Wkraczasz do wspólnoty uzależnionych, zostajesz ciepło przyjęt(a)y, jesteś pod wrażeniem otwartości, życzliwości, serdeczności ludzi. Zaczynasz traktować wspólnotę niemal jak swoją drugą rodzinę. Rzecz w tym, że w tej rodzinie mogą być bardzo zaburzone, toksyczne jednostki.
Piszę ten tekst poruszona opowieścią uzależnionej dziewczyny z jednej z facebookowych grup wsparcia dla uzależnionych. Dziewczyna opisała, jak umówiła się na spotkanie z jednym z członków wspólnoty AA i na tym spotkaniu niemal została zgwałcona. Ona szła na spotkanie z drugim alkoholikiem, on zaś to, że zgodziła się na spotkanie z nim, uznał jako ochotę (co nie jest równoznaczne ze zgodą) na seks.
Niestety takie sytuacje we wspólnotach uzależnionych wcale nie są rzadkością. Część osób dołącza do wspólnoty takiej jak AA, żeby zdrowieć, a część żeby zaspokajać tam rozmaite swoje żądze i interesy. Ja sama, kiedy kilkanaście lat temu po raz pierwszy zachłystnęłam się wspólnotą AA, chwilę później już z niej uciekałam, aż się za mną kurzyło. Zachłystnęłam się otwartością ludzi na mityngach, ciepłym przyjęciem, życzliwością, ale to, co kazało mi z niej wiać, to właśnie macki napalonych facetów, ich obleśne spojrzenia, komentarze i końskie zaloty. To głównie z tego powodu odeszłam z AA na kilka dobrych lat. Byłam wtedy młoda, naiwna i miła. Mówienie nie, stawianie granic, nie przychodziło mi łatwo. A poza tym dla niektórych moje „NIE” nic nie znaczyło. Uważali, że jak młoda, to nie wie, czego chce i co jest dla niej dobre, więc oni mi objaśnią rzeczywistość na swoją modłę.
Ohydne w tym wszystkim było to, że wspólnota miała być moją bezpieczną przystanią. Miała być miejscem, w którym mogę uzewnętrznić rozmaite swoje najboleśniejsze doświadczenia, odsłonić najciemniejsze sekrety. Ufałam, że to wszystko zostanie uszanowane, że ja spotkam się w niej z szacunkiem, tymczasem okazało się, że dla wielu członków AA jestem tylko przedmiotem, celem, zwierzyną.
Po latach wróciłam do AA, ale już z zupełnie innym nastaniem, mocno trzymając się zasady ograniczonego zaufania do jej członków i członkiń. Zrozumiałam, że wspólnota, która w żaden sposób nie selekcjonuje swoich członków i może do niej należeć każdy, bo jedynym warunkiem przynależności do niej jest chęć zaprzestania picia, nie może być wolna od rozmaitych patologii. Zupełnie jak we wszelkich ludzkich społecznościach, gdzie mieszają się jednostki zdrowe, z chorymi, gdzie są ludzie mniej i bardziej zaburzeni. Wspólnota uzależnionych jest w sumie lustrem społeczności, z której ci uzależnieni się wywodzą. Czy bezgranicznie ufam każdemu, kogo na co dzień spotykam na ulicy? No, raczej nie, dlaczego więc miałabym ufać wszystkim we wspólnocie, która jest zlepkiem różnych osób z ulicy właśnie? Owszem, większość ludzi we wspólnocie spaja wspólny cel (trzeźwość), ale już sposoby dochodzenia do tego celu, mogą być różne i nie zawsze zgodne z naszym systemem wartości. Co więcej nawet nie dla wszystkich cel będzie wspólny. Bo co z tego, że ktoś zadeklaruje, iż chce trzeźwieć? Przecież może kłamać, a wspólnoty używać do zaspokajania innych swoich wynaturzonych celów.
Obecnie zasada ograniczonego zaufania pozwala mi poczuć się we wspólnocie bezpiecznie. Potrzebuję kontaktu innych uzależnionych, by trzeźwieć, ale to ja dokonuję selekcji komu i w jakim stopniu w tej społeczności ufam. I stawiam granice.
Jako sponsorka, która pracuje z innymi trzeźwiejącymi kobietami, dostrzegam niestety, że część dziewczyn/kobiet zbyt ufnie, naiwnie i niezdrowo postrzega wspólnotę. Podobnie jak sporo facetów szuka na mityngach lasek do zaliczenia, tak wiele kobiet we wspólnocie szuka miłości. Zwłaszcza na początku drogi trzeźwienia, gdy ich emocje nie są jeszcze stabilne, gdy zaczynają się kontaktować z trzeźwą rzeczywistością, gros dziewczyn odkrywa w sobie ziejącą czarną dziurę – emocjonalny głód, pustkę, którą rozpaczliwie chciałoby wypełnić miłością. W takim stanie łapią się na wszelkie oznaki sympatii, zainteresowania, życzliwości, jak muchy na lep. Parę ciepłych słów, przytulenie, poczucie zrozumienia i są gotowe oddać się całe osobnikowi, który im to daje. Tymczasem osobnik zalicza je, jak partię meczu w TV i idzie na dalsze łowy, dziewczyny zaś na fali rozczarowania, odrzucenia, rozgoryczenia i wstydu, wracają do nałogu.
