Gdy uzależnienie odbiera chęć życia

Nałóg wielu z nas doprowadził do myśli samobójczych. Część z nas owe myśli wprowadziło w czyn. Niektórzy skutecznie, inni nie. Ci, którym się „nie udało” opowiadają o stanie swojego umysłu w chwili, gdy wydawało im się, że śmierć będzie najlepszym rozwiązaniem.

 

Adrian: Jestem hazardzistą i przegrałem wszystko. Dom, samochody, oszczędności życia, firmę, w dodatku zadłużyłem się na wiele tysięcy u niefajnych ludzi. W dniu, kiedy dotarło do mnie, że to już koniec, że ani już nie mam za co grać, ani nie mam jak spłacić długów, postanowiłem odebrać sobie życie. Długo się nie zastanawiałem, jak to hazardzista. I prawie mi się udało. Jak zwykle… prawie. Odratowano mnie, czego dziś, z perspektywy czasu nie żałuję, ale wtedy nie poczułem ulgi. Gdybym umarł, żona przynajmniej dostałaby jakieś pieniądze z ubezpieczenia na życie, może zdołałaby zachować dom, nie wylądowałaby z dziećmi na bruku. Tak wtedy myślałem. Nie widziałem lepszego rozwiązania. Byłem przerażony, zalany wstydem i obezwładniony poczuciem winy. Zniszczyłem przecież życie nie tylko sobie, ale i swoim bliskim. Na tamtą chwilę uważałem, że to koniec, że po takim upadku nie da się już podnieść. Stoczyłem się na dno i byłem przekonany, że powinienem tam pozostać, że dla wszystkich byłoby lepiej, abym nie żył. Zupełnie już nie ufałem sobie. Byłem opętany obsesją, której nie potrafiłem nijak zatrzymać. To nie tak, że w ogóle nie chciałem żyć, nie chciałem już żyć tak, jak żyłem, a nie wierzyłem, że dam radę żyć inaczej. Czułem się pokonany, zawiedziony i obrzydzony sobą, nienawidziłem siebie. Nie potrafiłem spojrzeć w oczy żonie, dzieciom i przyznać się, że wszystko zaprzepaściłem. To było ponad moje siły. No i miałem poczucie, że jestem w tym wszystkim sam. Byłem sam. Bo nałóg oddziela od bliskich, izoluje. Ja od tak dawna wszystkich oszukiwałem i trzymałem na dystans, żeby czasem nie dowiedzieli się jak bardzo jestem owładnięty obsesją i mi nie przeszkadzali się jej oddawać, aż w końcu zaczęli się ode mnie odsuwać. A teraz byłem sam. Sam ze swoją chorą głową, której pomysły na rozwiązania biegły bardzo wąskim torem. U mnie to rozwiązanie ograniczyło się do myśli, by ze sobą skończyć. Pamiętam jak bardzo byłem przekonany, że to jedyny słuszny wybór. Kompletnie mnie to zaślepiło. W sumie to cud, że znaleziono mnie w tym pokoju hotelowym i odratowano. Włamano się do niego, bo zalegałem z zapłatą i nie odbierałem telefonów, a na pokój były już rezerwacje na kolejne dni. Kiedy się obudziłem i okazało się, że nawet i własne zabójstwo spartaczyłem, tylko jeszcze bardziej się załamałem. Popadłem w otępienie. Tyle, że później okazało się, że wcale nie byłem sam. Że ta samotność to były kolejne nałogowe urojenia mojej głowy. Bo mimo tego wszystkiego, co zrobiłem swoim bliskim, ci mnie nie opuścili. To dzięki nim powoli zacząłem wypływać na powierzchnię. Był to długi i bolesny proces, który bez ich wsparcia, z pewnością by się nie udał. To chyba mój największy fart, że ich przy sobie miałem. Dlatego dziś z perspektywy czasu myślę, że dla tych, którzy tracą nadzieję i wolę życia, najistotniejsze jest to, by nie pozostawiono ich samych sobie. By był przy nich ktoś, kto powie: „przejdziemy to razem, damy radę, to jeszcze nie koniec świata”.

