Nałóg zabija

Umarł mi kumpel. Zaćpał się, choć w sumie nie celowo, generalnie chciał żyć, tyle że jego organizm nie zniósł kolejnej, ekstremalnej dawki „haju”. Myślę o tym, który to już mój kumpel czy kumpela z orszaku uzależnionych, którym trzeźwość nie wyszła. I za każdym razem zastanawiam się dlaczego? Dlaczego akurat jej/jemu się nie udało?

Przedwczesna śmierć wpisana jest w uzależnienie. Nieczęsto się o tym mówi, gdy porusza się temat nałogów, bo to takie nie sexy. No i po co ludzi straszyć? Lepiej dawać ludziom nadzieję, pokazywać, że z nałogu można wyjść, że można sobie z nim poradzić.

Ale prawda jest taka, że każdego dnia nałogi, zwłaszcza te od substancji, przyczyniają się do zgonów tysięcy ludzi.

Tak więc umarł mój kumpel. Pół roku był czysty, ale z nowym rokiem wrócił do ćpania. Dobrze się z tym ukrywał, na tyle dobrze, że swoją nagłą śmiercią naprawdę wszystkich zaskoczył. Dla bliskich jego powrót do nałogu był szokiem. Bo przecież było tak dobrze, naprawdę wszystko świetnie się układało, wydawało się, że jest szczęśliwy, że dobrze mu w życiu i z życiem, i że ogólnie się trzyma. Więc dlaczego?

We mnie też zrodziły się pytania: czy mogłam zrobić coś więcej, czy czegoś nie zauważyłam, czy coś zaniechałam? Może gdybym bardziej naciskała na szczerą rozmowę o jego nałogu, a nie godziła się na intelektualne, filozoficzne, abstrakcyjne gadki, w które mnie wciągał, to teraz by żył? Ale on naprawdę wydawał się dobrze sobie radzić. Nic nie wskazywało na załamanie.

Ale czy nie tak samo było z innym moim kumplem? Dwa lata razem chodziliśmy na terapię. Świetnie sobie radził. I w życiu zawodowym, i w prywatnym. Udało mu się nawet zdobyć kilka lukratywnych grantów naukowych. Zadbał o siebie. „Wylaszczył się”, wykładając kilkadziesiąt tysięcy złotych na restaurację uzębienia, którym bezczelnie błyskał, uśmiechając się często na naszych terapeutycznych sesjach grupowych. Naprawdę go lubiłam. Był miłym, przyjacielskim człowiekiem. Aż pewnego dnia na jednej z sesji padła wiadomość, że nie żyje. Że się zapił.

Śmierci spodziewałabym się bardziej po koledze z odwyku, bo on ewidentnie się poddał. Kompletnie nie wierzył, że uda mu się wygrać z nałogiem. Był już na którejś z kolei terapii i po każdej z nich wracał do picia. Ten odwyk, na którym się spotkaliśmy, miał być jego ostatnią próbą ratowania się. Ale on już nie wierzył. I do końca terapii nie wyszedł z czarnych wizji kolejnego zapicia po opuszczeniu szpitala. Nie wierzył nie tylko w siebie, ale i w to, że ktokolwiek czy cokolwiek może mu skutecznie pomóc. Zalewały go smutek i rezygnacja, poczucie przegrania życia i bezsensu egzystencji. Pamiętam, że bałam się o niego. Podskórnie czułam tę jego bezsilność i rozpacz. Uległam tej fatalistycznej wizji i spodziewałam się, że rzeczywiście w niedługim czasie facet zapije się na śmierć.

No, ale on ewidentnie igrał ze śmiercią, dlaczego jednak umarli ci, u których nic na to nie wskazywało? Co się wydarzyło? Czy coś przeoczyliśmy?

A ten mój młody znajomy z pracy? Ledwo przekroczył ćwierćwiecze. Przed nim było całe życie. Chłopak z bogatej rodziny. Miał wiele możliwości. Można powiedzieć, że świat stał przed nim otworem. Wrażliwiec, sympatyczny, nieco introwertyczny misio. Co poszło nie tak, że popadł w nałogi i w końcu popełnił samobójstwo?

