Zaczęłam trzeźwieć, a mąż się nie cieszy. O co mu chodzi?

Gdy alkoholik po wielu latach borykania się z nałogiem, w końcu przestaje pić i wchodzi na ścieżkę trzeźwości, traktuje to osiągnięcie jak nie lada wyczyn, niemal na miarę zdobycia olimpijskiego złota. Ze zdziwieniem przyjmuje fakt, że jego najbliższe otoczenie nie jest z niego dumne, a często nawet zdaje się być wrogo nastawione do jego sukcesów na polu walki z U. 

Marta już dawno straciła wiarę w to, że uda jej się wyjść z nałogu. Kilkukrotnie rozpoczynała terapię w tym kierunku i nigdy żadnej nie skończyła, bo zawsze w jej trakcie zapijała i ją z niej wywalali. Chodziła nawet do AA, ale też jakoś jej to nie pomagało. Tysiące razy obiecywała sobie i bliskim, że skończy z piciem raz na zawsze i tysiące razy zawodziła. Zaliczyła pobyt w izbach wytrzeźwień, w psychiatrykach. Kilka razy próbowała się nawet zabić, żeby skończyć tę całą gehennę, ale nawet to jej nie wyszło. W końcu, gdy w zasadzie straciła resztki nadziei, chwyciła się kolejnej terapii niczym ostatniego koła ratunkowego i… coś zaskoczyło. Nie pije już prawie rok. W pracy, w kontaktach z różnymi ludźmi wiele pozmieniało się na lepsze. Tylko w małżeństwie totalnie na odwrót. Wszystko zdaje się sypać. 

– Mąż non stop doprowadza mnie do szału – opowiada. – Nie chce zrozumieć, że dla mnie najważniejszy teraz jest spokój, że potrzebuję wsparcia, dobrego słowa, a nie ciągłych awantur. Tymczasem on nieustannie rozkręca jakieś gównoburze, naciska na czułe punkty we mnie, czepia się o byle co, stawia jakieś nierealne wymagania. Nie da się z nim normalnie porozmawiać. Jakby lubował się we wbijaniu mi szpilek, w lekceważeniu wszystkiego, co do niego mówię. Kiedy piłam był troskliwy, teraz nie mogę liczyć na żaden przejaw czułości z jego strony. Śmieje się z moich starań, AA nazywa sektą, krzywi się, gdy wychodzę na terapię. Mam wrażenie, że to moje trzeźwienie wcale mu nie na rękę, że wolałby, żebym piła. A przecież przez tyle lat mówił mi: „Zrób coś ze sobą!”, „Skończ z tym!”. I teraz, gdy w końcu coś z tym robię, gdy mi się udaje, on dostał jakiegoś amoku. Naprawdę nie wiem, o co mu chodzi. 

Marta piła przez wiele lat. Męża poznała będąc już uzależnioną. Spotkali się na weselu jej siostry. Po alkoholu Marta stawała się duszą towarzystwa. Potrafiła sobą oczarować. Oczarowała też Wojtka, zupełnie nieświadomego, że dziewczyna jest chora. „Ot, lubi sobie wypić. Przynajmniej wesoła jest” – myślał Wojtek, który też lubił się zabawić. Pobrali się zaledwie sześć miesięcy później. On potrzebował kolejnych sześciu, by zacząć podejrzewać, że z piciem Marty, coś jest nie tak. Ale wciąż w ich związku częściej było wesoło niż smutno, więc uznał, że nie ma co dramatyzować. 

Za chwilę stuknie im wspólne 10 lat. Wojtek już nie pamięta, kiedy wesoło być przestało, a zaczęło być tylko smutno. Ale czuje, że było to bardzo dawno temu. A on…? On jest już tym wszystkim strasznie zmęczony. Tak, właśnie teraz, gdy ona odzyskuje dawny wigor, gdy staje na nogi. Wcześniej na nogach stał Wojtek. Stał, bo musiał, bo ciągły niepokój o Martę, trzymał go w pionie i nakręcał do działania. Latami był w trybie ratowania jej i wyciągania z tarapatów, w które pakowała siebie i ich. Jej kompletnie nieodpowiedzialne decyzje, zaciągane pożyczki, porzucane prace, utrata prawo jazdy. Imprezy, na których obrażała ich wspólnych znajomych. Niezliczone pobyty na SORZE, bo po pijaku znów coś sobie złamała, znów rozwaliła głowę. Potem wylewne przeprosiny, obietnice, głębokie nocne rozmowy, gdzie wspólnie planowali jej powrót do zdrowia. Pełne nadziei chwile jej abstynencji, by zaraz potem ponownie znajdować ją zalaną w trupa i bełkoczącą. 

Kiedy stracił tę nadzieję, kiedy przestał jej ufać? 

– Chyba nigdy – myśli Wojtek. – Bo gdybym przestał, to chyba bym odszedł? 

A jednak dziś, gdy w końcu jego nadzieje zdają się nie trafiać kulą w płot, Wojtek czuje złość. Nie jest tej złości nawet do końca świadomy, ale ona nim rządzi. 

– Ona ma sukces, ona triumfuje, a ja jestem jak wymięta szmata – powiedziałby, gdyby dotarł do tego, co naprawdę czuje. – Po tych latach, gdy ściągałem ją nieprzytomną z ławek w parku, sprzątałem jej rzygi z podłogi, wyciągałem z izb wytrzeźwień w stanie menelicy, latami słuchałem jej bełkotliwych tyrad, jej skomlenia o ratunek, teraz nagle mam w niej dostrzec kobietę, partnerkę do rozmowy, do życia?! Mam z nią to życie planować, mam ją kochać i okazywać czułość?! Czyli znów chodzi tylko o jej potrzeby, znów ona, ona i tylko ona jest najważniejsza!!! Ale teraz to ja mam dość! Jak jest taka hop do przodu, to niech sobie radzi sama. Poza tym skąd mam wiedzieć, że tak już będzie na zawsze?! Skąd mam wiedzieć, że jutro znów coś jej się w głowie nie poprzestawia? A jak nie jutro, to za miesiąc? No, jaką mam na to gwarancję?!!!

Wojtek nie wierzy. Wojtek się boi. Wojtek jest wściekły. Gdyby sam poszedł na terapię, miałby szansę zrozumieć buzujące w nim emocje, odkryć, że w międzyczasie i on się współuzależnił, ale na razie nieuświadomione emocje kotłują się w nim i kierują jego myśleniem oraz zachowaniami. Nie potrafi i nie chce dać Marcie tego, czego ona teraz potrzebuje. Często ją rani i prowokuje, jakby chciał przyspieszyć to, co według niego jest i tak nieuchronne, że ona w końcu znów zapije. Niepewność, kiedy to się stanie, zżera mu nerwy. Nie lubi za to siebie i nie lubi Marty, bo uważa, że to jej wina. Jej winą jest to, jakim się stał. O ironio, to właśnie teraz zaczął myśleć o rozwodzie. Po tym wszystkim, co razem przeszli. Być może w końcu jej to powie, wykrzyczy jej, że ma dość, że odchodzi. A jak wtedy ona zapije? Będzie na niego. Może i dobrze, niech wreszcie to się stanie – myśli. – Tylko czy uniesie ciężar odpowiedzialności, to poczucie winy. I znów Wojtek czuje złość. 

 

Scroll to Top