Pogoń za białym króliczkiem nie da Ci szczęścia

Być może nie pijesz już od jakiegoś czasu, być może nawet długo. Łapiesz się jednak na tym, że tęsknisz za przyjemnością, którą dawał Ci alkohol. Z zazdrością spoglądasz na pijących, którzy podchmieleni głośno śmieją się na plaży, na imprezie czy na grillu u sąsiada. Zastanawiasz się, dlaczego Ty na trzeźwo w zasadzie nigdy nie czujesz szczególnej radości, dlaczego wciąż jest w Tobie jakieś napięcie, jakaś dziura, niedosyt. Być może wciąż gonisz za białym króliczkiem, za iluzją.

 

Agata: Mam za sobą już ponad dwa lata abstynencji, a wciąż nie mogę się pogodzić z tym, że nie mogę pić. Szkoda mi stracić to, co już osiągnęłam. Żal zaprzepaścić tę trzeźwość. Ale coraz częściej łapię się na tym, że myślę: „A może dałabym radę to kontrolować?”, „A może tym razem nie byłoby tak źle?”, „A co mi po takim niesatysfakcjonującym życiu, jakie teraz prowadzę? Wcześniej przynajmniej było wesoło, a teraz głównie chodzę wkurzona, podirytowana, rozgoryczona…”.

Marta: Prawdopodobnie nie postawiłaś w pełni pierwszego kroku – nie uznałaś swojej bezsilności wobec alkoholu.

Agata: Uznałam. Na rozum przecież wiem, że nie mogę pić, wiem o konsekwencjach, ale to mnie coraz mniej motywuje. Może dlatego, że trzeźwe życie wcale nie wydaje mi się fajne. Nic mnie w nim za bardzo nie cieszy, wszystko wydaje mi się takie bez wyrazu, bez smaku.

Marta: Trudno się dziwić, żeby po ambrozji miał nam smakować zwykły kisiel.

Agata: Nie rozumiem.

Marta: Jako uzależnieni doświadczaliśmy haju. Dzięki chemicznym substancjom mogliśmy szybko wprowadzić się w stan euforii, błyskawicznej ulgi. W naturze taki haj trudno osiągnąć. Chyba że się zakochasz, to wtedy przez pewien czas możesz poczuć coś podobnego. Zasadniczo jednak w życiu bez chemicznych wspomagaczy nie osiągasz takiego czystego stanu ekstazy. Niedziwne więc, że za tym tęsknimy. Prawdopodobnie, gdyby zażywanie używek nie powodowało przykrych konsekwencji, większość ludzi by z nich korzystała i nawet do głowy by im nie przyszło, żeby je odstawiać. Ale niestety fakty są takie, że te przykre konsekwencje są i pojawiają się zawsze, gdy zaczynamy regularnie sięgać po sztuczne regulatory nastroju.

Agata: Ale ja wiem o tych konsekwencjach, a mimo to ciągnie mnie do powrotu do ćpania i chlania. Boję się tego. Boję się, że w końcu się złamię. Że pewnego dnia uznam: „Do diabła z trzeźwością, zabawmy się!”.

Marta: Według mnie niebezpieczeństwo, że tak się stanie, zwiększa się wtedy, gdy zbyt wiele oczekujemy od trzeźwego życia. Wielu uzależnionych odstawiając używki, liczy na to, iż ten krok cudownie odmieni ich los. Że jak wyjdą z nałogu, staną się szczęśliwi. I sporo z nich faktycznie coś na kształt szczęścia osiąga. Pozostali jednak czują się rozczarowani. Rzeczywistość nie spełnia ich oczekiwań. Gdy porównują ją do stanów emocjonalnych, jakie osiągali po zażyciu, wypada co najmniej blado, nieatrakcyjnie. Szybko zapominają o szkodach, jakie ponosili w wyniku nałogu, a zaczynają koncentrować się na zyskach. Pojawia się w nich tęsknota za dawnymi czasami.

Agata: I co z tą tęsknotą zrobić?

