Uzależnieni długo zwlekają z szukaniem pomocy wierząc, że sami poradzą sobie z problemem. Mężczyzn częściej powstrzymuje fałszywa duma, kobiety wstyd. Wielu z nas wynosi też z domów przekonanie, że polegać można tylko na sobie, a inni jak pomogą, to nigdy za darmo. Uzależnionym trudno przechodzi przez gardło proszenie o pomoc, a tym, którzy pomóc im próbują często trudno nie wyjść z tego niepoobijanym.
Wiadomo, że uzależniony długo nie prosi o pomoc i mami się „samouzdrowieniem” także dlatego, że nie chce i boi się zerwać z nałogiem. Nałóg daje mu wiele profitów. Dzięki niemu może np. tkwić sobie latami w roli ofiary i migać się tym samym od wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Może obawiać się zderzenia z życiem, które go boli albo tego, że nie będzie miał w co uciec, zatem konieczne stanie się zajęcie się swoimi problemami, a nie nieustanne zamiatanie ich pod dywan – czyli znów odpowiedzialność.
Jeszcze inni nie chcą pomocy, bo do pewnego czasu z chorobą wygodnie im się żyje, zwłaszcza gdy wokół siebie mają system wsparcia, który zapewnia im komfort pławienia się w niej.
Ale też wielu mężczyzn (nie tylko uzależnionych) ma problem z proszeniem o pomoc, bo wychowano ich w przekonaniu, że mają się nie mazgaić, mają nie pokazywać słabości, strachu, emocji, mają być twardzi. Zgodnie z tym przekonaniem, jeśli kogoś o coś prosisz, to znaczy, że z czymś sobie nie potrafisz poradzić sam. Wielu uważa to za oznakę słabości czy wręcz za przyznanie się do porażki. Cierpi na tym męska duma. Odzywa się w mężczyźnie duch rycerza, który prędzej zdechnie, niż okaże słabość. Można się z tego śmiać, ale to tak silne i powszechne, że trudno to zlekceważyć, zwłaszcza że owa podszyta ego duma to bardzo częsta bariera, stopująca uzależnionych przed szukaniem wsparcia.
Kobiety z kolei częściej kierują się przekonaniem, że tak nie wypada, że nie ma co innym głowy zawracać. Uzależnienie kobiet jest też zdecydowanie bardziej wstydliwe, bo i mniej akceptowalne społecznie. O ile np. mężczyzna, który się ubzdryngoli i nawywija na jakiejś imprezie, traktowany jest z pobłażaniem – „ot, chłop se popił”, o tyle pijana kobieta budzi niesmak, oburzenie, pogardę. A jak jeszcze na dodatek kobieta jest matką, to już w ogóle pozamiatane – w społecznej ocenie z automatu uznana zostaje za degeneratkę.
Warto przeczytać: https://strefau.pl/uzalezniona-mama-program-pomocowy/
Jak pomóc uzależnionemu?
Kiedy uzależnieni zwykle sięgają po pomoc? Gdy już nie mają wyjścia. Gdy wyczerpie się im cały arsenał wymówek. Kiedy niemal całkowicie zniknie nadzieja, że jeszcze coś sami w swojej sprawie mogą zdziałać. Dopiero wówczas są w stanie schować wstyd, dumę i inne argumenty w kieszeń i przyjąć wyciągniętą do nich dłoń.
Dla osób im pomagających być może będzie to cenna wskazówka, żeby doczekali do tego właśnie momentu, kiedy chory będzie gotowy przyjąć pomoc i sam o nią poprosi.
Warto na tę chwilę zachować siły, niż wcześniej umęczyć się daremnym wyciąganiem do niego ręki, którą ten będzie gryźć i odrzucać.
Do przyjęcia pomocy potrzebna jest pokora. Pokora otwiera nas na innych i na prawdę o rzeczywistości. Ta prawda mówi m.in., że nie jesteśmy Bogami, nie jesteśmy omnipotentni czy doskonali. Mamy zalety i wady, mocne i słabe strony, w czymś jesteśmy dobrzy, w czymś innym nie. A zatem w niektórych sprawach musimy wspierać się na innych. Dobrze jest być jak najbardziej samodzielnym, niemniej warto też wiedzieć, kiedy upieranie się przy samodzielności zwyczajnie jest głupie i skorzystać z oferty wsparcia, gdy taka istnieje. W tym kontekście proszenie o pomoc nie jest słabością, lecz zdrowym rozsądkiem.
