Dlaczego wciąż wracam do picia?

„Najpierw jest kilkudniowy ciąg, ale później udaje mi się przez tydzień nie pić w ogóle. Za każdym razem myślę, że teraz to już nie wrócę do chlania. Że tym razem już mi się uda. Każdy kolejny dzień bez alko to coraz więcej nadziei, euforia, energia, pozytywność. Dbam o siebie, zdrowo się odżywiam, ćwiczę, chodzę na mitingi, czytam literaturę AA, ale pod koniec tygodnia i tak kończę z butelką wina przed lustrem. Już nie mam do siebie siły. Czy ktoś z Was też tak ma? Dlaczego nie mogę tego przerwać?” – pyta uczestniczka jednej z internetowych grup trzeźwościowych.

 

Oczywiście, zanim udało mi się skutecznie zerwać z nałogiem, wielokrotnie byłam w podobnej sytuacji do tej, którą opisuje cytowana tu dziewczyna. Wielokrotne próby zaprzestania picia i wielokrotne powroty do niego. Czy można wyjść z tego kołowrotka? Można. Mnie i wielu osobom to się udało. Co jednak sprawia, że niektórym to nie wychodzi? I co musi się stać, żeby jednak wyszło?

 

Powroty

Próbuję sobie przypomnieć, co się ze mną działo, gdy podejmowałam takie nieskuteczne akcje zerwania z nałogiem. Po pierwsze, podejmowałam je wtedy, gdy byłam zmęczona piciem. Najczęściej właśnie po jakichś ciągach albo gdy coś po pijaku naodwalałam i zalewały mnie wstyd oraz poczucie winy. Wówczas na fali emocji postanawiałam: „kończę z tym!”, „nigdy więcej!”. Ot, takie szybkie radykalne cięcie i nadzieja: „uda mi się!”, „tym razem mi się uda!”. Czy ja w to naprawdę wierzyłam? Z próby na próbę, coraz mniej, ale mocno się łudziłam, że kolejny raz będzie inny niż poprzedni. Jakby to czy mi się uda, czy nie, to była kwestia szczęścia, jakiegoś nadzwyczajnego zrządzenia losu, ewentualnie mojej silnej woli.

Po drugie, gdy podejmowałam to mocne postanowienie poprawy, zwykle sięgałam po ten sam repertuar środków zaradczych, które głównie polegały na zewnętrznym ogarnięciu siebie: zadbaniu o to, żeby jakoś wyglądać, jakoś doprowadzić ciało i umysł do względnej równowagi. W tych okresach dużo robiłam. Rzucałam się w wir naprawiania rzeczywistości. Sprzątałam w domu, nadganiałam z robotą w pracy, szłam do fryzjera, kupowałam sobie coś ładnego, przestawiałam się na picie zdrowych, zielonych shake’ów, słuchałam motywacyjnych wykładów, stosowałam pozytywnie nastrajające afirmacje. I…? I zawsze to samo! Wracałam do picia.

W czym tkwił feler? Feler tkwił w wielu błędnych założeniach, jakie czyniłam. A mianowicie, że:

– poradzę sobie z zapanowaniem nad nałogiem sama;

– pokonam nałóg siłą woli;

– zmienię coś, z uporem maniaka stosując metody, które do tej pory okazywały się nieskuteczne;

– wyjdę z uzależnienia, zmieniając zewnętrzną rzeczywistość;

– zapanuję nad nałogiem, dokonując niewielkich kosmetycznych zmian w obszarze swojego wnętrza (np. zacznę myśleć pozytywnie).

Jak widać w większości moje założenia opierały się na myśleniu magicznym, myśleniu życzeniowym i sięganiu po łatwe, ale mało efektywne rozwiązania. Wszystko to miało służyć temu, by nie musieć wziąć się za problem na poważnie, by nie przyznać się na poważnie do tego, że w ogóle ten problem mnie dotyczy. Ten cały kołowrotek, te ciągłe próby zaprzestania picia i ponowne zapijanie, pozwalały mi pływać w złudzeniach. Ale też miały swoją dość atrakcyjną, silnie bodźcującą i uzależniającą dynamikę: nadzieja – rozpacz, dół – euforia, marazm – hiperaktywność. Przynajmniej nie wiało nudą, dawało mi poczucie, że żyję. Z jednej więc strony chciałam zmiany, chciałam przestać pić, ale z drugiej, to wcale nie tak do końca. No, i to „nie tak do końca” było tu chyba kluczowe.

