Uwaga! Nuda! Dlaczego jest niebezpieczna dla wychodzących z uzależnienia

Współcześnie wielu z nas jest tak zabieganych, że zdawałoby się, że nie ma czasu się nudzić. A jednak warto się przyjrzeć nudzie w naszym życiu. Ta bowiem może skutecznie wyzwalać uzależnieniowe głody.

 

Zwykliśmy myśleć o nudzie jako o stanie nicnierobienia. Tymczasem nudzić można się w różnych sytuacjach, nawet w trakcie intensywnej pracy. Wystarczy, że to, co robimy nas nie interesuje lub polega na wykonywaniu powtarzalnych, jednostajnych czynności.

Dziś z jednej strony tempo życia i wielość atrakcji, którymi możemy je wypełniać, sprawiają, że nudzić się nie powinniśmy, a z drugiej strony, ogromne przebodźcowanie, jakiemu ulegamy na co dzień, sprawia, że już niewielki spadek poziomu czy wielości bodźców możemy odczuwać jako nudę, jako coś nieprzyjemnego, jako pustkę czy brak.

Mój znajomy, trzeźwiejący alkoholik, który przez pięć dni w tygodniu pracuje na pełnych obrotach, skarży się na nudę w trakcie weekendów.

– Wtedy najbardziej mnie bierze ochota na piwo – mówi. – I nie wiem dlaczego.

 

Zapić robala

Z moich własnych doświadczeń wynika, że ochota na piwo w weekend przychodziła do mnie nie tyle dlatego, że się nudziłam, tylko dlatego że tak właśnie zwykłam przez lata spędzać weekendy. Jak już przychodził „piąteczek, piątunio”, to wieczorem zaczynałam chlanie w ramach resetu po stresującym tygodniu. Nie miałam wypracowanych innych sposobów relaksowania się, nagradzania, więc sięgałam po to, co najprostsze i już mi znane: otworzyć piwo, włączyć jakiś serial i tak do poniedziałku.

Ale rzeczywiście można też spojrzeć na tę sytuację pod kątem nudy. Bo kiedy na początku trzeźwienia zaczynałam weekend i nie mogłam się napić, nie wiedziałam w sumie, co zrobić z wolnym czasem. Oczywiście obowiązków domowych było mnóstwo, ale to takie nieprzyjemne, a ja nie miałam pomysłu na takie spędzanie czasu, które dawałoby mi satysfakcję. I ten stan faktycznie odczuwałam jako pewien rodzaj pustki, dyskomfortu, a nawet jako coś niepokojącego.

W trzeźwym życiu musiałam więc na nowo odkryć, co ja właściwie lubię robić dla przyjemności, co mnie ciekawi, co pasjonuje.

Muszę przyznać, że nie było to dla mnie łatwe zadanie. Przez większość życia uprawiałam raczej mocno destrukcyjne formy „aktywności” dla uzyskania przyjemności, więc teraz wszystko było dla mnie za lightowe, nieatrakcyjne. Kiedy sobie pomyślałam, że może mogłabym np. chodzić na spacery albo zacząć jeździć na wycieczki rowerowe, albo malować, to gdzieś w środku moja dusza jęczała: „O rany, co za nuda!”. A w głowie od razu odpalała się tęsknota za alkoholem. To może jakieś skoki ze spadochronem, loty paralotnią, offroad? – koncypowałam. Ale to z kolei było za drogie i za wiele z tym zachodu. Naprawdę nie wiedziałam, czego chcę, nie wiedziałam, czego potrzebuję. Długo trwało, zanim zaczęłam siebie lepiej odczytywać i rozumieć.

 

Bodźce w dół

Wraz z wkroczeniem na ścieżkę trzeźwości zaczęłam wiele rzeczy w swoim życiu zmieniać. Między innymi stwierdziłam, że nie utrzymam trzeźwości, jeśli nie zredukuję ilości czynników stresowych i napięcia związanego z pracą. Zaczęłam więc krok po kroku wprowadzać zmiany, spowalniać tę machinę, w jaką się zaprzęgłam. W moim życiu pojawiło się więcej spokoju, więcej harmonii, mniej bodźców. I mój organizm się do tego adaptował.

Co ciekawe, zauważyłam, że z czasem przestaję już tak nerwowo reagować na weekendy. Coraz mniej potrzebuję silnych bodźców, żeby poczuć się dobrze. Moje potrzeby wysubtelniały w tym względzie. Przestałam odbierać spokój czy ciszę jako symptomy nudy. Nawet zaczęłam medytować, co kiedyś uznałabym za kompletną stratę czasu, bo jak można tak siedzieć bez ruchu, bez sensu, bez celu.

Odkryłam też, że ja w sumie nie znosiłam pędzić, nie znosiłam się spieszyć i nieustannie funkcjonować na silnych emocjach, tylko się do tego przyzwyczaiłam. Przyzwyczaiłam do tego mój organizm, który nieustannie był w trybie gotowości do startu, do biegu i reagował tak, jak by potrzebował wciąż więcej i więcej.

