Kiedy trafisz na miting do wspólnoty Anonimowych Alkoholików, zapewne szybko zetkniesz się ze słowami: „sponsor” i „podopieczny”. O co w tym chodzi?
Sponsor – we wspólnocie AA to trzeźwiejący alkoholik, który wszedł na program 12 kroków, przekazany mu przez innego trzeźwiejącego alkoholika (sponsora) i podaje go dalej innym alkoholikom, którzy pragną trzeźwieć w oparciu o wspomniany program. Sponsor przekazuje swoją wiedzę o programie w taki sposób, w jaki i jemu ją przekazano. Nie modyfikuje jej.
Podopieczny (sponsorowany) – we wspólnocie AA to trzeźwiejący alkoholik, który postanowił poznać wskazówki płynące z programu 12 kroków i wraz z innym trzeźwiejącym alkoholikiem, który przeszedł już podobną ścieżkę z własnym sponsorem, uczy się wdrażać je w życie.
Nie lubię określenia „sponsor” czy „podopieczny”. Sponsor kojarzy mi się z jakimś nadzianym kolesiem, który ma gest i interes w tym, by zainwestować w kogoś, w jakieś przedsięwzięcie kasę i coś z tego mieć. Lub jeszcze gorzej kojarzy mi się z facetem dybiącym w centrach handlowych na galerianki. Ale pomijając już moje osobiste skojarzenia, określenia „sponsor” i „podopieczny” tworzą jakąś strukturę wyższości jednej strony nad drugą. Tymczasem i sponsor, i podopieczny to tak samo chore osoby, tyle że jedna z nich jest na trochę innym etapie niż druga. Ten pierwszy może już więcej zrozumiał, może więcej wie o chorobie, o rządzących nią mechanizmach, a przede wszystkim o sposobach radzenia sobie z nią, ale nadal jest alkoholikiem. Od podopiecznego często różni go jedynie to, że po prostu wie już o co w programie 12 kroków chodzi i w związku z tym może przekazać to posłanie innemu alkoholikowi, zwykle z krótszym stażem trzeźwienia.
Pan i podwładny?
Według mnie między sponsorem a podopiecznym nie ma prawa występować jakakolwiek struktura schodkowa – wyższości, niższości. A jednak mam wrażenie, że czasem te określenia sponsor – podopieczny mieszają ludziom w głowach. Jak już jakiś alkoholik „przerobi” 12 kroków ze swoim sponsorem czy sponsorką i sam staje się „uprawniony” do niesienia posłania dalej, to odpala mu się w głowie jakiś tryb bycia guru. Guru, który objawia ciemnemu ludowi (podopiecznym) wiedzę tajemną, do której sam został dopuszczony.
Sam jako alkoholik wiem, jak bardzo łatwo jest mi odlecieć w pychę. Niskie poczucie własnej wartości i rozbuchane ego łatwo sobie podbudowuję taką wyższościową postawą. Łapię się na tym w kontakcie z innymi alkoholikami, zwłaszcza tymi, którzy dopiero stawiają swoje pierwsze kroki na drodze trzeźwienia. Muszę nieustannie analizować się pod tym kątem i wprowadzać korekty, bo inaczej praca idzie w złą stronę. Szkodzi i mnie, i im.
Oczywiście nie zamierzam nic zmieniać w nomenklaturze przyjętej w AA, bo mam świadomość, że nie nazewnictwo ma tu znaczenie, lecz nasza jego interpretacja. A poza tym może wcale nie mam racji, może jest właśnie takie, jakie być powinno.
Zadzieranie nosa
Bo kiedy czasem widzę bunt „młodych” stażem członków AA, którym nie w smak być czyimś podopiecznym (czyli teoretycznie kimś w stosunku podrzędności wobec sponsora), to myślę, że może i dobrze, że właśnie taka nomenklatura w ramach tej służby obowiązuje (służbą w AA jest niesienie posłania, w tym przekazywanie sobie nawzajem programu 12 kroków). Bo jak sam przypominam sobie swoje początki, to mimo iż alkohol powalił mnie na kolana i ściągnął na samo dno, poza granice człowieczeństwa, wciąż patrzyłem na wszystkich wokół mnie z góry.
Choć wydawało się, że swoim piciem zdołałem już doszczętnie stracić wszelkie przejawy godności, jednak nadal nie godziłem się na to, by ktoś – zwłaszcza inny alkoholik – zadzierał nosa wyżej niż ja. On sam mógł nawet tego nosa nie zadzierać, ale już sam fakt, że znał sposób, znał rozwiązanie, narzędzia, których ja nie znałem, budziło we mnie zawiść, a jak jeszcze tytułował się sponsorem – uruchamiało we mnie wewnętrzny sprzeciw. Pycha wychodziła ze mnie wszystkimi porami jak słoma z butów. Jedynie wizja tego, że kiedyś będę mógł tak samo jak ten tu teraz sponsor „mieć nad innymi – mnie teraz podobnymi – władzę”, skłaniała mnie do tego, by na ten czas przełknąć tę gorzką pigułkę i wejść w rolę podopiecznego. Więcej mogłem zyskać niż stracić, więc podszedłem do programu z typowym dla mnie wtedy cwaniaczeniem alkoholika, zakładając: „Ja wam jeszcze wszystkim pokażę”.
Z perspektywy czasu to nawet zabawne. Ale wtedy, ledwo wydostawszy się z morza własnych rzygowin, był ze mnie taki oto gieroj. Musiałem schować dumę w kieszeń, stulić dziób i posłusznie wykonywać sugestie podyktowane mi przez sponsora. Buntowałem się, a jakże. Chciałem przejść przez program na własnych, a nie narzucanych mi zasadach. Tyle że nikt nie zamierzał ze mną walczyć czy mi się sprzeciwiać. Sponsor otwierał wtedy przede mną drzwi i mówił: „Nikt cię tu nie trzyma, nikt ci nic nie każe. Chcesz po swojemu? Proszę bardzo, idź i rób. A mnie pozwól pomagać tym, którzy naprawdę chcą zdrowieć”.
Wszystko jest takie, jakie być powinno
Gdy przyszedł czas, że i ja mogłem sponsorować innym alkoholikom, pychy i cwaniaczenia było we mnie dużo mniej. Ale dopiero praca z innymi, przeglądanie się w innych alkoholikach jak w lustrze, systematycznie odzierały mnie z kolejnych elementów tych moich chorych przypadłości. I dopiero z czasem zrozumiałem, że mimo nomenklatury sponsor – podopieczny relacja, jaka zachodzi między dwoma stronami, jest relacją w pełni równościową. Obie strony pomagają sobie w zdrowieniu, obie na siebie istotnie wpływają, każdy ma coś do przerobienia, do dania drugiemu i do wzięcia.
Krystian