Trzeźwienie – oczekiwania vs. rzeczywistość

Szczęśliwy ten, kto nie ma oczekiwań – twierdzą buddyści. Według nich oczekiwania, pragnienia to główne źródło naszych cierpień. Niedziwne więc, że wchodząc w trzeźwość z wielkimi oczekiwaniami, nierzadko zaliczamy wielkie rozczarowanie. A rozczarowanie to dla nas, uzależnionych świetny powód, by wrócić do nałogu.

Na samym początku trzeźwienia nie liczyłem na wiele. Byłem w tak kiepskim stanie, w tak ogromnym dołku psychicznym, że ledwo ćmiła w tym nadzieja na jakąkolwiek poprawę. Chyba nie tyle nawet chciałem poprawy, co pragnąłem przestać cierpieć. Jednak im bardziej nabierałem sił, tym nadzieja rosła, a wraz z nią rosły też oczekiwania.

Czego oczekiwałem? Że stanę na nogi, że posprzątam burdel, którego narobiłem latami picia, że wyjdę na ludzi, że coś jeszcze w życiu osiągnę i wszystko będzie dobrze. Gdzieś pod skórą czaiło się także marzenie, że może kiedyś całkowicie wyzdrowieję i będę mógł pić jak inni ludzie, choć się do tego nie przyznawałem, nawet przed sobą samym (dostrzegłem to dopiero, gdy stawiałem 1 krok na Programie 12 Kroków).

Problem z oczekiwaniami jest taki, że często nijak nie przystają one do rzeczywistości. Miałem za sobą 20 lat pławienia się w nałogu. Nałóg zabrał mi zdrowie, rodzinę, pracę, niekaralność. Nie przyjmowałem jednak do siebie faktów. Nie chciałem pogodzić się ze stratami, z tym, że pewnych rzeczy nie da się już naprawić, bo zniszczenia są ostateczne.

Gdy zacząłem trzeźwieć, oczekiwałem, że świat będzie mi sprzyjał. Przecież zrobiłem wielki krok, włożyłem w to wielki wysiłek – postanowiłem zerwać z nałogiem, zatem czyż to nie powód do chwały i do nagrody? Tymczasem świat miał w dupie moje chore wyobrażenia. Mimo usilnych starań, rodzina nie chciała mnie widzieć, nie chciała ze mną rozmawiać, słuchać moich tłumaczeń, przeprosin czy przyjąć oferty zadośćuczynienia. Lekarze stwierdzili, że jeśli nie będę stosował ścisłej diety i choć na moment wrócę do picia, to moja wątroba umrze, a ja wraz z nią. Widoki na dobrą pracę też nie wyglądały różowo, bo orzeczenie o karalności za malwersację zamykało przede mną wiele drzwi. Nawet urodą już nie grzeszyłem, gdyż nałóg zrobił swoje – urósł mi bebzon, mięśnie zamieniły się w galaretę, no i miałem twarz pijaka, co dość dobrze odstraszało ode mnie fajne laski, a przecież za niefajne nie będę się brał, na to miałem zbyt wielkie ego.

Trzeźwa rzeczywistość okazała się na tyle ponura i zniechęcająca, że bardzo, ale to bardzo chciałem od niej uciec. Jedynie ta cholerna, ledwo zipiąca wątroba jakoś powstrzymywała mnie od rozpaczliwego powrotu do chlania.

Pewnego dnia na mitingu AA usłyszałem, że aby trzeźwieć, trzeba nabrać pokory i że pokora to w gruncie rzeczy urealnienie – siebie i swoich oczekiwań. Wtedy tego nie rozumiałem i musiało minąć trochę czasu, aż do mnie dotarło, że muszę się jeszcze wiele nauczyć – o sobie i naturze rzeczywistości, żeby spokornieć i wytrwać w trzeźwości.

Rzecz w tym, że pijąc praktycznie od nastoletnich lat, kompletnie nie miałem pojęcia o życiu. Przecież przez większość tego życia karmiłem się iluzjami, jakimiś wyobrażeniami o sobie i świecie. Miałem świadomość pantofelka, co nie przeszkadzało mi myśleć, że pozjadałem wszystkie rozumy i rościć sobie praw do wielu rzeczy, do których świat niekoniecznie chciał mi dać uprawnienia. Uważałem na przykład, że ponieważ postanowiłem przestać pić, należy mi się druga szansa. Nie dostrzegałem przy tym, że w sumie to, iż jeszcze żyję, jest właśnie tą drugą szansą. W swojej głupocie i pysze oczekiwałem, że druga szansa to będzie podanie mi życiowych bonusów na tacy. Buntowałem się i złorzeczyłem na los, kiedy okazywało się, że druga szansa oznacza wiele mojego wysiłku; i to niemałego.

Myślę, że tak naprawdę zacząłem się uczyć życia, gdy wszedłem na Program 12 kroków. Współczuję mojemu sponsorowi, bo byłem wyjątkowo oporny na wiedzę, uparty, krnąbrny i nieszczególnie uczciwy. Mimo to mój mądry, cierpliwy sponsor przeszedł ze mną przez wszystkie poziomy piekieł i w końcu wyprowadził od demonów mnie na ludzi. Przynajmniej na tyle, że dalszy proces trzeźwienia i rozwoju w dużej mierze mogłem już kontynuować samodzielnie.

Spasowałem z oczekiwaniami, spokorniałem, przekazałem stery w kierowaniu swoim losem Sile Większej ode mnie samego, w efekcie czego zyskałem spokój ducha. Z czasem wydało mi się, że na ten mój spokój rzeczywistość zaczyna inaczej reagować. Życie stało się lżejsze, łatwiejsze, prostsze. Robiłem, co do mnie należy, ale na nic nie naciskałem, i oto nagle wiele rzeczy wcześniej dla mnie nieosiągalnych zaczęło się wydarzać. Poczułem wdzięczność.

Dziś myślę, że każdy, kto wchodzi na ścieżkę trzeźwości, powinien uczciwie przyjrzeć się swoim oczekiwaniom oraz swoim poglądom na rzeczywistość. Bowiem jeśli oczekiwania będą nierealne, zapewne doświadczy on silnego rozczarowania. A rozczarowanie dla nałogowca to niebezpieczna sprawa – dobry powód do powrotu do starych, szkodliwych schematów radzenia sobie z problemami. Lepiej oczekiwać mniej, niż więcej. Przynajmniej dopóty, dopóki nie upewnimy się, że owe oczekiwania przystają do rzeczywistości, a nie wynikają z naszego chorego, pogrążonego w iluzjach umysłu.

W przeciwieństwie do buddystów sądzę, że jakieś oczekiwania, pragnienia warto mieć, bo bez nich co niby miałoby nas motywować do osiągania jakichś życiowych celów? Ale jak to podkreśla wspólnota AA, warto we wszystkim szukać równowagi. Równowaga zapewnia nam spokój ducha, a spokój ducha to fundament trzeźwości.

A zatem spokoju i pogody ducha sobie i Wam wszystkim życzę.

Do zobaczenia w trzeźwości!

Emil

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top