Dużo dziś mówi się o wadze stawiania granic. Problem w tym, że wiele osób nie umie ich stawiać, wiele stawia je nieumiejętnie, a całe mnóstwo ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że stawianie granic ma też swoje konsekwencje.
„Bądź grzeczny”, „bądź miła”, „nie krzycz”, „nie wychodź przed szereg”, „czekaj na swoją kolej” – ilu z nas słyszało takie „porady” w dzieciństwie. Ilu z nas uczono, że właśnie tego typu zachowania i postawy są społecznie pożądane i zapewnią nam sukces. Gros z nas dorastało w przekonaniu, że zostaniemy za to docenieni i nagrodzeni, tymczasem po latach okazało się, że jako dorośli dajemy sobie wchodzić na głowę, jesteśmy sfrustrowani, że inni nas nie szanują i rozgoryczeni, że gdy my czekaliśmy na swoją kolej, inni przepchnęli się przed nas łokciami i zgarnęli nam sprzed nosa naszą porcję tortu.
W dorosłym życiu przyszło więc nam zweryfikować te zapodane nam we wczesnej młodości przekazy. Bo przecież czujemy, że coś chyba poszło nie tak, skoro nie umiemy nie tyle nawet że zawalczyć o swoje, co w ogóle nie potrafimy rozpoznawać i komunikować swoich potrzeb, oczekiwań, emocji. Szukając sposobów wyjścia z tego impasu, natrafiamy na szereg coachingowych porad o tym, jak to musimy nauczyć się asertywności. A jak mowa o asertywności, to zaraz dociera do nas przekaz o konieczności stawiania granic.
Stawianie zasieków
Niejednokrotnie miałam do czynienia z ludźmi, którzy po odkryciu tego, że mogą stawiać granice, stali się obsesyjnie wręcz wyczuleni na punkcie przekraczania tych ich granic przez innych.
„Nie godzę się, żebyś tak do mnie mówił(a)”, „Nie życzę sobie być tak traktowany(a)” – komunikują na każdym kroku.
Często też obrażają się na innych za to, że ci z buciorami przekraczają ich strefę bezpieczeństwa.
– Jak ona mogła tak powiedzieć! – oburzają się na kogoś, kto ośmielił się powiedzieć coś, co ich dotknęło. – Nie miał prawa tak mnie potraktować! – złoszczą się.
– Musisz uszanować moje granice – żądają od innych.
– Mam prawo do stawiania granic – przekonują samych siebie, zwłaszcza gdy wokół nich inni dziwią się ich krzykliwej manifestacji: „NIE”. Bo też i często na przekraczanie tych granic przez innych reagują nie tyle stanowczo, co agresywnie.
Wiele takich zachłystniętych prawem do „odgradzania się” osób sukcesywnie rozbudowuje własne terytorium, osłonięte drutem kolczastym. Z czasem doprowadza to do tego, że byle uwaga na ich temat ze strony innych, która jakoś im się nie spodoba, jest uznawana przez nich za gwałt na ich osobistych granicach.
Oczywiście, mamy prawo mówić: „NIE”, gdy czegoś nie chcemy. Mamy prawo mówić: „STOP!”, gdy czyjeś zachowanie niebezpiecznie zbliża się do przekroczenia naszych granic. I czasami rzeczywiście trzeba to zrobić głośno, a nawet brutalnie, bo są tacy, którzy są głusi na cudze: „NIE!”. Wpychają się na chama w naszą przestrzeń i wprowadzają w niej swoje rządy.
Ale wszystko trzeba robić z głową, z wyczuciem i z uwzględnieniem w tym wielu zmiennych.
Bezmyślne, zautomatyzowane stawianie zasieków wszystkim i wszędzie może skutkować tym, że zostaniemy w tym – wybudowanym przez nas – getcie sami. Bezpieczni, chronieni z każdej strony, ale samotni. Opasani drutem kolczastym nie dopuścimy do nas ani wrogów, ani przyjaciół. Już z oddali strzelając do tych, którzy się do nas zbliżają, nauczymy ich trzymać się na dystans. Aż w końcu możemy odkryć, że ludzie przestaną zabiegać o to, by się do nas zbliżyć, by wejść z nami w jakąś bliższą relację.
Niestety, taka jest specyfika granic. Dają ochronę, ale jeśli są zbyt sztywne, zbyt szczelne, izolują. Nie tylko nie dopuszczają innych do nas, ale więzą także i nas samych.
Straż graniczna
W stawianiu granic ważne jest też to, żeby pamiętać, kto jest budowniczym owych granic i kto jest ich strażnikiem. Niestety niektórzy uznają, że to inni winni pilnować tego, by ich granice nie zostały przekroczone. Mają pretensje do tych innych, że ci je przekraczają, ale sami nie pomyślą o wyraźnym oznaczeniu przejścia granicznego. Tymczasem skąd ci inni mają wiedzieć, gdzie zaczyna się nasza strefa z zakazem wstępu? Inni nie siedzą w naszej głowie, nie wiedzą, co nas może zranić. To my odpowiadamy za to, by swojej strefy bezpieczeństwa strzec i jasno ją oflagować.
I naprawdę strzegąc własnych granic, nie trzeba od razu do wszystkich strzelać. Nie wszyscy są barbarzyńcami. Niektórym wystarczy po prostu powiedzieć, czego chcemy, a czego nie chcemy, co nam się podoba, a co nie, co jest dla nas OK, a co jest przykre czy trudne.
Dla niektórych warto nasze przejście graniczne otworzyć, a dla innych nie. Niemniej to do nas należy decyzja i na nas spoczywa ciężar związany z funkcją granicznika. To nie inni mają się domyślić, jakie są nasze emocje, przewidzieć nasze reakcje. Jeśli nas nie znają, nie wiedzą, gdzie leży nasza granica, najpewniej zdarzy im się ją przekroczyć. Nie znaczy to jednak, że robią to z premedytacją i intencją zranienia nas czy zawłaszczenia naszego terytorium.
Niekiedy warto też zastanowić się, czy rozszerzając nasze terytorium graniczne sami nie stajemy się okupantami. Czy strzegąc własnych granic, nie dokonujemy gwałtu na czyimś poczuciu bezpieczeństwa.
Czasem też warto przyjrzeć się i temu, czy to nasze odrutowywanie się nie kosztuje nas więcej (stresu, nerwów, energii), niż gdybyśmy dopuścili innych do nas i przyjrzeli się temu, z czym do nas przychodzą.
***
Tak, mamy prawo do stawiania granic, ale musimy jeszcze umieć z tego prawa korzystać. W innym wypadku staje się ono bezprawiem lub może stać się karykaturą prawa. Zamiast służyć nam i innym, może szkodzić.
Warto przeczytać: Niemiłość – dysfunkcyjny dom na wieki wieków
Duża Mi
PS
Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy: