeba jest matką wynalazku, że jak czegoś bardzo się chce, to znajdzie się siłę i sposób, żeby osiągnąć cel. A tym razem piłeczka w końcu miała jakiś cel i była zdeterminowana, by do niego dotrzeć. Dlatego napięła się i spięła, wytężając wszystkie zmysły i wizualizując, jak toczy się z kąta w stronę psiego towarzysza. I choć ani za pierwszym, ani drugim czy trzecim razem nawet nie drgnęła, nie poddawała się, wierząc, że to musi się stać, że musi wydarzyć się cud. I faktycznie. W końcu coś drgnęło. Piłeczka wytoczyła się z cienia i bez udziału osób trzecich przeturlała się prosto pod nos Maxa.

Pies zlustrował ją wzrokiem i drgnął. Podniósł łeb, jakby zdziwiony bezczelnością okrągłego przedmiotu. Chyba zaskoczyło go to, że mimo iż wyraźnie pokazał, że nie życzy sobie żadnych imitacji i protez w miejsce swojej towarzyski, to owo coś miało na tyle tupetu, by znów mu się narzucać. Och, samo prosiło się o śmierć. Toż gdyby chciał, mógłby jednym kłapnięciem pyska zrobić z tego czegoś sieczkę. Był już potężnym psem, a nie szczeniakiem. Dałby radę raz dwa się z tym czymś rozprawić. Może więc zdziwienie, a może jakaś intuicja, ale coś skłoniło Maxa, by jednak na chwilę wstrzymał złość na wodzy i zatrzymał się nad tym nowym czymś. Schylił więc niepewnie łeb i poniuchał.

Początkowo nie rozpoznał nic znajomego w zapachu, jakim emanowała nowa piłka, którą w swojej głowie wciąż nazywał lekceważąco „tym czymś”. Jednak po chwili przez pierwszą warstwę nowości przebiło się coś ciepłego i znanego. Poniuchał ponownie. Znów to samo. Zbliżył pysk bliżej, i bliżej, aż wbił się nosem mocno w piłkę i zaciągnął. Ona. W środku była ona. Przekrzywił głowę zdziwiony i chwilę się w nią wpatrywał, a potem znowu wpił w nią nos i chwycił zębami lekko nagryzając. Ona. Ewidentnie ona. Podskoczył na cztery łapy, obrócił się radośnie wokół siebie, podrzucił piłkę pyskiem do góry, a potem wziął ją w paszczę i wybiegł na podwórko. Podrzucał nią i bawił się, szalejąc z radości.

Domownicy stali w oknie z uśmiechami na twarzach, choć po ich policzkach płynęły łzy.

– Witaj w domu – wyszeptali bezgłośnie, co nie umknęło piłeczce, która właśnie przyglądała się swojej rodzinie z podniebnej perspektywy. Max złapał ją w pysk i ponownie wyrzucił w górę.

Była w domu. Chciana i akceptowana taka, jaką jest. Dotarła do celu swojej podróży.

***

– I żyli długo i szczęśliwie? – zapytał z uśmiechem nieznajomy.

Nie odpowiedziałam, bo niby skąd miałam wiedzieć, co przyniesie przyszłość. A ponieważ milczałam, po chwili on sam pokusił się o odpowiedź.

– Myślę, że jest duża szansa na takie właśnie zakończenie – stwierdził. – Wiesz dlaczego? Bo zależy im nie tylko na sobie samych, lecz na sobie nawzajem. Nie tylko akceptują rzeczywistość, ale też angażują się w niekiedy konieczną w tej rzeczywistości zmianę, która służy poprawie ich losu. Sądzę więc, że dadzą radę.

– Tak, dadzą – przyznałam i tym razem to ja uśmiechnęłam się do niego. Bo naprawdę wierzyłam, że w ich wypadku życie długo i szczęśliwie będzie zupełnie realną perspektywą przyszłości.

Jednak na odchodne, bo właśnie wjeżdżał na peron mój pociąg, powiedziałam nieznajomemu:

– I wcale nie żyję przeszłością. Już nie. Kiedyś sądziłam, że przeszłość nas determinuje. Dziś wiem, że mimo określonej przeszłości, o ile uda nam się wyrwać z klatki i nie trafić do innej, możemy swoje życie stworzyć na nowo.

Luna

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top