 

Kamila: Pijąc popadałam w coraz większą depresję. W końcu doszłam do takiego momentu, że kompletnie nic nie miało już dla mnie sensu. To przerażające, gdy nie masz się czego zaczepić, nie możesz znaleźć żadnego dobrego powodu, by kontynuować własną egzystencję. Gdy czujesz się tym życiem tak cholernie zmęczony, tak cholernie nieusatysfakcjonowany, że zaczynasz marzyć o śmierci. Bałam się odebrać sobie życie, to nie tak, że nie. Przerażało mnie to, że to ja mam dokonać jakiegoś ostatecznego wyboru i wziąć za niego pełną odpowiedzialność. Przecież w nałogu właśnie od tych wyborów i od tej odpowiedzialności uciekasz. Ale „dojrzewałam” do tej decyzji, zwłaszcza że skutki picia były coraz boleśniejsze i moje życie stawało się coraz głębszym piekłem. Pewnego dnia upiłam się i stwierdziłam, że jestem gotowa to zrobić. Alkohol wytłumił lęk i instynkt przetrwania. Okazało się jednak, że byłam zbyt pijana, by zrobić to dostatecznie dobrze. Podjęcie decyzji o samobójstwie było dla mnie czymś szalenie wyczerpującym psychicznie. Kiedy więc moja próba samobójcza się nie udała, potem już tak szybko nie podejmowałam kolejnych. Byłam wypruta. Niemniej pamiętam, że pomyślałam wtedy, że skoro nie umiem się zabić, to chyba nie mam wyjścia i muszę zmierzyć się z życiem. Zapisałam się na odwyk. Bez zapału i wielkich nadziei, ale zaczęłam się leczyć . Długo trwało, nim zobaczyłam jakieś światełko w tunelu. Ale wreszcie coś zaświeciło. Czy żałuję, że mi się wtedy nie udało? Nie. Choć życie nadal nie sprawia mi wielkiej satysfakcji. Dzięki trzeźwości jednak odzyskałam sprawczość i poszerzyły się moje pola wyboru. Widzę dziś więcej możliwości. Na razie to wystarcza, by być za życiem.

 

Radek: Na pewnym etapie nałogu życie zaczyna być na tyle parszywe, że chyba nieuchronne staje się myślenie o tym, że lepiej byłoby ze sobą skończyć. Gdy rozmiar strat już dawno na głowę pobił korzyści płynące z zażywania, gdy boisz się obejrzeć za siebie, aby nie skonfrontować się z tym, co nawywijałeś w przeszłości, gdy w zasadzie nie trzeźwiejesz z obawy, że dopadnie cię rzeczywistość, gdy nie udaje ci się też nijak wyobrazić sobie nic pozytywnego w przyszłości, to zaczynasz pomału gotować sobie stryczek. U mnie wszystkie próby samobójcze były efektem psychozy alkoholowej. W sumie w takiej psychozie to już nie jesteś ty, tylko jakiś obcy twór, który tobą rządzi, zastrasza i nakłania do różnych działań. Jak ćpasz lub chlasz to w sumie nigdy nie wiesz jak zareaguje twoja głowa, co tam ci się w niej pod wpływem substancji uroi. Mnie się kilka razy uroiło, że powinienem ze sobą skończyć i próbowałem to zrobić. Dziś dziękuję Bogu, że mi się nie udało, bo gdy w końcu wytrzeźwiałem, zakochałem się w życiu. Kiedy jednak pomyślę o chwilach, w których otarłem się o śmierć i to poniekąd z własnego wyboru, to mam ochotę krzyczeć: „zostawcie to gówno, ludzie, odstawcie alkohol i dragi, i zacznijcie się leczyć”, a jeśli jesteście akurat w czarnej dupie, to przynajmniej nie wierzcie glosom, które z tej czarnej dupy mówią wam, że nie warto żyć, że już nie ma nadziei. Dopóki żyjecie zawsze jest nadzieja. To, że sami aktualnie nie widzicie żadnego rozwiązania, nie znaczy, że go nie ma, to znaczy tylko, że wy go nie widzicie. Szukajcie go, pytajcie o nie innych, nie poddawajcie się! Warto żyć.

 

Anna: Mój syn umarł, bo zafundował sobie „złoty strzał”. Czy było to samobójstwo czy przypadkowe przedawkowanie, nikt do końca nie wie. Jego stan psychiczny od miesięcy się pogarszał. Widzieliśmy to, lecz byliśmy bezsilni. Syn coraz bardziej się od nas (rodziców i rodzeństwa) odsuwał, uciekał w te swoje światy, w granie i narkotyzowanie się. Był już dorosły, przynajmniej na papierze, bo miał 21 lat, ale według mnie emocjonalnie i psychicznie nadal był chłopcem. Zagubionym życiowo, wrażliwym za bardzo. Nie umieliśmy do niego dotrzeć. Nic do niego nie docierało: ani groźba, ani prośba. W ostatnich miesiącach przed śmiercią nie dało się już z nim o niczym porozmawiać, bo reagował albo agresją, albo ucieczką – w milczenie, w nieobecność. Zostawił nas z mnóstwem pytań bez odpowiedzi, z mnóstwem pytań „dlaczego?”, z ogromem żalu i poczucia winy, że nie zrobiliśmy wszystkiego, co w naszej mocy, że popełniliśmy błędy w wychowaniu, że zbyt późno zauważyliśmy, że coś złego się z nim dzieje. Umarł tak młodo, a przecież mógł dobrze żyć. Był zdolny, miał tyle możliwości, tyle perspektyw, wydawało nam się, że wspieramy go we wszystkich jego inicjatywach, gdyby tylko chciał… Co zrobiliśmy nie tak? Dlaczego wybrał nałóg? Dlaczego nie chciał walczyć? Dlaczego się poddał? Dlaczego nie pozwolił sobie pomóc?

