Epitafium Stanowskiego dla Andrzeja Iwana – dlaczego mam z nim problem?

Nie żyje piłkarz, trener i komentator sportowy Andrzej Iwan. Był jednym z nas – uzależnionych, tyle że nigdy skutecznie nie rozstał się z nałogiem. Do jego śmierci (prawdopodobnie samobójczej) odniósł się publicysta Krzysztof Stanowski, autor biografii Iwana „Spalony”. Stanowski napisał naprawdę piękne pożegnanie piłkarza. A jednak mnie osobiście jakoś ono uwiera.

„Mam problem z Twoją śmiercią, Andrzeju” – zaczyna swój tekst publicysta weszło.com. – „(…) Należałoby zapłakać, tak jesteśmy przecież nauczeni. Ale pamiętam też, jak obsesyjnie tej śmierci pragnąłeś, jak ją przywoływałeś, jak jej pomagałeś. I ty teraz, Skurczybyku, pewnie raczej oczekiwałbyś gratulacji. Jesteś tam, gdzie od lat chciałeś być”.

Niejeden człowiek, a już na pewno niejeden alkoholik, życzyłby sobie, by wspominano go tak, jak zrobił to w przypadku Andrzeja Iwana Krzysztof Stanowski. We wspomnieniu tym bowiem jawi nam się Iwan jako postać tragiczna, a bohaterska, człowiek dobry, lecz nieszczęśliwy – tak udręczony sobą i życiem, że jedynie czego pragnie, to śmierć. Andrzej Iwan kreślony słowami Stanowskiego to współczesny Syzyf, który pcha na szczyt góry swój przeklęty głaz nałogu i wiecznie z nim przegrywa.

Dlaczego ja mam problem z tym tekstem? Może dlatego, że czytam go trzy godziny po rozmowie telefonicznej z alkoholikiem, który mi mówi, że chce się zabić. Bełkocze przy tym i użala się nad sobą; mówi, jaki jest nieszczęśliwy, jaki samotny, jak życie go pokopało, ile tragedii przeszedł, że rozwód, że śmierć brata, że daleko od dzieci. Oceniam, że właśnie kończy jakieś siódme czy dziesiąte wieczorne piwo. Przesyła mi zdjęcia domowego bajzlu i przygotowany nóż do podcięcia żył. Jeśli postanowi się zabić, nie uratuję go. Nie wiem, gdzie jest, wiem tylko, że nie w Polsce. Już dawno temu pogodziłam się z tym, że nie wszystkich da się uratować. Nieleczony nałóg zabija i tyle. Pozwalam mu się jednak wygadać. Może uśnie, film mu się urwie, a rano będziemy mogli pogadać już trzeźwiej. Przypuszczam, że przeżyje.

Tak więc słucham tego swojego „brata w niedoli” i bynajmniej nie ma w tym nic szlachetnego, nic bohaterskiego. Gość jest żałosny. Zupełnie jak ja kilka lat temu, gdy byłam dokładnie w tym samym miejscu, co on. Marzyłam o śmierci i uważałam, że nie ma dla mnie nadziei. Też chciałam się zabić, tyle że mi nie wyszło. Choć prawdę mówiąc, gdybym naprawdę chciała, z pewnością by się udało i nikomu bym o tym nawet się nie zająknęła. Bo po co, jeśli podjęło się już decyzję?

Przemożne pragnienie śmierci, jako ostateczne remedium na udrękę, to na pewnym etapie zaawansowania nałogu niemal swoiste must have. Przeszłość i ogrom strat jawi się uzależnionemu jako sromotna klęska, przyszłość to tylko bolesna kontynuacja staczania się. Tu i teraz natomiast uzależniony jest tak bolejący, tak sobą rozczarowany, zniesmaczony, zmęczony, że wydaje mu się, iż jedyne co słuszne i na co byłby w stanie wydatkować te resztki energii, które ma, to skończenie ze sobą. Śmierć przyniosłaby ulgę. Wszak ostatecznie czy nie o ulgę nam zawsze chodzi w tej chorobie? Czy nie chcemy wciąż od czegoś uciekać, zamiast wziąć za to odpowiedzialność?

