My, trzeźwiejący alkoholicy, jesteśmy dla siebie dość surowi. Po latach uzależnieniowego cackania się ze sobą, staramy się trzymać pewnej dyscypliny, nie roztkliwiać się nad sobą, nie użalać, nie mędzić. Ale niekiedy w tej surowości się zapędzamy. Zapominamy, że w naszym zdrowieniu bezcenna jest także akceptacja. Możemy traktować się łagodniej.
Słuchałam niedawno wypowiedzi pewnej kobiety z AA, która mówiła, że jest wdzięczna życiu za swoje uzależnienia.
„Uzależnienia wiele mnie nauczyły – mówiła. – Pokazały mi, kim jestem. Jakie są moje wady, słabości, jakie są moje mocne strony. Jak działam w sytuacjach kryzysowych, jak reaguję, gdy popełniam błędy. Nauczyły mnie odróżniać realne potrzeby od zachcianek. Skłoniły do właściwego ustawienia sobie życiowych priorytetów i odkrycia tego, co dla mnie jest wartością. Dzięki uzależnieniom dowiedziałam się więcej o ścieżkach, którymi chadza mój umysł, dotarłam do emocji i dziś potrafię je rozróżniać. Dzięki uzależnieniom mogłam się sprawdzić w wielu ekstremalnych sytuacjach. Stawić czoła niechcianym uczuciom, skonfrontować się z krzywdami – tymi, których zaznałam i te które spowodowałam, nauczyć się rozbrajać urazy i wybaczać. Dla mnie więc uzależnienie to przygoda. Niebezpieczna, nierzadko dramatyczna, ale też pełna zadziwiających odkryć. Ta przygoda mnie zmieniła. Dzięki niej dojrzałam, nabrałam elastyczności, a jednocześnie mam wrażenie, że stałam się twardsza. Nie czuję się chorym człowiekiem, czuję się podróżnikiem”.
Ujęła mnie ta wypowiedź. Bo pokazała inne podejście do naszego problemu – może całkiem niegłupie?
Uzależnienie jako choroba
Myślenie o uzależnieniu w kategoriach nieuleczalnej choroby, z którą jednak przy zachowaniu pewnych wytycznych da się żyć, napawa niepokojem i poczuciem jakiejś przegranej. Zaczynasz postrzegać siebie przez pryzmat własnej niepełnosprawności, co z jednej strony jest dobre, bo daje ci świadomość pewnych ograniczeń, ale z drugiej może zniechęcać do działania, do przekraczania siebie, wykorzystania swojego potencjału.
Ja trzymam się AA między innymi dlatego, by przypominać sobie o swojej chorobie. Nasza niepełnosprawność bowiem nie rzuca się w oczy. Na zewnątrz często jej nie widać. Jeśli więc sobie o niej nie przypominamy, np. poprzez uczestnictwo w mityngach, przez kontakt z innymi uzależnionymi, to z czasem możemy sobie dać wkręcić, że chorzy nie jesteśmy, a cała ta gadka o naszej niepełnosprawności to ściema. Sama w to uwierzyłam. Po pięciu latach niepicia nagle mi odwaliło, że nie jestem alkoholiczką i zaczęłam chlać, łudząc się, że uda mi się trzymać to pod kontrolą.
Ale gdy ponownie zaczęłam zdrowieć, wracając do przekonania o byciu chorą, zaczęłam to traktować w kategoriach porażki. To, że nie potrafię pić jak inni, że nad tym nie panuję, to że po pięciu latach zapiłam i nie sprostałam wyzwaniu, to, że tyle razy próbowałam nie pić i sama nie potrafiłam przestać, że potrzebowałam pomocy – to wszystko porażka. Takie myślenie nie pozwalało mi stanąć w prawdzie o sobie. Wpychało mnie w objęcia odwróconej pychy, w której czułam się jak najgorszy człowiek na świecie, ktoś nic niewarty, któremu nic się w życiu nie udaje. Z tej pozycji łatwo wejść w samoużalanie się. Można się też w tym rozmościć. Bo ta pozycja daje przecież dobre powody, by nic więcej nie robić. Skoro i tak mi nie wyjdzie, skoro i tak wszystko do czego się wezmę, spartolę, to lepiej stać w miejscu i się nie ruszać. Tak jest wygodniej i bezpieczniej. Tyle że zupełnie bezużytecznie.
Niestety, bezużyteczność jest istotnym czynnikiem zagrażającym trzeźwości. Jak nie jesteś użyteczny, to zapadasz się we własnych tchórzostwie i egocentryzmie. Skupiasz się wyłącznie na sobie, izolujesz od innych, przestajesz się rozwijać. Tylko patrzeć jak za chwilę uznasz, że twoje życie nie ma sensu, a zatem… nic, tylko zacząć pić.
Dlatego spojrzenie na uzależnienie inaczej niż w kategoriach porażki wydaje się zasadne.
Uzależnienie jako życiowa lekcja
Chyba nie do końca potrafię spojrzeć na uzależnienie jako na przygodę, bo szczerze mówiąc, chrzanię tego typu przygody, już wolę lokalną nudę. Ale sądzę, że można na uzależnienie spojrzeć jak na pewne ważne doświadczenie, z którego da się wyciągnąć wiele wartościowych wniosków i wiele wiedzy – zwłaszcza o sobie samym – ale też o świecie.
Mój alkoholizm pokazał mi chociażby to, że jeśli czegoś naprawdę bardzo pragniesz (w przypadku uzależnienia pragniesz wręcz obsesyjnie), to w zasadzie żadna siła nie jest w stanie powstrzymać cię od osiągnięcia tego. Tym samym pokazał mi, że można w sobie rozbudzić determinację, która niezwykle pomaga w osiąganiu celów. Wystarczy tylko chcieć właściwych rzeczy, wybrać właściwe cele. Gdybym z podobną determinacją do tej, która towarzyszyła mojemu piciu, zabrała się np. do ukończenia studiów, z pewnością by mi się to udało. Jeśli podobnie duże starania włożyłabym w tworzenie dobrych relacji z innymi, zapewne także i to zakończyłoby się sukcesem. Ciekawe tylko, dlaczego w trzeźwym życiu i w naszych codziennych sprawach najczęściej podobnej determinacji nie potrafimy w sobie wzniecić?
Z drugiej strony dowiedziałam się też, że bywają rzeczy, którym człowiek zaradzić nie zdoła. Przynajmniej nie sam. I że choćby nie wiem jak się starał, nie pokona Goliata. Że trzeba zaakceptować swoją niemoc i umieć poprosić o wsparcie. I że to żaden wstyd czy słabość, lecz właśnie rozsądek.
Dzięki swojemu uzależnieniu poznałam też znaczenie i wartość pokory. Gdyby nie ono, pewnie szłabym przez życie zaślepiona pychą i nieświadoma zniszczeń, jakie ona czyni. Tymczasem pokora otwiera oczy. Uczy akceptacji, zmniejsza napięcia, łagodzi obyczaje, sprzyja tworzeniu więzi i odklejaniu się od potrzeby posiadania racji.
Alkoholizm zweryfikował również mój stosunek do godności. Pokazał, jak łatwo ją przehandlować, wyrzec się jej i ograbić ją ze znaczenia. Jednocześnie zobaczyłam, ile w naszej godności może być figuranctwa. Może i brzmi ona dumnie, lecz często to po prostu konstrukt podszyty naszym egocentryzmem, pychą, poczuciem wyższości, wyjątkowości. Wydaje nam się, że mamy jakieś szczególne prawa z racji naszego człowieczeństwa, naszej postawy, ale naprawdę niezwykle prosto przychodzi – zwłaszcza w uzależnieniu – zmiana człowieka w zwierzę, działające wyłącznie na bazie swoich atawistycznych instynktów. Dlatego dziś do godności mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony dostrzegam jej wartość, jej znaczenie (dobrze jest żyć godnie, być przyzwoitym człowiekiem), z drugiej, zupełnie się do tego znaczenia nie przywiązuję, bo godność traciłam już wielokrotnie, więc mam wrażenie, że to, iż w tej chwili czuję się godnie to tylko kwestia okoliczności. Warto o te okoliczności dbać, ale też trzeba mieć świadomość, jak szybko mogą się one zmienić.
Alkoholizm nauczył mnie wielu rzeczy: proszenia o pomoc, opuszczania strefy komfortu, wychodzenia do ludzi. Nauczył mnie doceniać spokój i równowagę. Pokazał wagę bycia użyteczną.
Oczywiście mówię o tym z perspektywy trzeźwej już osoby. I jako taka mogę go uznać za cenne doświadczenie, swoistą szkołę przetrwania – umierania i rodzenia się na nowo, upadania i powstawania. Nikomu nie życzę takiej przygody, ale w jakiś sposób jestem za nią wdzięczna.
Warto przeczytać: Uzależnienie to nie wyrok. To szansa
Olka