 

Tadeusz: Obchodząc swoje kolejne rocznice trzeźwości, mam w zwyczaju wspominać tych moich uzależnionych znajomych, których już nie ma wśród żywych. Wielu z nich zginęło w wypadkach, część skutecznie targnęła się na własne życie, a część zapiła na śmierć. W sumie myślę, że nałóg to takie właśnie samobójstwo na raty. To zabijanie siebie, tyle że rozciągnięte w czasie. Niektórzy twierdzą, że samobójstwo to tchórzostwo. A ja myślę, że to nie kwestia odwagi czy jej braku, lecz kwestia rozpaczy, bezsilności, braku nadziei. Nikt szczęśliwy nie myśli przecież o tym, żeby się zabić. Czasem też wydaje mi się, że to jakiś rodzaj ogromnej autoagresji, nienawiści skierowanej na siebie. Jak bowiem trzeba siebie nie cenić, żeby postanowić się unicestwić? Zastanawiam się czasem czy tym moim znajomym, którzy zdecydowali się sami zakończyć swoje życie, mogłem jakoś pomóc, czy mogłem jakoś temu zapobiec? I szczerze mówiąc, nie wiem. Wielu z nich odrzucało wyciągane do nich dłonie. Miałem wrażenie, że obsesja picia czy ćpania całkowicie ich pochłonęła. Nałóg był dla nich niczym dla tonącego wir na rzece. Wciągnął ich w swoją otchłań brutalnie, nie dając szansy na oddech. Zatracili się w nim. Jakby weszli na drogę bez powrotu. Myślę, że jak się człowiek tak zatraci, czy jak już podejmie gdzieś w sobie decyzję, że chce się zabić, to raczej nie sposób go przed tym powstrzymać. Pamiętam kumpla z młodości, który pewnego dnia rzucił się z dachu wieżowca. Jego śmierć była dla wszystkich totalnym zaskoczeniem. Przecież w jego życiu nie działo się nic złego – mówili jego bliscy. – Przeciwnie odnosił sukcesy w pracy, wydawał się szczęśliwy w życiu osobistym. Planował przyszłość. Uśmiechał się, nie zachowywał jakoś specjalnie inaczej niż zwykle. A jednak któregoś dnia wszedł na dach i skoczył. Pomyślałem wtedy, że albo oni byli ślepi, albo on świetnie się z tym, co naprawdę przeżywał, ukrywał. Gdy parę lat później świat usłyszał o samobójczej śmierci aktora i komika Robina Williamsa, pomyślałem o tym swoim dawnym kumplu i zrozumiałem, że wielu samobójców nosi maski, ukrywając pod nimi swoje prawdziwe cierpienie. Nie da się pomóc komuś, kto nie chce, byś zobaczył, że cierpi. Dziś po latach bycia w AA sądzę, że wspólnota wielu potencjalnym samobójcom uratowała życie. Uratowało ich to, że znaleźli się w miejscu, w którym mogli zdjąć maski i szczerze opowiedzieć o swoich uczuciach. I że mieli możliwość bycia wysłuchanymi.

 

***

Osobom potrzebującym wsparcia, borykającym się z myślami samobójczymi lub z zagrożeniem samobójstwem u znajomych bądź bliskich polecamy stronę: Życie warte jest rozmowy (Strefa Pomocy).

Warto też skorzystać z całodobowych bezpłatnych numerów pomocowych takich jak np.:

 

Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym

800 702 222

dorośli

 

Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży

116 111

dzieci i młodzież

 

Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”

800 120 002

dzieci, młodzież i dorośli

 

Ogólnopolski telefon zaufania Narkotyki – Narkomania

800 199 990

Czynny codziennie od 16:00 do 21:00

 

Telefon zaufania „Uzależnienia behawioralne”

801 889 880

Czynny codziennie od 17:00 do 22:00

 

Telefon Zaufania dla osób starszych

22 635 09 54

Czynny w poniedziałki, środy i czwartki od 17:00 do 20:00

w środy od 14.00 do 16.00 dyżur w tematyce choroby Alzheimera

 

Antydepresyjny telefon zaufania

22 484 88 01

Czynny od poniedziałku do piątku od 15:00 do 20:00

 

Strefa U

 

PS

Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, rozważ wsparcie naszej działalności drobną wpłatą:

 

 

Scroll to Top