5 największych zagrożeń przy wychodzeniu z nałogu

To będzie krótka i bardzo subiektywna lista rzeczy, które według mnie są najbardziej niebezpieczne dla nałogowców, zwłaszcza tych będących na początku trzeźwienia. Zrobiłem ją na podstawie własnych doświadczeń i chciałbym się tymi doświadczeniami z Wami podzielić.

Emocjonalny superwyzwalacz

Dla mnie największym wyzwalaczem – zarówno na początku trzeźwienia, jak i teraz – były i są szalejące w środku mnie emocje. Oczywiście na początku było gorzej, bo zupełnie nie kumałem świata emocji. Nie umiałem ich nazywać. Poza złością i radością, w sumie nie rozpoznawałem innych emocji. Potem odkryłem, że chęć picia uruchamia mi większość silnie przeżywanych przeze mnie emocji, tak negatywnych, jak i pozytywnych. Najczęściej były to gniew, smutek, żal, ale także radość, miłość, wzruszenie. Przed tymi nieprzyjemnymi uciekałem w alkohol, te przyjemne alkoholem próbowałem sobie podbić. Generalnie jednak brakowało mi instrukcji obsługi mojego emocjonalnego systemu. Nie wiedziałem jak być z emocjami, co z nimi robić, co robić ze sobą, gdy one się pojawiają. Dopiero w trakcie zdrowienia i odbywanej terapii zacząłem rozumieć, o co w tym chodzi. Zrozumiałem np., że w zasadzie z emocjami wcale nie muszę czegoś robić. To, że się pojawiają, nie oznacza z automatu, że muszę na nie jakoś zareagować. Wystarczy, że je zauważę, odczytam informacje, jakie te ze sobą niosą i dopiero wówczas na tej podstawie mogę zdecydować czy coś robię i co robię w odpowiedzi na nie. Zauważyłem, że czasami, jak nie robię nic, to emocja po prostu przychodzi i odchodzi. Jeśli ja nie działam, to sama emocja niczego nie zmienia. I że niekiedy właśnie tak jest najlepiej. Bo np. gdy pojawi się gniew i na niego od razu nie zareaguję, to on minie, opadnie, a wówczas będę mógł racjonalnie podjąć decyzję, co zrobić z informacją, którą mi przyniósł. Albo kiedy przeżywam radość, cieszę się czymś. Czy od razu muszę chcieć cieszyć się bardziej? Czy to mi naprawdę jest do czegoś potrzebne? W procesie zdrowienia nauczyłem się przeżywać emocje takimi, jakimi są, bez chęci ich podbijania bądź uciekania przed nimi. Dzięki temu obecnie udaje mi się na ogół dobrze zarządzać swoimi emocjami, co z kolei pozwala mi trwać w stanie równowagi i zachowywać pogodę ducha.

Wiara w sprawiedliwość

Ponoć w psychologii wiara w sprawiedliwość świata uchodzi za błąd poznawczy. Chodzi tu o wiarę w to, że złe rzeczy nie przydarzają się dobrym ludziom, a więc także że na szczęście lub nieszczęście można sobie zasłużyć. Za tą wiarą kryje się przekonanie, że jeśli ja będę postępować w prawy sposób, to nic złego mnie nie spotka, a jeśli coś złego mnie spotkało, to znaczy, że sam sobie zawiniłem. Wierzyłem w to. Wierzyłem, że jako alkoholik nie byłem zbyt dobrym człowiekiem, zatem nie dziwiło mnie to, że moje życie było pasmem cierpień i fuckupów, ale jak już zacząłem trzeźwieć i naprawiać swoje życie, sądziłem, że świat zacznie rozkładać przede mną czerwony dywan. Kiedy więc okazało się, że świat tak nie działa, wpadałem w złość, zawodziłem, złorzecząc Bogu i pragnąłem, strasznie pragnąłem zatopić te uczucia w alkoholu. Na szczęście wszedłem na Program 12 Kroków, który pozwolił mi zobaczyć rzeczywistość taką, jaką ona jest, a nie jaką ją sobie uroiłem. Dziś wiem, że na wiele spraw nie mam wpływu, że straszne rzeczy przydarzają się naprawdę dobrym ludziom, a świat rządzi się nie do końca dla mnie logicznymi prawami. Ponieważ pogodziłem się z taką rzeczywistością, nie reaguję już na różne jej przejawy ekstremalnie emocjonalnie. To pozwala mi utrzymywać spokój ducha, pozwala mi nie panikować, nie buntować się, nie użalać się nad sobą i nie walczyć z wiatrakami. Moja trzeźwość dzięki temu jest bardziej stabilna.