Marta: Zaakceptować ją. Tęsknota moim zdaniem jest niepogodzeniem się ze stratą i łudzeniem się, że to, co straciliśmy, możemy jakoś odzyskać. Gdybyśmy pogrzebali nadzieję na odzyskanie tego, co straciliśmy, gdybyśmy zamknęli drzwi za przeszłością, zniknęłaby tęsknota. Ale my wciąż pozostawiamy sobie furtki, wciąż liczymy na to, że znów może być tak samo dobrze, pięknie, przyjemnie jak kiedyś, dlatego tęsknimy. A tęskniąc koncentrujemy się na braku. Nie na tym, co mamy, nie na możliwościach, ale na tym, czego nie mamy. Ten brak staje się naszą obsesją i – jak każda obsesja – zaczyna nas trawić od środka. Sprawia, że tracimy na to całą energię i niewiele jej już zostaje na kreatywne myślenie, na działanie, na dążenie do rozwiązania problemów.

Agata: Dlaczego jednym udaje się być szczęśliwymi, a innym nie?

Marta: Ja bardzo długo nie czułam się szczęśliwa na trzeźwo. Po pierwsze, właśnie dlatego, że porównywałam to do haju, jaki dawały mi narkotyki i alkohol, po drugie, dlatego że wciąż zostawiałam sobie furtkę, wciąż łudziłam się, że jakoś da się wrócić do tego, co było. Poza tym przez długi czas na trzeźwo szukałam takich intensywnych bodźców w tej trzeźwej rzeczywistości, które dawałyby mi coś na miarę dawnych przeżyć. Serwowałam sobie przygody miłosne, obżerałam się, wszczynałam kłótnie, po to tylko, żeby było mocno przyjemnie lub jeśli nie wprost przyjemnie, to chociaż emocjonująco, intensywnie, nie nudno. Nie potrafiłam usiedzieć na tyłku, zatrzymać się, ciągle mnie nosiło, ciągle chciałam więcej: więcej czuć, więcej mieć, więcej doznawać. A i tak miałam przy tym wrażenie, że wszystko nie jest wystarczająco dobre. Wciąż czułam niedosyt, wciąż za czymś goniłam. To było takie męczące i frustrujące. Aż pewnego dnia zrozumiałam, że choć nie ćpam i nie piję, nadal pędzę za iluzją. Chcę na trzeźwo mieć to, co miałam, będąc na bani. I dopiero, gdy pogodziłam się z tym, że to niemożliwe, przyszedł spokój. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że może to być coś na kształt szczęścia.

Agata: Dla mnie spokój to nuda.

Marta: Jak dla każdego, kto żyje na wysokich obrotach, kto jest przyzwyczajony do mocnych bodźców i kto utożsamia szczęście ze stanem ekstazy. Ja też przez długi czas nie utożsamiałam szczęścia ze spokojem, lecz raczej z balansowaniem na krawędzi, ale zmęczyłam się tym. Naprawdę fajnie jest od czasu do czasu przeżyć orgazm, ale spójrzmy na tych, którzy cierpią na PGAD (ang. persistent genital arousal disorder/ zespół uporczywego pobudzenia genitaliów) – dla nich orgazm staje się przekleństwem. Dlatego według mnie najbliższy szczęściu stan można osiągnąć wówczas, gdy łapie się równowagę. A żeby złapać równowagę, trzeba zrobić sobie detoks od skrajności, od przebodźcowania.

Agata: Tylko jak?

Marta: Wydaje mi się, że trzeba zaakceptować pewien stan dyskomfortu. I pobyć w nim trochę. Pogodzić się z tym, że nie ma haju, ani nie ma rozpaczy, że jest tak trochę nijako. Według mnie to właśnie zgoda na tę nijakość jest właściwym krokiem w kierunku uznania swojej bezsilności. Bezsilności wobec natury rzeczywistości, która nie jest stanem z naszych nałogowych iluzji, nie jest bajką. Niestety jeśli chcemy być trzeźwi, musimy nauczyć się żyć z tą niebajką, ponieważ alternatywą jest nałóg i śmierć.