Pokora pomaga też i w takim przyjmowaniu pomocy, by do cna nie wyssać pomagającego z chęci pomagania. Nierzadkim bowiem zjawiskiem u uzależnionych jest wysoko rozwinięta roszczeniowość. Roszczeniowość sprawia, że chory deklaruje chęć przyjęcia pomocy, ale na własnych warunkach: „Pójdę się leczyć, pod warunkiem, że nauczą mnie tam kontrolowanego picia”, „Z pewnością nie dam się zamknąć w psychiatryku. No, chyba że załatwisz mi prywatny ośrodek”, „Żeby trzeźwieć, muszę mieć spokój, tymczasem dzieci ciągle hałasują, ty nieustannie jazgoczesz. W takich warunkach i zdrowy myślałby o gorzale”.
Innymi słowy to pomagający doświadcza łaski, że uzależniony godzi się przyjąć jego ofertę wsparcia, a nie odwrotnie.
Roszczeniowość jest przejawem pychy, a pycha częścią choroby uzależnieniowej. Pomagając takiej osobie i doświadczając z jej strony nieustannej niewdzięczności, można poczuć się rozczarowanym, zdegustowanym i stracić ochotę do pomagania.
Problemy DDA
Mnóstwo osób uzależnionych to także osoby DDA/DDD. Ale wśród DDA/DDD jest też cała rzesza osób współuzależnionych.
Wychowanie w dysfunkcyjnych, alkoholowych rodzinach nierzadko uwsteczniło ich zdolność do proszenia o pomoc w życiu dorosłym. Wiele osób z syndromem DDA/DDD opowiada, że zostały nauczone, by nie mówić o swoich problemach (ich problemy przecież nie były istotne, liczył się tylko dysfunkcyjny rodzic i jego potrzeby), a zwłaszcza nie mówić o nich na zewnątrz (nie prać brudów poza progiem domu). I o ile osoby takie potrafią prosić o wsparcie w cudzej sprawie, walczyć o innych, to w swojej własnej już nie.
DDA/DDD często czują się nie dość ważni, nie dość istotni, by uwierzyć, że mogą zaangażować kogoś do pomocy w rozwiązaniu ich problemu.
Dodatkowo mocno zakorzeniony w takich osobach lęk przed ujawnieniem słabości, odsłonięciem się z problemem (w rodzinach alkoholowych, molestujących seksualnie czy stosujących inny rodzaj przemocy groziło to np. najazdem opieki społecznej czy policji), zamraża ich w tajemnicy i w nieufności do świata zewnętrznego. Nie szukają więc pomocy na zewnątrz, a rodziny, jakie tworzą jako dorośli ludzie, i gdzie ewentualnie na tę pomoc mogliby sobie pozwolić, też często okazują się toksyczne.
Sama, będąc DDA, wyszłam z domu z przekonaniami: „Innym (obcym) nie można ufać”, „W życiu nie ma nic za darmo” (jeśli ktoś ci coś da, na pewno będzie chciał zaraz coś w zamian), „Ludzie (obcy), jeśli im zaufasz, z pewnością cię wykorzystają”, „Tylko frajerzy robią coś za darmo”.
W zasadzie sprowadziło się to do tego, że przez wiele lat żyłam tak, by wszystko, co się da, umieć zrobić czy załatwić samodzielnie, nic nikomu nie być dłużną, ale też nie pozwolić innym zaciągać długów u siebie. Zero zależności, zero więzi, a jeśli wymaga tego sytuacja, to redukcja potrzeb do minimum, byle nie prosić. Do dziś nie potrafię przyjmować prezentów, a jeśli ktoś oferuje mi w czymś pomoc, to w tyle głowy od razu pojawia się pytanie: „Czego on/ona ode mnie chce? Jaką cenę będę musiała za to zapłacić”. Podobnie, gdy ktoś prosi mnie o wsparcie i ja udzielam go za darmo, z automatu czuję się frajerem.
Jest jeszcze jeden powód, dlaczego o pomoc nie lubię prosić. Nie chcę usłyszeć odmowy. Odmowa jest dla mnie tożsama z odrzuceniem mnie jako osoby. Uderza w moje poczucie wartości, bo odbieram ją jako oświadczenie: „Nie jesteś dla mnie na tyle ważna, żeby ci pomagać”.
Na poziomie głowy oczywiście wiem, że takie myślenie jest skrajnie egocentryczne. Wiem też, że ludzie mają przecież prawo do odmowy, że za tą odmową niejednokrotnie stoją różne powody, że mają też prawo mnie nie lubić czy nie poważać mojej osoby. Tyle że głowa jedno, a emocje drugie. Emocjonalnie odmowa mnie regresuje do tego dziecka sprzed lat, które w domu nie miało żadnych praw i którego potrzeb nie uwzględniano. Cóż z tego, że według metryki jestem już dorosła.
