Moja mama, alkoholiczka

Moja mama umarła dziewięć miesięcy temu, choć tak naprawdę nie było jej już od wielu lat. Wpadła w szpony uzależnienia, kiedy byłam jeszcze dzieckiem i przez lata negowała jakikolwiek problem.

 

Umierała cierpiąc fizyczne i psychiczne katusze. Nie mogła chodzić, jeść ani mówić. Alkohol tak wyniszczył jej organizm, że ledwo można ją było rozpoznać. Patrząc jak się dusi w agonii, modliłam się, aby Bóg, Allah czy ktokolwiek tam jest, zakończył już jej cierpienia.

Kiedy odebrałam telefon ze szpitala, zawiadamiający mnie o jej śmierci, zawyłam z rozpaczy. Rozsypałam się na miliony kawałków i do dziś próbuję się poskładać…

Do pogrzebu działałam trochę jak robot, zaprogramowany na wykonywanie konkretnych zadań. Tylko czasami wybuchałam niekontrolowanym płaczem. Na przykład, kiedy musiałam zidentyfikować ciało, albo wybrać ubranie do trumny. Koszmarne sytuacje…

Na pogrzebie zagrała melodia „Moon river” w wykonaniu Audrey Hepburn. Mama ją ubóstwiała, a „Śniadanie u Tiffany’ego” znała na pamięć 😊

Dlaczego nie modliłam się o jej wyzdrowienie, tylko o śmierć? Dlaczego nie zmusiłam do leczenia, dlaczego nie zareagowałam wcześniej, dlaczego jej nie pomogłam? W mojej głowie rozpoczęła się istna autodestrukcja. Myślałam, że zwariuję od zalewającego mnie poczucia winy. Do tego doszły wspomnienia, ale nie te pijane, nie te przykre. Wspominałam mamę w samych superlatywach. Jak inteligentna była, jak była uczciwa i dobra, jak wrażliwa.

Nie zasłużyła na taką śmierć i nie zasłużyła na takie życie. Dorastała w przemocowym, pijanym domu pozbawionym ciepła, miłości i bezpieczeństwa. Później wyszła za mąż za człowieka, który znęcał się nad nią psychicznie i fizycznie. W tym wszystkim miała nas, dwójkę dzieci, które choć bardzo starała się ochronić, to zwyczajnie nie potrafiła. Próbowała dać nam to, czego sama nie miała, ale nie wiedziała jak. Niby skąd miała to wiedzieć? Uciekała więc w świat iluzji. W książki, filmy, muzykę, a w końcu w alkohol.

Nie mogłam jej pomóc… Przez większość życia ledwo radziłam sobie sama ze sobą. Kiedy wyszłam już na tzw. prostą, starałam się jej pokazywać, że można wyjść z nałogu i być szczęśliwą. Dawałam kontakty do osób, które mogą posłużyć jej za wsparcie, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła z nich skorzystać. Może się wstydziła, a może po prostu nie chciała sobie pomóc? Może podobnie jak ja, przez wiele lat, myślała, że nie zasługuje na lepsze życie? Może…

Nie mogłam jej pomóc… Była dorosła i odpowiadała samodzielnie za swoje życie, do którego mnie nie dopuszczała. Tu nie ma miejsca na winę i karę. Jest za to miejsce na akceptację. Choć ubolewam nad jej życiem i śmiercią, mam już na nie zgodę. Świat nie jest idealny, nie na wszystko mamy wpływ. Tym bardziej, kiedy jesteśmy dziećmi. Tymi małymi i tymi dorosłymi…

Kochałam i kocham moją mamę. To dzięki niej jestem na tym świecie. Dzięki niej wiem, czym jest dobro, a czym zło. Dzięki niej jestem wrażliwa i empatyczna. Z jej doświadczeń życiowych wyciągnęłam wnioski i sama od wielu lat postępuję inaczej.

Nie poskładałam się jeszcze w 100 procentach i być może nigdy się nie poskładam. Nie wiem. Ale mam na to zgodę, starając się żyć „tu i teraz” oraz ucząc się życia od ludzi, z którymi choć nie wiążą mnie więzy krwi, są dla mnie jak rodzina.

Mam nadzieję Mamo, że jesteś teraz szczęśliwa. Odwiedź mnie jeszcze kiedyś w snach…

 

Matylda – uzależniona od substancji psychoaktywnych. Próbuje trzeźwieć świadomie, a nie na „dupościsku”. Prywatnie mama trzech kotów i jednego psa

Scroll to Top