Po kilkunastu miesiącach życia na zmniejszonych obrotach moje ciało i umysł zaczęły łapać równowagę. Dopiero wtedy mogłam zacząć szukać swoich „sposobów na nudę”, bo i dopiero wtedy byłam w stanie skontaktować się z moimi realnymi, a nie sztucznie zaprogramowanymi potrzebami. Teraz potrzebowałam już znacznie mniej, by odczuć satysfakcję z wykonywania jakiejś czynności. Nie potrzebowałam już wytaplać się w torcie, by zasmakować czegoś słodkiego, wystarczył kawał czekolady na języku. Coś takiego jak nuda w zasadzie przestało istnieć.

 

Sposoby na nudę

Zapewne każdy musi znaleźć swoją metodę na nudę. Ja mogę tylko podzielić się tym, co mnie pozwoliło sobie z nią radzić.

1. Rozpoznaj to!

Gdy odczuwam dyskomfort, niepokój objawiający się tym, że w zasadzie nie wiem czego chcę, to identyfikuję to jako stan nudy. Jeśli już to zauważę, mogę coś z tym zrobić.

2. Zrób listę rzeczy, które lubisz robić

W chwili, kiedy było mi dobrze, a mój umysł działał w trypie „pozytywnego nastawienia do świata”, stworzyłam sobie listę tych rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, np. gotowanie, spacery po lesie, czytanie książek, majsterkowanie itp. Zaglądam do tej listy, gdy ogarnia mnie nuda. Dlaczego taka lista jest ważna i dlaczego trzeba ją zrobić w czasie, gdy czujemy się ze sobą dobrze? Dlatego, że gdy czujemy się źle, zwykle nie mamy dostępu do tego, co sprawia nam przyjemność, nie myślimy też kreatywnie. Nasza głowa zajęta jest obsługiwaniem niepokoju, jaki czujemy i widzeniem świata w czarnych barwach. Lista może nam w takich chwilach przypomnieć, co możemy zrobić, żeby poprawić sobie nastrój.

3. Odkryj swoją pasję!

Jeśli coś nas pasjonuje, ciekawi, angażuje, wówczas nie odczuwamy nudy. Warto więc znaleźć takie coś, nawet jeśli będzie to zupełnie niepozorne. Na przykład moja znajoma alkoholiczka jak śliwka w kompot wpadła w rozwiązywanie sudoku. To ją wycisza, to ją wprawia w stan flow, temu się oddaje w wolnym czasie. Niby nic, ale jak ma sudoku, to nie myśli o piciu, to zajmuje umysł w interesujący dla niej sposób. Nikomu nie szkodzi, a dobrze się bawi.

4. Zredukuj bodźce!

Co prawda ja przyjęłam opcję trwałej redukcji bodźców i dokonałam radykalnej zmiany w swoim trybie życia, ale nie każdy tak może i chce. Ważne jednak, by nauczyć się wychodzić z trybu przebodźcowania w tryb odpoczynku, wyciszenia, łapania równowagi. Można w tym celu stosować proste metody relaksacyjne, można do codziennej praktyki wprowadzić medytację, techniki oddechowe, ruch na świeżym powietrzu (zwłaszcza jeśli pracujemy w biurze, prowadzimy siedzący tryb życia). Warto też robić sobie elektroniczny detoks (od komputera, od social mediów, telewizji, internetu), a w zamian sięgnąć np. po książkę, pójść na basen, do teatru, spotkać się ze znajomymi itp.

=> Warto przeczytać: FOMO i inne uzależnienia – jak nie wpaść w sieci sieć

5. Nie rozkminiaj! Działaj!

Gdy dopada mnie nuda, w mojej głowie bardzo szybko przeradza się to w uogólnione poczucie zniechęcenia i bezsensu. „Mam wolny czas, coś by się może zrobiło, ale mi się nic nie chce, a poza tym z kim, przecież wszyscy są zajęci?” – trybią trybiki mojego umysłu. Jeśli pozwolę się temu rozkręcić, jeśli nie podejmę jakiegoś działania, za chwilę jak nic dopadnie mnie poczucie osamotnienia i beznadziei. Jeśli naprawdę nie wiem, co ze sobą zrobić, wybieram oczywistą i najprostszą dla mnie opcję – idę na mityng. Jeszcze się nie zdarzyło, by to nie pomogło. Generalnie chodzi o to, by nie zostawać z nudą sam na sam. Zwłaszcza jeśli nie mamy jeszcze wypracowanych na nią skutecznych sposobów, starajmy się wówczas zadbać przynajmniej o to, by się z kimś spotkać, pogadać, być wśród ludzi. Nie ma nic gorszego niż zostawić te sprawy wyłącznie na pastwę własnej, chorej głowy 😊.

 

Duża Mi

 

Scroll to Top