Ale też mnóstwo dziewczyn nie szuka we wspólnocie kandydatów do związku, a jedynie fajnych ludzi do rozmowy. Wiele dziewczyn, gdy łapie jakiś wspólny język z członkiem AA, umówienie się na kawę czy spacer traktuje po prostu, jako niezobowiązujące spotkanie się znajomych połączonych wspólnym problemem, więc mogących sobie pomóc w trzeźwieniu. Rzecz w tym, że po drugiej stronie natrafiają na uzależnionych egocentryków płci przeciwnej, którzy od razu uznają, że to sygnał seksualnego zainteresowania nimi. Wiele dziewczyn skarży mi się po takich spotkaniach, że doświadczają na nich molestowania seksualnego. Co gorsza, czują się winne. Zaczynają analizować czy może wysyłały jakieś sprzeczne sygnały facetowi, czy może czymś sprowokowały taką jego reakcję, a może nie powinny były w ogóle się umawiać na spotkanie, bo to już był nieodpowiedni sygnał, zachęta?
„Moim” dziewczynom, powtarzam wówczas to, co kiedyś napisała w internecie jedna z ofiar gwałtu. Kobieta ta wstawiła do sieci zdjęcie swojego pit bulla, na wysokości oczu którego stał talerz ze smacznym kotletem. Choć pies z chęcią pożarłby kotleta, rozumiał to, że pani powiedziała: „NIE”, więc go nie tknął. „Jeśli mój pies rozumie NIE, ciebie tym bardziej nie powinno to przerastać” – napisała pod zdjęciem kobieta, kierując to zdanie do mężczyzn, którzy tłumaczą niepanowanie nad swoją chucią teoriami, że zostali do tego sprowokowani. Nawet gdybyśmy paradowały nago, bez naszej wyraźnej (a nie domyślnej) zgody, nikt nie ma prawa nas tknąć. I nic nie tłumaczy przemocy.
Osobiście uważam, że mnóstwo uzależnionych (i kobiet, i mężczyzn, choć w przemocy seksualnej akurat dominują faceci) ma zrypane morale. Lata picia robią swoje. Wypaczają nasz system wartości, uwypuklają nasze wady. Wielu z nas na skutek uzależnienia bardziej staje się bestiami, niż ludźmi. Będąc w szponach nałogu robimy wiele rzeczy, których się potem wstydzimy, które są poniżej ludzkiej godności, które gwałcą godność naszą i innych. Prostowanie sobie kręgosłupa moralnego bywa długie i bolesne. I nie każdy, kto przestaje pić, doświadcza zdrowienia w tym względzie. Sporo osób ma tak zrypane przez nałóg struktury pod czaszką i „kostne”, wiele jest tak niepełnosprawnych duchowo, a jednocześnie tak niechętnych pracy nad sobą, że wątpliwe jest czy kiedykolwiek dojdą do jakiejś względnej społecznej normy. Jeśli weszli w nałóg jako patriarchalne przemocowe dupki, seksiści i szowiniści, to tkwiąc latami w uzależnieniu, tylko te cechy w sobie wzmocnili i nawet jeśli odstawią chlanie czy ćpanie, to nie przestaną być dupkami.
Aby się przed nimi bronić, trzeba najpierw samemu dojść do pewnej równowagi w sobie, do pewnego szacunku do siebie i uczciwości własnej. Bo dopiero wówczas można rozpoznawać oznaki braku szacunku, można dość szybko reagować na jego przejawy i wyznaczać granice w relacjach. Dlatego moim zdaniem, osoby, które są na początku drogi trzeźwienia, które emocjonalnie są rozchwiane, które trawi emocjonalny głód, wchodząc do wspólnoty, powinny unikać damsko-męskich relacji (w przypadku związków heteronormatywnych). Powinny dać sobie czas na zdrowienie w sensie emocjonalnym i duchowym i zminimalizować ryzyko zaangażowania się w jakiś nowy związek. Inaczej jest spora szansa, że wrócą do nałogu (sprawy relacyjne najbardziej destabilizują) lub zastąpią sobie jeden nałóg drugim (np. uzależnieniem od seksu czy od miłości). Dużo lepszym rozwiązaniem na początku ścieżki zdrowienia jest trzymanie się w grupach jednopłciowych. Dają one poczucie nie bycia samej/samemu na tej drodze, umożliwiają koncentrację, skupienie na celu – trzeźwieniu, zmniejszają niebezpieczeństwa związane z wykorzystaniem.
Owszem, wspólnota AA z założenia jest wspólnotą mężczyzn i kobiet, gdzie podział na płcie nie powinien obowiązywać, ale nie bez powodu nawet na terapiach uzależnień, osobom zdrowiejącym zaleca się wstrzemięźliwość w obszarze międzypłciowych relacji, związków, przynajmniej do czasu aż nie wróci nam zdrowy rozsądek, dopóki w tej naszej trzeźwości nie staniemy twardo na ziemi.
Na początku wychodzenia z uzależnienia, jako osoby chore, musimy stosować zasadę ograniczonego zaufania nie tylko, co do wspólnoty, ale także do naszych wyborów, do tego, co podpowiada nam nasza głowa, dlatego warto nie podejmować w tym czasie ważnych dla naszego życia decyzji.
A jeśli we wspólnocie dochodzi do łamania zasad, gdy coś zagraża bezpieczeństwu nas lub innych, musimy głośno o tym mówić. Nie możemy robić z tego tajemnicy. Od tego w dużej mierze zależy zdrowie wspólnoty i nasza trzeźwość.
Monika