Czego o pomaganiu nauczyło mnie uzależnienie?
O pomoc warto prosić, a pomagać należy mądrze.
Gdybym zatrzymała się na wiedzy o świecie, wyniesionej z mojego rodzinnego domu, pewnie nadal żyłabym w nieustannym lęku przed tym światem, nadal nie potrafiłabym nikomu zaufać ani tworzyć z ludźmi zdrowych relacji. Na szczęście 😊 wpadłam w uzależnienie i nie dało się już tak niewidocznie i niezależnie przemykać przez życie. Alkoholizm sprawił, że zmuszona byłam poprosić o pomoc.
Zanim jednak do tego doszło:
– przez wiele lat zaprzeczałam, że ta pomoc jest mi potrzebna i wszelkie próby dotarcia do mnie z komunikatem, że mam problem, że powinnam się leczyć nic nie dawały. Jak ktoś za bardzo naciskał, zrywałam z nim znajomość;
– podejmowałam próby proszenia o pomoc, ale chciałam, by ta odbywała się na moich zasadach: nie pasowali mi terapeuci, nie pasowały mi oferowane przez nich rozwiązania, ja wiedziałam lepiej, jak to leczenie powinno wyglądać (najlepiej, żeby Bóg odebrał mi przymus picia i pozamiatał moje problemy tak, żebym sama już nic nie musiała robić);
– im dalej w las, terapeuci już byli akceptowalni, za to na pewno nie jakieś pijaki z AA; ekspert od uzależnień proszę bardzo, ale nie jakiś byle cieć z ulicy;
– w ostatnim etapie borykania się z uzależnieniem godziłam się już na cieciów, psychiatryk, UFO – wszystko, byle z tego gówna wyjść. Czyli w końcu byłam gotowa na przyjęcie pomocy.
To przełamanie się, związane z rozsypaniem się w drobny pył wszystkich moich przekonań i zasad, wstydów i lęków, otworzyło mnie na inną rzeczywistość.
W rzeczywistości tej, o dziwo, odkryłam:
– że na świecie jest mnóstwo mądrych i życzliwych ludzi;
– że są ludzie, którzy zamiast ukrywać wszystko przed światem, wszystko wyciągają na światło dzienne i świat z tego powodu się nie kończy;
– że pomagając można czuć się potrzebnym i to jest fajne uczucie, które nadaje życiu jakiś sens;
– że nie można nikomu pomóc na siłę i czasem trzeba się pogodzić z tym, że pomóc nie umiesz lub ktoś pomocy nie chce, bądź nie jest na nią gotowy;
– że warto poczekać na moment, aż ktoś o pomoc poprosi, choć nawet wówczas nie zawsze oznacza to, że masz mu dać to, czego on chce, bo niekiedy to, o co prosi, nie jest rzeczywiście tym, czego ten ktoś potrzebuje;
– żeby komuś pomóc, musisz wiedzieć, czego ten ktoś rzeczywiście potrzebuje, a to znaczy, że nie możesz bazować wyłącznie na swoich przypuszczeniach czy oczekiwaniach chorego; tu potrzebna jest konkretna wiedza i warto jej szukać;
– że pomaganie nie zawsze opiera się na zasadzie „ja tobie – ty mnie”, czasem polega to na podawaniu dobra dalej – „ja pomogę tobie, a ty komuś innemu”;
– że najlepiej pomagać, nie oczekując niczego w zamian;
– że jeśli tylko bierzesz i nie podajesz dalej, i w tym braniu od innych się wygodnie rozgaszczasz, to czas kopnąć się w tyłek, bo to prosta droga do stania się pasożytem;
– że aby dobrze pomagać i umieć o pomoc poprosić, trzeba wyzbyć się pychy i pracować nad własnym poczuciem wartości. Pomagając z pozycji pychy można komuś zaszkodzić; bez pokory trudno pomoc przyjąć; niskie poczucie wartości może cię powstrzymywać przed poproszeniem o pomoc, gdy będziesz jej potrzebować (np. z obawy, że usłyszysz NIE), ale też może utrudnić ci mądre pomaganie (uzależnionemu łatwo będzie tobą manipulować). Może się też okazać, że chcesz pomagać, by zdobyć czyjeś uznanie, sympatię, akceptację, a to utrudnia skupienie się na realnych potrzebach potrzebującego, bo w centrum są przecież twoje potrzeby);
– że jeśli pomaganie komuś przerasta cię, dobrze poszukać kogoś innego, kto zrobi to dobrze;
– że warto czuć wdzięczność i że wdzięczność nie oznacza bycia komuś coś dłużnym;
– że słowo „dziękuję” ma wartość.
Duża Mi