Podjęliśmy decyzję, aby powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, tak jak Go rozumieliśmy.
O ile w kroku drugim chodzi o wiarę, że istnieje Siła wyższa od nas samych, to w kroku trzecim chodzi o naszą decyzję, że powierzamy owej Sile naszą wolę i nasze życie.
Słowem: nie wszystko od razu. Najpierw oswojenie z myślą, że mamy komuś oddać kierownicę. Przetrawienie tej nowej dla nas wiedzy, że ktoś godny zaufania w ogóle istnieje, a dopiero później postanowienie o przekazaniu temu Komuś sterów.
W tym kroku istotne jest słowo „opieka”. Powierzamy naszą wolę i życie opiece – napisano. A to niejako zapowiedź, że z ową Siłą, której oddajemy kierowanie, możemy się czuć bezpiecznie.
Wielu ludzi, wychowanych w rozmaitych religiach, nieszczególnie komfortowo czuje się „pod opieką” swojego Boga. W wielu z nich bowiem Bóg przedstawiany jest jako ktoś srogi, karcący, nierzadko czyhający na to, aż zrobimy błąd, żeby zaraz nas za niego ukarać. Niestety z takim wizerunkiem Boga w głowie trudno jest zdrowieć. Raczej można nabawić się nerwicy lękowej.
W AA nikt nikomu nie narzuca jakiegoś jedynie słusznego obrazu Siły Wyższej, członkowie AA wierzą jednak, że Siła ta jest Miłością. Opiece takiej Siły łatwiej się powierzyć i łatwiej poczuć się z tym bezpiecznie.
Trzeci krok mówi, że owej Sile powierzamy nie tylko nasze życie, ale i wolę.
Paradoksalnie często dużo łatwiej nam powierzyć to pierwsze niż drugie. Łatwiej nam sobie wyobrazić, że ktoś mądrzejszy od nas kieruje naszym życiem, czyli tym, co nam się w nim wydarza, ale już trudniej nam przyjąć, że rezygnujemy z naszej – ponoć wolnej – woli.
Jednakże my, alkoholicy, niejednokrotnie przekonaliśmy się, że dokonywane przez nas wybory odbijały się nam czkawką. Tak często wybieraliśmy źle, że w końcu zwątpiliśmy czy w ogóle potrafimy wybierać dobrze. Dlatego stawiając trzeci krok, decydujemy się oddać naszą wolę Komuś mądrzejszemu od nas samych. Mówimy: „niech się dzieje wola Twoja, nie moja”, bo ufamy, że owa Siła lepiej od nas wie, jak wybrać dobrze. W procesie zdrowienia uczymy się rozpoznawać te podszepty Siły Wyższej, uczymy się nie upierać „przy naszym”, nie naciskać. Robimy przestrzeń na Jej działanie. I o dziwo, z czasem dostrzegamy, że oddając wolną wolę, stajemy się wolni.
Masza: Kiedy stawiałam trzeci krok z moją sponsorką, usłyszałam od niej takie wyjaśnienie, że nasza wola to nasze myślenie, a nasze życie to nasze działanie. Zrozumiałam to w ten sposób, że w trzecim kroku chodzi o rezygnację z samowolki w myśleniu i w działaniu. No, ale łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić, bo co to niby znaczy w praktyce? U mnie przede wszystkim oznaczało to wyzwalanie się ze wszystkich moich oczekiwań, z przekonań, racji. To one mnie unieszczęśliwiały. To one całe życie sprawiały, że nie mogłam wyjść z zaklętego kręgu cierpienia, że ciągle żyć mi się nie chciało, a jedyne ukojenie bólu i bezsensu odnajdywałam w alkoholu (oczywiście do czasu aż ten nie zaczął dostarczać mi jeszcze więcej bólu i poczucia bezsensu). Decydując się powierzyć swoje myśli i czyny opiece Boga, wiedziałam, że jedyne czego teraz potrzebuję, to rozpoznawać jego wolę i nie wychodzić z własną przed szereg. Uczyłam się tego i wciąż uczę. Kiedyś, gdyby ktoś w pracy zwrócił mi uwagę, że robię coś źle, pewnie skończyłoby się to awanturą – z miejsca zaczęłabym się bronić albo się wybielać i tłumaczyć. Dziś udaje mi się złapać za język, powiedzieć w duchu „niech się dzieje wola Twoja”, i spokojnie rozważyć uwagę współpracownika czy szefa, a następnie merytorycznie się do niej odnieść. Dziś rozumiem to tak, że jeśli ta uwaga do mnie przychodzi, to nie przychodzi bez powodu. Nie muszę od razu stawać do walki, jak to robiłam przez lata, a co pozbawiało mnie życiowej energii. Mogę zaufać, że wszystko jest w dobrych rękach, zostawić to i iść dalej. I jasne, że nie zawsze udaje mi się powstrzymać moje samowolne zapędy, ale dzieje się tak coraz częściej. Jasne też, że często jest mi z tym niewygodnie, niekomfortowo. Nie przywykłam przecież do tego, że nie ja tu mam czymkolwiek sterować, przecież całe życie uważałam, że nikt lepiej ode mnie tego nie zrobi. Niemniej dziś widzę, że nagrodą za ten dyskomfort nierobienia po swojemu jest spokój ducha i ogólnie więcej spokoju wokół mnie. Mniej walczę, mniej się zapieram, znacznie więcej odpuszczam i jakimś cudem wygrzebałam się z depresji. Kurczę, przez lata mi się to nie udawało, choć brałam leki antydepresyjne. Teraz widzę, że to nie od leczenia depresji powinnam była zacząć, lecz od mojej choroby alkoholowej i chorego ego – które zawsze wiedziało lepiej.