 

Trwałość

Kiedy tak naprawdę doszło do trwałego opuszczenia przeze mnie tej karuzeli i tego całego wesołego – choć coraz bardziej upiornego – miasteczka? Gdy pobyt w nim zupełnie stracił dla mnie na atrakcyjności. Gdy dotarło do mnie, że jeśli zostanę w nim choćby o jeden dzień dłużej, to umrę, postradam zmysły, całkowicie się załamię. Krótko mówiąc, gdy dotarłam do swojego dna.

To dno rozumiem przez taki stan, kiedy dociera do nas, że to, co nam dają używki, nie jest warte kosztów, jakie musimy za nie zapłacić, a może raczej, że nie jesteśmy w stanie ponieść już żadnych więcej kosztów, więc godzimy się pogrzebać wszelkie zyski, które dotąd z używek czerpaliśmy. Jesteśmy gotowi na stratę. A wówczas możemy opuścić miasteczko iluzji i zmierzyć się z rzeczywistością. Ta rzeczywistość, jakkolwiek by nieatrakcyjnie i przerażająco się jawiła, wydaje się i tak lepszą opcją (a czasem jedyną), niż pozostanie w starym świecie.

Osiągamy wtedy stan pewnej bezsilności i pokory, który pozwala nam: przestać zaprzeczać problemowi, porzucić złudzenie, że poradzimy sobie z tym problemem sami i poszukać pomocy.

Według mnie clue stanowi porzucenie złudzeń. Jeśli wciąż próbujemy i wracamy do picia, to znaczy, że wciąż tkwimy w „wesołym” miasteczku. Wciąż w pewnych kwestiach oszukujemy się, nadal nie chcemy zobaczyć prawdy o nas samych, nadal kombinujemy, jak zjeść ciastko i mieć ciastko – przestać pić, ale tak, żeby nic na tym ze starego życia nie stracić lub nauczyć się pić tak, żeby nie było strat. Z mojego doświadczenia, ale i wielu innych uzależnionych wynika, że niestety – tak się nie da. Im szybciej się to zaakceptuje, tym szybciej zyskamy szansę na wyjście z błędnego koła.

 

No, ale…

Często się zastanawiam, ile bólu bym sobie oszczędziła, gdybym tylko posłuchała, co mówią inni i zrobiła tak, jak mówią, a nie upierała się przy swoim. Przecież ludzie mówili: najpierw – nie sięgaj po alkohol, potem – nie pij tyle, nie pij tak często, bo się uzależnisz, jeszcze później – masz problem, idź się leczyć. Ale ja ciągle odpowiadałam: „NIE! NIE! NIE! Wiem lepiej”.

Doświadczenia osób uzależnionych powinny być wystarczające, by nie musieć popełniać tych samych błędów, które oni popełnili, a jednak nie wystarczają. Każdy musi przejechać się na tym sam. Czy to nie absurdalne?

Większość ludzi sięgając po używkę, wie, że ryzykuje uzależnienie, a jednak po nią sięga. Większość uzależnionych na pewnym etapie zaczyna dostrzegać, że używanie przynosi szkody, a jednak używa dalej. Większość wie w końcu, że powinni zacząć się leczyć, a jednak wciąż kombinuje, jak tego nie zrobić lub zrobić to po swojemu.

No, cóż, chyba już taka nasza natura, że jesteśmy uparci, lubimy sami sprawdzić, a nie słuchać rad innych i mamy skłonność do myślenia o sobie, że jesteśmy wyjątkowi („może inni się uzależniają, ale nie ja”). Szkoda tylko, że w wielu wypadkach te nasze cechy przyczyniają się do cierpienia i naszego, i innych.

Doświadczenie uzależnienia uczy, że czasem warto zaufać mądrości innych właśnie. Czasem, gdy ktoś mówi: STOP! – zatrzymać się, a gdy mówi: „zrób tak i tak” – zrobić tak i tak, a nie upierać się, by zrobić to po swojemu. I być może dla niektórych z nas uzależnienie to jedyna metoda, by odrobić tę lekcję rezygnacji z „JA”.

Piszę o tym, bo w sytuacji, gdy próbujemy i nam nie wychodzi, a my znów próbujemy i znów upadamy, w końcu warto czasem zatrzymać się i sprawdzić, czy aby nie próbujemy wyważać już otwartych drzwi. Poszukać metod, narzędzi, którymi posłużyli się inni w podobnej do naszej sytuacji i którym te metody zadziałały. Wybierać te o największej skuteczności, a nie te najłatwiejsze, a wątpliwe.

Milionom ludzi na świecie udaje się opuścić uzależnieniowy przerębel, ale rzadko komu zdarza się to zrobić samodzielnie i wyjątkowo oryginalnie (czytaj: „po swojemu”).

Duża Mi

 

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, rozważ wsparcie naszej działalności wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top