Tak więc to, że Andrzej Iwan, będąc alkoholikiem, chciał się zabić, wcale mnie nie dziwi. Wielu z nas chciało i wielu się w końcu udało. Owszem, to tragedia, ale jednak nic zaskakującego.

Bardziej zaskakujące dla mnie jest to, że ludzie wokół Iwana tak go w tym nałogu wspierali. Próbowali wyciągać za uszy, odwodzić od decyzji o samobójstwie, przekonywać, że warto żyć, że jest osobą tego życia wartą. Dla uzależnionego takie działania to praktycznie woda na młyn jego choroby. Im bardziej ludzie mu współczują, im bardziej się nad nim pochylają i roztkliwiają, tym bardziej on może rozsiadać się w roli ofiary, pogrążać w bagnie własnego tragizmu i nieszczęśliwości. Im bardziej inni za niego starają się dźwigać to jego marne życie, tym mniej on musi się wysilać. I tak oto prócz nałogu zyskuje jeszcze wyuczoną bezradność, a wraz z nią traci wszelką motywację do konstruktywnego działania.

Czytaj także: Jak pomagać osobie uzależnionej?

Stankiewicz dowodzi, że Iwan był dobrym człowiekiem. Że to, iż po 43 latach małżeństwa żona go wyrzuciła z domu, a prokuratorka wywalczyła dla niej zakaz zbliżania się męża, to zwykłe nieporozumienie. Żona w sumie nie chciała, by wyszło tak ostro, a prokuratorka też poszła po rozum do głowy i po programie z udziałem Iwana zmieniła o nim zdanie. Serio?

Mnóstwo alkoholików to na trzeźwo w sumie dobrzy, wrażliwi ludzie, ale pożyj z takim, który pije 43 lata. Jeśli nie zwariujesz, to z pewnością się współuzależnisz. 43 lata z kimś, kim rządzi nałóg, kto manipuluje, kłamie, awanturuje się, tragizuje, użala nad sobą i mało kiedy dostrzega tak naprawdę innych ludzi, bo przecież wszystko pochłania on i jego totalna nieszczęśliwość. 43 lata z kimś takim to prawdziwy heroizm lub… choroba.

Tak więc mam problem z tekstem Krzysztofa Stanowskiego, bo choć zacne i zwyczajnie piękne to pożegnanie, mam wrażenie, że sentymentalizuje uzależnienie. A w uzależnieniu nie ma nic sentymentalnego, żadnej kulturalnej, poetyckiej dekadencji. To choroba śmiertelna, która zmienia psychikę, zabija duszę i niszczy ciało. I dotyka nie tylko samego chorego, ale też otoczenie wokół niego. Jej rozwój i objawy są znane, u wszystkich przebiegają mniej więcej tak samo. Nie ma w tym wielkiej filozofii. Można to leczyć. Tyle że alkoholik musi chcieć, a zwykle nie chce, póki nie sięgnie dna. Niestety często bliscy przed tym dnem przez lata potrafią chorego chronić, aż dla niektórych jest za późno.

Myślę, że jako społeczeństwo wciąż w sumie mało wiemy o uzależnieniach. Gros ludzi leci na różnych mitach na temat nałogów. Rzecz w tym, że nie rozumiejąc ich, nie jesteśmy w stanie właściwie sobie z nimi radzić. Nie jesteśmy w stanie ani nadać ważności profilaktyce uzależnień, ani umiejętnie pomagać uzależnionym, ani samemu chronić się przed toksycznością/manipulacjami nałogowców.

Zatem z jednej strony chapeau bas dla Stanowskiego za jego swoiste epitafium dla Iwana oraz wyrazy współczucia dla tych wszystkich, którym Andrzej Iwan był bliski, ale jako uzależniona czuję potrzebę urealnienia tej baśni. Nie ma nic szczytnego w wyborze śmierci zamiast poddania się leczeniu. Przedstawiając alkoholizm w stylu amerykańskiej produkcji „Zostawić Las Vegas”, ubieramy go w strusie pióra i rozsypujemy wokół niego konfetti. A to nie pomaga tym, którzy szukają motywacji do walki o swoje życie.

Duża Mi

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top