Dno – czyli o motywacji do rozstania z nałogiem

Motywacja do rozstania z nałogiem pojawia się najczęściej, gdy boleśnie odczuwamy konsekwencje naszego uzależnienia. Gdy coś w życiu tracimy: pracę, zdrowie, relacje z bliskimi, godność… Doświadczenie straty z pewnością jest sprawą subiektywną. Dla jednego ryzyko utraty pracy z powodu nałogu będzie wystarczającym bodźcem, by zacząć się leczyć, dla drugiego nawet kara więzienia, utrata majątku, rodziny nie wystarczą.

 

W środowisku osób uzależnionych mówi się, że aby uzależniony zaczął zdrowieć, aby podjął leczenie, musi sięgnąć dna. Dla różnych osób to dno jest różne. Niektórzy muszą naprawdę głęboko zanurkować, żeby go poczuć pod stopami, inni znajdują go na względnej płyciźnie. Mówi się również, że dno jest potrzebne, żeby się móc od czegoś odbić i wypłynąć na powierzchnię.

Uzależniony, który nie poczuje owego dna, może latami taplać się w uzależnieniowym bagnie i nie móc się z niego wydostać. Jednak kiedy już wreszcie stanie na dnie, może powiedzieć: „Dość”.

To dno często wiąże się z poczuciem braku wyjścia: „albo coś ze sobą zrobię, albo stracę to, czego straty nie przeżyję”. Wizja tej straty musi być silniejsza od atrakcyjności wszystkiego, co daje uzależnionemu nałóg.

 

Od czego zależy głębokość dna?

Na głębokość dna wpływa wiele czynników, m.in. kondycja psychiczna i fizyczna danej osoby, poczucie własnej wartości, siła mechanizmów uzależnieniowych, przebieg procesu uzależniania się, okoliczności zewnętrzne itd.

Dla osoby z silnym kręgosłupem moralnym przekroczenie pewnych etycznych norm (np. zdrada partnera/partnerki po pijaku) może okazać się wystarczające, by ta dostrzegła problem i postanowiła poszukać rozwiązania. Ale osoby, u których ten kręgosłup nie jest zbyt imponujący, mogą dokonywać wielu nieprawości: kraść, gwałcić, oszukiwać, krzywdzić innych, zanim coś sprawi, że poczują, iż dotarli do końca i dalej iść się nie da.

 

Kiedy wiadomo, że osiągnęłam / osiągnąłem swoje dno?

Zasadniczo wtedy, gdy całkowicie się poddasz. Kiedy dociera do ciebie, że już dalej nie da się zaprzeczać, że masz problem i nie da się dalej żyć z nałogiem. I gdy zaczynasz szukać pomocy, bo wiesz, że sam nie dasz sobie rady.

Istotne jest tu słowo „zasadniczo”. Bo uzależnionemu często wydaje się, że już sięgnął dna. Czyni wtedy mocne postanowienia zerwania z nałogiem, niekiedy udaje mu się nawet ogarnąć się trochę, ale za jakiś czas, gdy tylko lepiej się poczuje, znów do nałogu wraca.

Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć jedynie tyle, że jeśli postanawiasz zerwać z nałogiem sam, jeśli wciąż wierzysz, że dokonasz tego siłą woli, tylko mocno się zapierając, ale zasadniczo niewiele w swoim życiu zmieniając, to dupa. Nie jesteś jeszcze na dnie. Wciąż masz jeszcze przestrzeń na złudzenia. Łudzisz się, że możesz swoją chorobę kontrolować. Być może gdzieś w środku ciebie odzywa się duma, która nie pozwala ci poprosić o pomoc. Być może wstyd i jakieś legendy o godności własnej podpowiadają ci, że musisz poradzić sobie sam. W takim razie nie jesteś na dnie.