Albo ten znajomy policjant, którego córka tak się cieszyła, że tatuś w końcu przestał pić i tak dobrze się trzyma, a trzy miesiące później zapraszała mnie na jego pogrzeb.

Co poszło nie tak?

***

Egzystując w środowisku uzależnionych, człowiek trochę przyzwyczaja się do śmierci. Za każdym razem jest żal, że komuś się nie udało, ale też i zrozumienie, bo przecież wiemy, że nałóg to podstępny wróg.

Nawet jeśli mamy na koncie kilka czy kilkanaście lat trzeźwości, choroba potrafi nagle do nas wrócić. Mówimy „nagle”, bo często trudno nam zauważyć symptomy kryzysu i załamania. Nałogowy mechanizm iluzji i zaprzeczeń nie pozwala nam dojrzeć tych sygnałów wystarczająco wcześnie, zwłaszcza gdy nie mamy lustra, gdy odchodzimy od ludzi – innych uzależnionych, którzy mogliby nam pomóc wyłapać niepokojące sygnały i nas ostrzec. Gdy jednak ten mechanizm pójdzie w ruch, to trochę jest już po ptakach, bo zaczynamy nie tylko okłamywać nasze otoczenie, ale i siebie samych. Nawet jeśli lampka alarmowa będzie nam walić czerwonym światłem po oczach, my i tak wytłumaczymy sobie, że nic się nie dzieje, że co najwyżej to jakieś dziwne zakłócenia meteorologiczne, a nie ostrzeżenie przed katastrofą.

Być może tym bardziej więc winniśmy monitorować się w sytuacjach, kiedy wszystko wydaje się nam wspaniale układać, niż w tych ewidentnie kryzysowych, w których kryzysu jesteśmy świadomi.

W końcu ja zapiłam przecież po dekadzie trzeźwego życia. I wcale nie w sytuacji, gdy coś mi się w życiu nie układało, tylko właśnie wtedy, gdy większość moich planów i celów z sukcesem została zrealizowana.

***

A zatem dlaczego? Dlaczego komuś się nie udaje?

Pewnie można by nad tym debatować, ale z pewnością nie ma jednej właściwej odpowiedzi na to pytanie.

Najszybciej można by szukać jej w naszym stosunku do bezsilności. Nie udaje się tym, którzy bądź nie do końca uznali swoją bezsilność wobec nałogu, bądź o tej bezsilności zapomnieli. Tym, którzy stracili czujność wobec swojej choroby albo tym, którzy mimo tej czujności nie do końca wykształcili w sobie umiejętność życia.

Poznanie tych przyczyn wydaje się ważne, bo może gdybyśmy je znali, to można by tym przedwczesnym śmierciom jakoś zapobiegać. Ale często myślę, że ich poznanie nie jest do końca możliwe. Tak jak niemożliwa jest odpowiedź na pytanie, dlaczego ludziom zdarzają się tragiczne wypadki.

Z mojej perspektywy trzeźwość nie ma wyłącznie poznawczo-behawioralnego charakteru. Nierzadko jest ona kwestią łaski. Ilu z nas doświadczyło cudu nagłego odebrania przymusu picia, po tym jak żarliwie poprosiliśmy o to w modlitwie? Przecież takie zjawisko trudno racjonalnie, naukowo wyjaśnić. A jednak wielu z nas go doświadczyło.

Warto przeczytać: Czym jest dla mnie modlitwa o pogodę ducha?

Jedyne więc chyba, co musimy wiedzieć i o czym musimy pamiętać to to, że nałóg zabija. Im dłużej przyjaźnimy się z używką, tym większe ryzyko, że śmierć się o nas wcześniej upomni. Jeśli schodzimy ze ścieżki trzeźwości, poniekąd sami kopiemy sobie grób.

Duża Mi

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

 

Scroll to Top