Niewidoczni – rzecz o DDA

Sławni uzależnieni: Agnieszka Osiecka, Jerzy Pilch, Marek Hłasko, słynny aktorski duet Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz, postacie kultowe, traktowane z niemal nabożną czcią. Ile jest jeszcze takich postaci w polskiej i zagranicznej kulturze, które gloryfikujemy, nie zastanawiając się, jakie naprawdę było ich życie z chorobą i jaki wpływ ta choroba wywarła na ludzi w ich otoczeniu.

 

2 stycznia 2022 roku Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej i Daniela Passenta, na swoim blogu zamieściła nowy wpis „Na klifie”. Warto przeczytać cały ten tekst, aczkolwiek moją uwagę najbardziej przyciągnął w nim jeden fragment:

Miewałam też jako współuzależniona napady zazdrości. Bo zawsze światło ramp pada na tych uzależnionych. Poświęca się im liczne podkasty, publikuje tysiące książek o nich: poradników, piciorysów, opisów odwyków czy „relapsów”. Glamour filmy typu „Zostawić Las Vegas”, superrola, hit. Ach, te ich rauty, te napady wściekłości, to lądowanie na dołku czy po pijaku w rowie.

A w niusach – zatrzęsienie. (…)

A my? Nudne współuzależnione kujony, mało kto o nas arcydzieła do niedawna smażył”. 

Sama jestem alkoholiczką i DDA, i przez lata miałam podobne do autorki wpisu odczucia. Alkoholicy są „gwiazdami”. Mówi się o nich dobrze lub źle, ale się mówi. Gdy mają talenty, jak ww. postacie, potrafią urzekać tłumy. Na zewnątrz jawią się jako osoby charyzmatyczne, dowcipne, bezkompromisowe. I jeszcze ta podniecająca aura dekadencji, która ich otacza.

Wydaje się, że są królami, królowymi życia. Bawią się, nie przejmują opiniami innych, mówią, co myślą. A jak już się do czegoś wezmą, to wychodzi im z tego arcydzieło. 

Geniuszom, utalentowanym więcej się wybacza, na więcej pozwala, na ich towarzyskie faux pas przymyka się oko – tworząc podawane sobie z ust do ust anegdoty, których opowiadanie pozwala niejako dotknąć owego ich geniuszu, otrzeć się o sławę.

Jeśli talentu nie masz, a jesteś po prostu zwykłym, szarym pijusem, to gdy w fazie zamroczenia nawywijasz, i tak o tobie napiszą, i tak będą o tobie mówić. Krytykując, oskarżając, oburzając się, pogardą zaznaczając swoją wyższość nad tobą, ale zostaniesz zauważony.

Nikt jednak nie widzi i zazwyczaj nie zauważa tych, którzy żyją w bliskim otoczeniu takiego pijanego geniusza czy ochlajtusa – szaraka. Nikt nie stawia im pomników. Nikt się nad nimi szczególnie nie pochyla.

Ostatnimi czasy osoby DDA czy te w związkach z alkoholikami same zaczęły domagać się uwagi, zaczęły opowiadać o koszmarze, jakiego doświadczyły, o długofalowych konsekwencjach życia w cieniu osoby uzależnionej. I dobrze. Choć w efekcie powstaje z tego retoryka winny – ofiara. Tymczasem rzeczywistość raczej nie jest zerojedynkowa.

 

Splątanie

Uzależnieni manipulują, uzależnieni kłamią, uzależnieni tworzą wokół siebie iluzoryczny świat. Zakładają maski, piętrzą tajemnice, rozbudowują skomplikowany system zachowań wspierający ich nałóg. Używki potęgują, a jednocześnie też pozwalają im odciąć się od emocji, uwsteczniają morale, zabetonowują w egocentryzmie. W ich życiu zwykle nie liczy się nikt i nic bardziej niż oni sami i ich uzależnienie.

Nie znaczy to jednak, że w tym świecie iluzji chorzy czują się szczęśliwi. Nawet jeśli na zewnątrz prezentują zniewalający uśmiech (tuszując nim mętny wzrok), to ich wewnętrzny świat jest daleki od sielskich baśniowych klimatów. Cierpią i bardzo często tego cierpienia doświadczają też ich bliscy.

 

Życie z uzależnionym, to jak wejście do fantasmagorycznego koszmaru.

Szybko traci się orientację, co jest prawdą, a co nie, co jest dobre, a co złe. On – chory – nie ma tej orientacji i potrafi skutecznie zdezorientować towarzystwo, w którym się obraca. A dezorientacja ta potrafi rozsypać w drobny mak struktury psychiczne dorosłego, a co dopiero gdy doświadcza jej dziecko.

