Tak, można. Jestem tego najlepszym przykładem. Dlatego też uważam, że twierdzenie, iż maryśka nie uzależnia, to powielany od lat mit. Na dodatek mit szkodliwy.
Gdy miałam 15 lat, zostałam poczęstowana „ziołem” przez najbliższą przyjaciółkę. Moja wiedza na temat narkotyków była wtedy mocno ograniczona i przesiąknięta stereotypami. Dodatkowo byłam nastolatką wyjątkowo zakompleksioną, nieśmiałą i cholernie potrzebującą akceptacji otoczenia.
Kiedy więc przyjaciółka zaczęła mnie namawiać na spróbowanie, lęk przed odrzuceniem z jej strony był silniejszy niż lęk przed marihuaną. Ślepo wierzyłam też w to, co ona mówi i nie czułam potrzeby weryfikowania przekazywanej mi „wiedzy”. A zapewniała, że marihuana to tylko roślina, że nie uzależnia, że nie ma po niej kaca i że fantastycznie poprawia humor… No i „poprawiała”… przez kolejnych 10 lat niemal codziennie.
Na początku były to tylko dwa, trzy buszki raz w tygodniu przy spotkaniu towarzyskim. Szybko jednak moja tolerancja na THC wzrosła i żeby czuć się choć trochę oderwana od rzeczywistości, potrzebowałam znacznie więcej…
Kiedy trzeźwiałam, czułam się w mentalnym dole. Najczęściej byłam po prostu smutna i zalękniona. Bałam się dosłownie wszystkiego. Wyjścia z domu, spotkania z ludźmi, przebywania w szkole. Nie wiedziałam wówczas, że moje stany są spowodowane nadużywaniem „zioła”. Zrzucałam odpowiedzialność na otaczającą mnie rzeczywistość – rodziców alkoholików, nauczycieli z liceum czy znajomych. Wydawało mi się, że na trzeźwo życie jest po prostu nie do zniesienia. Zaczęłam więc odurzać się codziennie. Na początku tylko wieczorami, żeby odreagować napięcie i szybciej zasnąć. Potem nie patrzyłam już na porę dnia.
Zioło nie dawało mi już takiego kopa jak na początku, więc zaczęłam traktować je tak, jak ludzie traktują poranną kawę. Jeśli zaś chciałam odlecieć bardziej, sięgałam po mocniejsze substancje np. piguły (potoczna nazwa tabletek ecstasy) czy amfetaminę. Problem pojawiał się, kiedy nie udało mi się nic zorganizować… Wówczas huśtawka emocjonalna, jaka mnie dopadała, zakrawała o szaleństwo. Do tego dochodziła okrutna bezsenność, a lęki przybierały formę paniki. O jakiejkolwiek koncentracji czy nauce nie było mowy. Czułam się nie tylko otępiona umysłowo, ale wręcz cofnięta w rozwoju intelektualnym. Koszmarne błędne koło, do którego równolegle dorzuciłam alkohol.
Lista strat i problemów, jakie miałam przez „tylko zioło” jest długa. Dlatego dziś, gdy słyszę powtarzane w kółko informacje, że od maryśki nie da się uzależnić, czuję złość.
Oczywiście nie każdy uzależni się od marihuany. Podobnie jak nie każdy uzależni się od alkoholu czy Internetu. To kwestia wielu czynników – zarówno genetycznych, jak i środowiskowych. Bez względu na wszystko, powielanie mitów wielu ludziom może zaszkodzić.
Warto przeczytać: FOMO i e-uzależnienia – jak nie wpaść w sieć sieci
Matylda