Niewłaściwa relacja ze sobą

Na początku wychodzenia z nałogu, kiedy dotarło do mnie, jak bardzo spieprzyłem sobie życie, dopadły mnie tak ogromne wstyd, wyrzuty sumienia i poczucie winy, że myślałem iż spod ich ciężaru się nie podźwignę. Mój nieotumaniony alkoholem krytyk wewnętrzny doszedł do głosu i terroryzował mnie dniami i nocami. Samobiczowałem siebie na różne sposoby, wymierzałem sobie kary, nienawidziłem siebie. W procesie zdrowienia natomiast musiałem nauczyć się sobie współczuć. Nie litować się nad sobą, ale pochylić się nad sobą jak nad chorym człowiekiem, który wymaga opieki i troski. W tym także pomógł mi Program 12 Kroków. Dzięki niemu udało mi się zamknąć za sobą przeszłość i skupić się na tym, co tu i teraz, na możliwościach, na rozwiązaniach, a nie problemach. Program sprawił, że dostrzegłem swoje wady i pokazał mi, że posiadanie tych wad to nie powód do nienawidzenia siebie, ale oznaka człowieczeństwa. Każdy człowiek oprócz zalet posiada też wady. Każdy też może pracować nad dobrym wykorzystaniem zalet i korektą wad. W AA zrozumiałem, że nikt nie wymaga ode mnie doskonałości, a jedynie tego, żebym sam siebie nie oszukiwał i z pokorą nad sobą pracował w dążeniu do bycia lepszym człowiekiem. Tak właśnie, krok po kroku moja relacja z samym sobą z wrogiej i niechętnej, zaczęła przekształcać się w przyjacielską i współczującą. Jak przełożyło się to na moją trzeźwość? Skoro nie musiałem już przed samym sobą uciekać, po co niby miałbym chcieć pić?

Trudności w relacjach z innymi

Przez większość życia głównym wyzwalaczem trudnych dla mnie do ogarnięcia emocji były relacje z innymi ludźmi. Gdy zagłębiłem się w historię mojego pijaństwa, odkryłem, że w gruncie rzeczy zacząłem pić, by lepiej funkcjonować wśród ludzi. Kiedy się napiłem, nie byłem już tak nieśmiały, milczący, niepewny siebie. Po alkoholu nie byłem już tak napięty i sztywny, czasem udawało mi się być nawet kimś w rodzaju duszy towarzystwa. Po alkoholu bez problemu podchodziłem do dziewczyn i je podrywałem (tak w końcu poderwałem też swoją żonę). Po kilku głębszych byłem fajniejszy i bardziej przez innych lubiany. A skoro picie dawało tyle bonusów, dlaczego miałbym z tego zrezygnować? Myślałem tak do czasu, aż alkoholizm niemal całkowicie wyizolował mnie ze społeczeństwa. Oczywiście chcąc wyzdrowieć musiałem zająć się tym moim funkcjonowaniem z innymi ludźmi na trzeźwo. Musiałem dojść do tego, dlaczego kontakty z innymi ludźmi tak bardzo mnie stresują, czego się boję, czego – jak sądzę – mi brakuje, żeby być wśród ludzi i tak mocno się nie spinać, czego potrzebuję, by być z nimi i móc się tym cieszyć. Tu konieczna była psychoterapia, ale też trening umiejętności społecznych, no i tradycyjnie Program 12 kroków. Psychoterapia pozwoliła mi zrozumieć, jak wczesne relacje z rodzicami, z osobami dla mnie ważnymi wpłynęły na dalsze moje problemy relacyjne z innymi ludźmi już w dorosłym życiu. Trening umiejętności społecznych dał mi narzędzia do tworzenia dobrych relacji z innymi, a Program 12 Kroków ukierunkował mnie od postawy mocno egocentrycznej do postawy prospołecznej (myślenia bardziej o innych niż o sobie). Dzięki temu, że zacząłem lepiej się czuć w kontaktach z innymi ludźmi, te kontakty zaczęły przynosić mi sycące mnie wartości. Dziś czerpię z nich siłę i motywację do działania, dzięki nim moje życie nabiera sensu i barw. To życie nie jest już puste, a tak je odczuwałem dawniej. Dziś nie czuję się w nim już samotny. Tym bardziej zatem trzeźwość jawi mi się obecnie atrakcyjnie. Nie chciałbym tego wszystkiego zaprzepaścić wracając do picia. Za bardzo to sobie cenię.

Pycha

Za piąte największe zagrożenie dla mojej trzeźwości uważam odwracanie się od pokory. Gdy tracę pokorę, wszystko zaczyna się walić. Przejawy utraty pokory mogą być naprawdę rozmaite np. zaczynam myśleć, że już jestem zdrowy, więc może mógłbym wypróbować czy mogę pić jak „normalny” człowiek. Albo zaczyna mi się wydawać, że mieć rację jest ważniejsze niż mieć relację i usilnie dążę do tego, by stanęło na moim. Tracę pokorę, gdy odwracam się od Siły Wyższej, uznając, że do niczego jej nie potrzebuję, że poradzę sobie ze wszystkim sam. Tracę ją, kiedy zachowuję się egoistycznie, gdy przestaję dostrzegać świat znajdujący się poza czubkiem mojego nosa. Pycha pojawia się wraz z moim samozadowoleniem, ale nie takim zdrowym, realistycznym, uzasadnionym, lecz takim, które wynosi się nad innych i bazuje na oszustwie (nie chcę dostrzec własnych wad, własnego wkładu w cudzą krzywdę, więc spycham odpowiedzialność na okoliczności zewnętrzne, samemu umywając od tego ręce, wybielając się). Czasami trudno jest dostrzec przejawy pychy. Żeby żyć w pokorze, trzeba być uważnym. Robić codzienną inwenturę moralną i przy najmniejszych odstępstwach od normy, sprowadzać się z manowców na właściwą ścieżkę. To również pokazuje, że dla uzależnionego trzeźwość to w sumie nieustanna praca nad sobą. Jeśli tę pracę się sobie odpuści, nawrót choroby staje się niestety całkiem realny i to nawet po wielu latach trzeźwego życia.

Julek

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top