Agata: Mam zaakceptować to, że życie jest chujowe?!

Marta: Dokładnie. Bo kiedy to zaakceptujesz, to w sumie wszystko, co fajnego się wydarzy, zaczynając od tego pułapu, może sprawić, że poczujesz się szczęśliwa. Ale jeśli startujesz od pułapu oczekiwań, że ma być jak w raju, żebyś ty mogła się poczuć dobrze, to zawsze się rozczarujesz. Życie bywa trudne, nieprzewidywalne, zmienne, jeśli się na to nie godzisz, jeśli ciągle z tym walczysz, jeśli chcesz, żeby było inne niż jest, to nigdy nie zbliżysz się do szczęścia. Tak przynajmniej wynika z moich osobistych doświadczeń.

Problem ze szczęściem jest taki, że wiele osób utożsamia je z przyjemnością. Wydaje im się, że szczęście jest wtedy, gdy nie ma kłopotów, gdy nie ma żadnych nieprzyjemności. A to w sumie nie do osiągnięcia, bo przecież w życiu nie ma tak, że jest permanentnie cacy.

Prawdziwie szczęśliwi ludzie to ci, którzy mimo iż życie co i raz rzuca im jakieś kłody pod nogi, nie tracą pogody ducha, przeciwności losu nie druzgoczą ich spokoju i równowagi.

Mogą przeżywać smutek, żal, cierpienie, a mimo wszystko nie będą mieli poczucia, że są nieszczęśliwi.

Agata: Dla mnie to nienormalne.

Marta: Bo twoje normy wyznaczył nałóg. A tych w żaden sposób nie można porównywać do norm życia na trzeźwo. Być może wciąż trudno ci pogodzić się z tym, że żeby coś zyskać, musisz coś stracić. To, co zyskujesz, wydaje ci się mało atrakcyjne, w porównaniu z tym, co tracisz. Jednocześnie boisz się, że możesz stracić to, co już zyskałaś utrzymując abstynencję oraz że powrót do tego, co było też cię rozczaruje. Jesteś w więc w stanie rozdarcia. Cokolwiek byś wybrała, coś na pewno stracisz.

Agata: To nieznośne! Co zrobić, by tak fatalnie się nie czuć?

Marta: Trzeba w końcu coś wybrać.

Agata: Ale jak?!

Marta: Trzeba zastanowić się, czy wolisz stracić możliwość powrotu do picia i ćpania, zamknąć tę furtkę do haju i wziąć odpowiedzialność za kształtowanie swojego życia w trzeźwej rzeczywistości, czy wrócić do picia i ćpania, które na chwilę przyniosą ci ulgę i utęskniony haj, ale pogrzebiesz cały wysiłek, który włożyłaś do tej pory w utrzymanie trzeźwości, no i wpadniesz w szpony nałogowych mechanizmów. Ponoć życie to sztuka wyboru. Niestety dotyczy to wyłącznie trzeźwego życia. Wraz z nałogiem tracimy bowiem przywilej wyboru. To on nami rządzi i podejmuje za nas decyzje.

Agata: To wszystko jest takie trudne…

Marta: Jest i nie jest, zależy jak na to spojrzeć. Zasadniczo jest proste: rób to, co ci służy, nie rób tego, co ci nie służy. Wpływaj na to, na co możesz, odpuszczaj to, na co nie masz wpływu. Rzecz w tym, że my strasznie lubimy wszystko komplikować. Nie bez przyczyny w AA mówi się: „Nie twórz tragedii”. Mnóstwo dramatów sami kreujemy. Na przykład cwaniakując – próbując zjeść ciastko i mieć ciastko, usilnie trzymając się własnych racji, koncepcji, zachowań, które na dłuższą metę wcale nie są dla nas korzystne, bezrefleksyjnie podążając za naszymi chciejstwami, mnożąc wybory czy traktując siebie i wszystko wkoło śmiertelnie poważnie. Życie bywa trudne, ale nie znaczy, że musimy do trudności podchodzić w skomplikowany sposób.

Strefa U

 

Scroll to Top