Człowiek na dnie ogłasza całkowitą bezsilność. Czuje, że sam doszczętnie zdurniał i nie wie, jak sobie pomóc. Poddaje się, a to oznacza, że już za grosz nie ufa sobie, swojemu umysłowi, tylko zdaje się na innych. Zakopuje sześć stóp pod ziemią swoje racje, przekonania i mądrości i postanawia bez dyskusji robić wszystko, co inni (terapeuci, członkowie AA) mówią mu, że ma robić, żeby zerwać z nałogiem. Dla człowieka, który osiągnął dno, nie ma ważniejszej sprawy niż odbicie się od niego. Poddaje się definitywnie, rezygnując z praw i przywilejów wolnego człowieka, bo wie, że w żaden sposób jako uzależniony, wolnym nie jest. I oddaje prowadzenie się tym, którzy być może wiedzą, jak tę wolność odzyskać.

Kiedy byłam na odwyku, wielu uzależnionych, którzy podjęli też wtedy leczenie, wciąż nie potrafiło ogłosić bezsilności. Niby chcieli się leczyć, ale na swoich warunkach. Wciąż byli mądrzejsi od terapeutów, od innych uzależnionych. Buntowali się na zasady panujące w placówce, podważali kompetencje personelu, kombinowali jak przechytrzyć system. Część z nich zrezygnowała z terapii, a ci z „buntowników”, którzy ją skończyli, chwilę po opuszczeniu ośrodka szybko wrócili do picia. Wielu z nich dziś (15 lat od tamtego czasu) już nie żyje.

 

Dno lubi się pogłębiać

Bywa i tak, że uzależniony dosięgnie dna i się od niego odbije, ale za jakiś czas – jeśli stale nad sobą nie pracuje – jego głowa wraca na utarte ścieżki. Choroba wraca ze wszystkimi swoimi mechanizmami: iluzjami, zaprzeczaniem, nałogowym regulowaniem uczuć, rozszczepieniem Ja

Jeśli chory znów sięgnie po używkę, wpada w szpony nałogu. Często ten powrót jest znacznie bardziej bolesny i destrukcyjny niż wcześniej. I trudniej może być się z niego wydostać. Uzależnionemu towarzyszy bowiem przekonanie, że on już przecież wszystko o nałogu wie, bo był na terapii, zatem po co niby miałby tam wracać, nic nowego przecież mu już tam nie powiedzą. Leczył się, a jednak gówno to dało, skoro choroba znów przejęła nad nim władzę. Nie widzi więc już dla siebie szansy na powrót do zdrowia. Nie wierzy, że taka istnieje. A to sprawia, że bardziej destrukcyjnie wchodzi w uzależnienie, a dno – od którego mógłby się odbić – zapada się. Oznacza to, że teraz strata, która mogłaby go „otrzeźwić” musi być dotkliwsza.

 

Motywacja negatywna

Wygląda na to, że dla uzależnionego motywacją do rozstania z nałogiem nie jest coś pozytywnego typu: „chcę być zdrowy, rozwijać się, chcę w życiu coś osiągnąć”, lecz zazwyczaj jest to lęk przed jakąś ostateczną stratą, połączony z kompletnym wyczerpaniem i upadkiem zaufania do siebie. W szybszym dotarciu do tej motywacji można niekiedy uzależnionemu pomóc, zwyczajnie nie wspierając jego nałogu, jak to często ma miejsce np. we współuzależnionych rodzinach i/lub przeprowadzając dobrze zaplanowane interwencje z udziałem bliskich oraz specjalistów od uzależnień bądź członków AA. Takie interwencje sprawiają, że uzależniony jest stawiany w prawdzie o sobie i swojej chorobie przez osoby z zewnątrz, co uderza w jego mechanizm iluzji i zaprzeczeń. Może to pomóc, choć nie musi. Niemniej zawsze to lepsze niż zapewnienie uzależnionemu komfortu do pławienia się w chorobie. Jego dno wtedy czeka i znacząco się od niego oddala.

 

Duża Mi

Scroll to Top