Gdy wychowujesz się w świecie wymyślonym przez chory umysł alkoholika, to nawet gdy wyrwiesz się z tego świata, on ciągnie się za tobą. Jako dziecko alkoholika dorastasz, robisz wszystko, by twoje życie było inne niż to, jakie zafundował ci chory rodzic. Po czym i tak po wielu trudach i znojach, by zbudować nową jakość, nagle okazuje się, że jesteś znów w tym samym koszmarze: ot, zapierałeś się, że do ust nie weźmiesz alkoholu, a nagle sam stajesz się alkoholikiem, ot, chciałeś stworzyć zdrową rodzinę, a okazuje się, że twój partner czy partnerka mają problem z uzależnieniem, albo też tak się zagoniłeś w uciekaniu od przeszłości, że pewnego dnia zatrzymujesz się i nie wiesz gdzie ani kim jesteś – co jest twoje, a co tylko jest rolą, w jaką wtłoczyło cię twoje dzieciństwo.

 

Jako DDA przez większość swojego życia miałam wrażenie, że zataczam koło i wracam do punktu wyjścia.

Jak w tych wszystkich horrorach, gdzie bohaterowie, nieświadomi pułapki, wchodzą do jakiegoś miasteczka i już nigdy z niego nie wychodzą, bo każda z nowych dróg, jakie wybierają, doprowadza ich do tego samego miejsca. Może właśnie dlatego horrory oparte na tym motywie budziły we mnie zawsze największy strach, bo rozbudzały głęboko ukryte demony – lęk, że nigdy nie opuszczę tej matni, z której wydawało mi się, że wyszłam. Że za każdym razem zobaczone przeze mnie światełko w tunelu okaże się błędnym ognikiem, każda nadzieja zakończy się odkryciem kolejnej iluzji.

I może właśnie ten lęk sprawił, że mimo wieloletniego zapierania się, że nigdy nie będę jak mój ojciec, że nie tknę alkoholu, w końcu poddałam się i zaczęłam pić.

 

Gdy przeszłość podąża za tobą…

Agata Passent pisze o zazdrości, jaka pojawiała się w niej – osobie współuzależnionej – gdy widziała uwagę, jaką poświęca się gremialnie osobom uzależnionym. We mnie też była zazdrość o uwagę, bo przecież dziecko alkoholika zwykle doświadcza niewidoczności, bycia pomijanym, nieistotnym, a nierzadko też żyje w przekonaniu, że na prawo do życia musi sobie czymś zasłużyć.

Jedni od razu przyjmują to za prawdę i na zawsze stają się niewidoczni, żyją w cieniu, nie oczekując od tego życia niczego dobrego. Inni się buntują, próbując to prawo do życia wydrapać sobie pazurami, udowodnić „światu” (dla dziecka tym światem są rodzice), że ten się myli.

Ja należałam do tych drugich. Przynajmniej na zewnątrz – perfekcyjna, ambitna, odważna, a w środku nieustannie śmiała mi się w twarz imperatywna nieistotność: „Możesz grać przed innymi. Możesz dowodzić, że jesteś kimś. Możesz robić karierę, dopisywać sobie kolejne mgr, dr czy profesory przed nazwiskiem. Możesz zbawiać świat, czyniąc z siebie świętą – przypominała mi metodą zdartej płyty. – Ale mnie nie oszukasz. Jesteś NIKIM!”.

Wierzyłam temu głosowi, przecież to głos, który dał mi życie i w to życie mnie wprowadzał. Nie podobało mi się to, co mówi, dlatego walczyłam, ale ile można zaprzeczać „prawdzie”, ile można walczyć? W końcu… poddałam się. Odpłynęłam.

Bardzo trudno jest zmienić „prawdy”, na których we wczesnych latach życia buduje się własną osobowość. Ich podważenie budzi paniczny lęk – twój świat wówczas rozpada się i nie wiesz, czy zdołasz zbudować z tych gruzów coś nowego. Trzeba by było komuś lub czemuś zaufać, w coś znów uwierzyć. A jeśli znów okaże się to wielką mistyfikacją?

Paradoksalnie mnie zbudować się od nowa pozwoliło moje uzależnienie. Sięgnęłam dna i jeśli chciałam żyć, musiałam się odbić, ale już na innych zasadach, innych fundamentach. Przestałam walczyć, przestałam uciekać. Zaczęłam przyjmować rzeczywistość taką, jaką jest, z jej całą niewesołą konstrukcją, z wadami i zaletami. Już nikomu nic nie udowadniam – ani sobie, ani światu. Ale ten dawny głos wrósł we mnie z korzeniami i czasem z lubością uruchamia swoją starą śpiewkę: „Jesteś NIKIM! Jesteś NIKIM!”. Tyle że teraz odpowiadam mu: „No i co z tego?”.

Duża Mi

Scroll to Top