Luiza: Mnie się wydawało, że nie mam problemu z powierzeniem się opiece Siły Wyższej. Dopóki nie zauważyłam, że to moje powierzanie wygląda tak, że jak jest dobrze, to mówię „niech się dzieje wola Twoja”, a jak dzieje się coś złego, to wówczas proszę Boga „zrób tak i tak”. Czyli np. jak wszystko toczy się po mojej myśli, to wyrażam wdzięczność i żyję w przeświadczeniu, że oto jest tak, jak być powinno, ale jak coś idzie mocno nie po mojej myśli, to jęczę: „Boże, nie pozwól na to!” albo „Boże spraw, żeby było tak, jak chcę, bo inaczej się załamię”. Wniosek z tego taki, że godzę się z wolą Boga, gdy ta się zgadza z moją, ale już nie mam tolerancji na nią, gdy jest inna niż moja. To odkrycie pokazało mi, jak nieuczciwie stawiam trzeci krok i skłoniło do pracy nad swoją uczciwością. Pracuję, choć lekko nie jest. Czasem przez zaciśnięte zęby mówię: „Niech będzie tak, jak Ty chcesz”, ale już tylko tyle, bez wtryniania w to własnych zachcianek czy oczekiwań. Pomaga mi w tym przypominanie sobie tego, że przecież On wie ode mnie lepiej, lepiej też niż ja sama sobą potrafi się o mnie zatroszczyć. Moją rolą jest jedynie zaufać.
Wojtek: Ja to sobie wymyśliłem tak, że jak powierzę swoją wolę i życie opiece Boga, to mam fajrant – o nic nie muszę się martwić i nic nie muszę robić, bo przecież to On teraz wszystko za mnie zrobi i za mnie wymyśli. Zgodnie z taką interpretacją tego kroku, jeśli myślałem nieuczciwie lub zachowywałem się po świńsku, szybko sobie tłumaczyłem: „widocznie Bóg tak chciał, skoro sprawił, że tak pomyślałem czy tak się zachowałem”. Ja przecież powierzyłem mu siebie, oddałem się mu, zatem to on teraz mną steruje i on za to odpowiada. Długo jechałem na tym pokrętnym myśleniu. Ale naprawdę wydawało mi się, że jest w nim mnóstwo logiki. Nawet wytykałem innym członkom AA, jakie ch..jowe jest to ich powierzenie się, skoro cały czas zastanawiają się nad tym czy coś zrobili źle, czy dobrze. Jakież było moje zdziwienie, że jednak to oni pozostali trzeźwi, a ja po jakimś okresie abstynencji zapiłem. Oczywiście z początku nawet i to zapicie tłumaczyłem sobie w ten sposób, że widocznie Bóg chce, żebym pił. Z „wolą Boga” piłem długo, ostro, kasacyjnie. Gdy doprowadziło mnie to wszystko do totalnej rozsypki, zacząłem nieco powątpiewać w swoje racje. Oczywiście najpierw przeszedłem fazę użalania się nad sobą i pretensji do Boga: „Miałeś się mną opiekować i jak to wygląda! W dupie mam taką opiekę!”. Ostatecznie doczołgałem swoje zwłoki na mityng i tam kontynuowałem niniejsze lamenty, ale ku mojej rozpaczy nikt ich nie podchwycił. Po mityngu za to podszedł do mnie jeden koleś i powiedział: „Stary, wejdź na program. Przerób kroki ze sponsorem, zamiast samemu kombinować, co i jak”. Niechętnie, z oporami, ale w końcu zrobiłem, jak powiedział. Dopiero pracując z innym alkoholikiem, i po tym, jak mocno przeczołgałem się na własnych racjach, zrozumiałem, że całe to moje zawierzenie swojej woli i życia Bogu w gruncie rzeczy było robieniem po swojemu. Wygodnie mi było zwalać wszystko na jego wolę i robić to, co mi się zamaniło. Takie tłumaczenie było niczym woda na młyn dla mojego egocentryzmu, nieuczciwości i lenistwa. Cóż, ostatecznie dostałem to, czego chciałem. Bo przecież miejsca na wolę Boga w tym nie było.
Rozważania na temat 12 kroków znajdziesz we wcześniejszych tekstach StrefyU: