Zrobiliśmy wnikliwą i odważną osobistą inwenturę moralną.
Sformułowanie „inwentura moralna” to dość karkołomne tłumaczenie oryginalnej myśli twórców tego kroku na język polski. We wcześniejszym tłumaczeniu brzmiało to bardziej przyjaźnie – „obrachunek moralny”, ale postanowiono ulepszyć tłumaczenie i wyszło, jak wyszło. Tak czy siak, inwentura moralna to taki ogląd naszej przeszłości i rozliczenie się z nią.
Chodzi o to, by wnikliwie i odważnie przyjrzeć się naszemu życiu w trakcie trwania nałogu. Wnikliwie i odważnie, czyli szczegółowo, rzetelnie i bez ściemy. Najprościej mówiąc, przyglądamy się temu, co nawywijaliśmy jako uzależnieni: kogo skrzywdziliśmy, do kogo złapaliśmy urazy, jakie lęki nami targały, jakie wady charakteru w nas wtedy pracowały. Robimy taki gruntowny skan siebie i swojej przeszłości.
Inwentura nie jest jednak wyłącznie rachunkiem sumienia, po którym posypujemy głowę popiołem, odbywamy pokutę i dostajemy rozgrzeszenie. Poniekąd takim rachunkiem jest, ale jest też czymś więcej.
Inwentura moralna ma nam pomóc lepiej poznać samych siebie w naszej chorobie.
Musimy pamiętać, że my z tej choroby nie wychodzimy, zostajemy z nią do końca życia. Jeśli pozwolimy tym życiem zarządzać komuś mądrzejszemu od nas, mamy szansę żyć dobrze i szczęśliwie, niemniej pozostaniemy chorzy. Trzeba więc dobrze ogarnąć mechanizmy uzależnienia, charakterystyczne dla naszego chorego umysłu „zachowania”, by móc w przyszłości rozpoznawać, kiedy znów próbujemy chwytać za kierownicę sami, kiedy znów choroba wraca i przejmuje nad nami stery.
Inwentura moralna zabiera trochę czasu. Jedni z nas pozostawali w nałogu rok czy pięć lat, inni lat 30 i więcej. Jedni mają więc do oglądu znacznie więcej niż inni. Trzeba dać sobie na to czas, ale też i zbytnio tego obrachunku nie wydłużać. Niektórzy z nas to przeciągają w czasie, bo boją się zobaczyć siebie z przeszłości, boją się, że poczucie winy przygwoździ ich do ziemi. Dlatego właśnie w tym kroku podkreśla się kwestię odwagi. Niestety, jeśli się nie odważymy, będziemy brodzić w marazmie i lękach. Nie ruszymy do przodu. A wówczas trzeźwe życie może nam się wydać na tyle mało satysfakcjonujące, że znów sięgniemy po alkohol.
Rysiek: Przyznaję, że utknąłem na tym kroku. Nie byłem w stanie zmierzyć się z przeszłością. Przeciągałem to w nieskończoność. Znajdowałem wymówki: a że nie mam czasu, a że nie rozumiem, co ja właściwie mam zrobić, a że w sumie to przecież nie mam nic do oglądania w tym swoim pijackim życiu. A w ogóle to było, minęło, po co do tego wracać? W końcu mój sponsor postawił mi ultimatum: „Zdecyduj się czy chcesz trzeźwieć, czy nie” – powiedział. – „Albo działasz, albo się rozstajemy”. Wszedł mi tym na ambicje, bo jak to ja mam czemuś nie podołać. Zabrałem się więc za robienie tego kroku, ale tak bardzo nie chciałem uczciwie przyjrzeć się temu, co było, że gdy tylko siadałem do inwentury, miałem w głowie pustkę – jakbym nic nie pamiętał. Sponsor poradził mi, żebym na spokojnie zastanowił się nad tym, kiedy zacząłem pić i potem szedł po nitce do kłębka, czyli krok po kroku wracał pamięcią do tego, co się działo i zapisywał to, kto się wówczas w moim życiu pojawiał na tej mojej pijackiej drodze, jak wyglądały relacje między nami, jak się zachowywałem w określonych sytuacjach. W ten sposób stworzyłem swój dość szczegółowy piciorys. Potem omawialiśmy go ze sponsorem pod kątem krzywd, uraz, nieuczciwości, lęków. Powoli zacząłem dostrzegać to, przed czym tak bardzo starałem się uciec w niepamięć. Zalała mnie fala wyrzutów sumienia. Broniłem się przed nią tłumaczeniami w stylu: „No, ukradłem coś z firmy, ale wszyscy kradną, poza tym czy ktoś na tym szczególnie ucierpiał, firma pewnie nawet tego nie zauważyła” albo „No, jeździłem samochodem po pijaku, ale przecież nikogo nie zabiłem. To ja ucierpiałem, bo zabrali mi prawko”, „No, zdradzałem żonę, ale wtedy między nami źle się działo i ona nie chciała się kochać”. Na wszystko miałem jakieś wytłumaczenie, które zdejmowało ze mnie ciężar odpowiedzialności. „Stary, tu nie ma taryfy ulgowej” – wyjaśnił mi sponsor. – „Nieważne czy tobie się wydaje, że ktoś nie ucierpiał, nieważne, że akurat nie doszło do tragedii, gdy ty robiłeś źle. Istotne jest to, że robiłeś źle i za to masz wziąć odpowiedzialność. Koniec kropka!”. W czasie robienia inwentury nauczyłem się czegoś ważnego – przestałem rozmywać zło. Zobaczyłem też, że wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny uwalnia. Nie jest przyjemnie zobaczyć swoje wady charakteru, nie jest przyjemnie dostrzec cierpienie, jakie zafundowało się innym swoim postępowaniem. To nierzadko bolesne doświadczenie. Ale gdy to zrobiłem, poczułem się wolny. Wolny od kłamstw, od ciężaru tajemnicy. Poza tym jak już widziałem, co spartoliłem, to mogłem teraz pomyśleć o ewentualnym naprawieniu tego. I to również było dobre. Trochę jakbym na powrót stawał się człowiekiem.
Małgorzata: Mnie było trudno postawić czwarty krok ze względu na urazy do innych, jakie w sobie nosiłam. Gdy robiłam inwenturę, okazało się, że tych uraz mam wiele. Gdzie by nie spojrzeć, ktoś czymś mi się naraził, czymś mi podpadł. W efekcie byłam w jawnym lub skrywanym konflikcie z większością osób, jakie pojawiły się w moim życiu. Niedziwne, że żyłam w przekonaniu, że świat jest zły, a ludzie podli i niegodni zaufania. Uważałam, że ludzie potrafią tylko krzywdzić. Czułam się ofiarą i użalałam nad sobą. Pod ten motyw zresztą najczęściej piłam. A tu raptem podczas inwentury mam przyjrzeć się temu, jak ja krzywdzę. No, jak to? – oburzałam się w duchu. – Przecież to nie ja krzywdzę, to mnie krzywdzą. „Stań w butach drugiego człowieka” – powtarzała moja sponsorka. – „Spróbuj spojrzeć na daną sytuację jego oczami. Jak Ty byś się zachowała, co Ty byś poczuła, gdybyś była na jego miejscu?”. Tak też robiłam. To mi pokazało, że rzeczywistość nie jest tak czarno-biała, a ja tak niewinna, jak mi się wydawało. Zwykle szybko dostrzegałam, że inni sprawiają mi czymś przykrość, ale sama już tak szybko nie zwracałam uwagi na to, że kogoś ranię, zawodzę, kimś manipuluję. Dla swoich czynów zawsze znajdowałam jakieś usprawiedliwienie, np. „ja tylko oddaję pięknym za nadobne”, „jakby mnie nie sprowokował, nie sprowokowała, to bym się tak nie zachowała”.
Poza tym gdy rozpisywałam w ramach czwartego kroku urazy, robiłam to tak, by zobaczyć w co one tak naprawdę we mnie trafiały, że zrobiło się z tego poczucie krzywdy. Dzięki temu odkryłam, że większość uraz, jakie łapałam, powstawała z tego, że coś uderzało w moje ego. Nie mogłam pojąć, jak ktoś o tak niskim poczuciu własnej wartości jak ja może mieć tak wielkie ego i mieścić w sobie aż tyle pychy. Bo właśnie to znalazłam w sobie – rozbuchane egocentryzm i pychę. „No dobra, Gośka” – powiedziałam sobie. – „Chyba pora przestać uważać się za pępek świata. Czas się ogarnąć i trochę w tym swoim życiu pozmieniać”. Dziś myślę, że inwentura była pewnym przełomem na drodze do trzeźwego życia.
Lucyna: Muszę przyznać, że nie zrobiłam uczciwie tego kroku w trakcie swojej pracy na programie ze sponsorką. Sama nawet nie widziałam wtedy, na czym polega moje kłamstwo. Dopiero później, podczas pracy z innymi alkoholiczkami, zaczęłam dochodzić do prawdy. Czasem łatwiej nam zobaczyć wady u innych niż u siebie. Ja widząc je u innych, pytałam: „A ty to czasem też tak nie masz?”. Nierzadko inne alkoholiczki rozwalały moją ściemę poprzez własną uczciwość, szczerość, autentyczność. Gdy widziałam, jak one otwarcie przyznają się do swoich błędów, wad, do swoich życiowych potknięć, dopiero wówczas docierało do mnie to, że ja to samo wciąż starałam się ukrywać, tuszować, zamiatać pod dywan – nie tylko przed innymi, ale też przed samą sobą. Odwaga innych kobiet w przyznaniu się do swoich win zawstydzała mnie, ale i otwierała oczy. To inne alkoholiczki sprawiły, że do swojej inwentury wprowadziłam korekty, zrobiłam ją jeszcze raz. Dzięki temu teraz czwarty krok mogę stawiać bardziej uczciwie każdego dnia.
Jesteś ciekawy/a, jak wyglądają wcześniejsze kroki programu 12 kroków?
Znajdziesz je TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