Mimo rozwoju nauki statystyki wychodzenia z uzależnienia są praktycznie niezmienne. Około 70 proc. osób po terapii uzależnień w ciągu dwóch lat wraca do nałogu, tylko co 10 uzależniony od narkotyków po terapii nie wraca do brania. Dlaczego tak wielu z nas ponosi porażkę w zdrowieniu?
Czy to wina terapii? Terapeutów? Dlaczego jednak są tacy, którzy po tej samej terapii stają na nogi, innym zaś się nie udaje? A może udaje się tym, którzy nie tkwili w nałogu aż tak bardzo? A może zdrowieją tylko ci z tzw. silną wolą, lepszymi genami, większymi zasobami?
Prawdopodobnie, gdybyśmy znali odpowiedzi na te pytania, w końcu udałoby się poprawić statystyki leczenia uzależnień. Rzecz w tym, że nie ma tu jednej odpowiedzi ani jednego czynnika, który stanowiłby istotę problemu.
Z mojego osobistego doświadczenia oraz z pracy z innymi uzależnionymi jako sponsorka AA mogę podzielić się kilkoma spostrzeżeniami na ten temat, które być może będą miały dla kogoś jakąś wartość.
Zły terapeuta
Daleka jestem od zwalania winy na innych za to, że coś mi w życiu nie wychodzi. Pisanie o „złym terapeucie” w serwisie dla uzależnionych też wydaje się ryzykowne, bo mając za sobą doświadczenie uzależnienia, wiem, jak zniewolony nałogiem umysł lubi zrzucać odpowiedzialność za własne porażki na innych. Niemniej sądzę, że tak samo jak bywają kiepscy lekarze, piłkarze, murarze, fryzjerzy itp., tak i bywają kiepscy terapeuci. Tylko jak poznać, że ktoś jest kiepski?
Sama, gdy zaczęłam szukać sposobu wyjścia z nałogu, zgłosiłam się do różnych specy od leczenia uzależnień. Jeden mi nie pasował, bo uważałam, że jest burakiem. Jego metody były brutalne, sposób postępowania z pacjentem daleki od ciepłego czy choćby traktowania go „z szacunkiem”. Druga – terapeutka – osoba niezwykle ciepła, optymistyczna, z matczynym wręcz podejściem, ale też w moim przypadku okazała się nieskuteczna. Czy to byli źli terapeuci? Według opinii na rynku mieli być jednymi z najlepszych specjalistów od uzależnień w tym kraju, a zatem dlaczego mi nie pomogli?
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to ja nie byłam na nich gotowa. Może na tamtym etapie potrzebowałam kogoś, kto łączyłby ciepło z surowością, a może nie tyle z surowością, co ze stanowczością. Tak czy inaczej i tak pomoc przyjęłam dopiero wtedy, gdy było mi wszystko jedno, kto się mną zajmie, byle tylko się zajął. Sięgnęłam po nią dopiero wówczas, gdy czułam, że sama z pewnością nie dam rady wyjść z bagna, w jakim ugrzęzłam. Wtedy przestałam wybrzydzać i… to wystarczyło. Choć trafiłam pod skrzydła dobrych terapeutów (zupełnie wcześniej przeze mnie niezweryfikowanych) i tak uważam, że najbardziej pomogła mi grupa – czyli inni uzależnieni. Dlatego dziś uważam, że jeśli chce się wyjść z nałogu, nie warto opierać się wyłącznie na terapii indywidualnej, trzeba szukać grupowej lub choćby uczestniczyć w grupach wsparcia takich jak AA. W uzależnienie można bowiem wejść samotnie i na własną rekę, ale nie da się z niego samotnie wyjść.
Brak zaufania
Jedna z teorii mówiąca o tym, dlaczego ludzie się uzależniają, mówi, że osoby, które z dzieciństwa wyniosły pozabezpieczny styl przywiązania (w relacjach interpersonalnych przeżywają nieufność, lęk oraz unikają bliskości i intymności) znacznie częściej popadają w nałogi, niż osoby z ufnym wzorcem przywiązania do ludzi (więcej o tym przeczytasz TUTAJ).
Jeśli w dzieciństwie nauczyliśmy się, że nie można ufać innym, że wszelka bliskość jest zagrażająca, że z wszystkim musimy radzić sobie sami, że nie ma, co liczyć na innych, że nie warto prosić o pomoc, bo potem słono przyjdzie nam za to zapłacić itp., to trudno nam będzie skorzystać ze wsparcia, nawet gdy ono stanie się konieczne.
Mnie dosłownie nałóg musiał zwalić z nóg, żebym przyjęła wyciągniętą w moją stronę pomocną dłoń. Dopóki prawie bez życia i nadziei nie leżałam bez sił gryząc glebę, wciąż zapierałam się przed przyjęciem pomocy. „Dam radę sama, dam sobie radę sama” – powtarzałam. Wmawiałam sobie, że nikt nie może mi pomóc lepiej niż ja sama, bo przecież nikt lepiej niż ja sama mnie nie zna. Nic wtedy jeszcze nie wiedziałam o mechanizmach uzależnieniowych, które tak skutecznie zniekształcają nam postrzeganie siebie i rzeczywistości, toteż święcie wierzyłam w swoje racje. Tak strasznie mnie wkurzało, że mogę być od kogoś zależna (bo w ten sposób postrzegałam sięganie po wsparcie), że broniłam się przed tym rękoma i nogami. Korzystanie z pomocy uważałam za słabość. A przecież ja nie mogłam sobie na słabość pozwolić, bo jak żyje się w przekonaniu, że jesteś sam/sama na tym świecie i nawet bliscy nie są na tyle godni zaufania, by się do nich zwrócić o wsparcie, to musisz być cholernie silnym, by przetrwać.
Życie w świecie, którym nikomu nie ufasz, a każda relacja zdaje się zagrożeniem, potencjalnym polem bitwy, jest strasznie ciężkie. Nie dziwne więc, że w takim świecie, najlepszym towarzyszem staje się używka, skoro nie mogą być nim inni ludzie. Według mnie jeśli w procesie wychodzenia z uzależnienia nie weźmie się na tapetę kwestii owej nieufności do świata, jest ogromna szansa, że poniesie się porażkę w zdrowieniu. Bo jeśli nawet uda nam się w ramach terapii porzucić towarzysza-używkę, to wychodząc z niej ze starym wzorcem nieufności, będziemy musieli znów mierzyć się z życiem w osamotnieniu. I wcześniej czy później wrócimy do swojego „bezpiecznego” wyboru – do towarzystwa nałogu.
Lęk przed zmianą
Znana terapeutka Virginia Satir powiedziała kiedyś: „Większość ludzi woli pewność nieszczęścia niż szczęście niepewności”. Historie ludzi uzależnionych zdają się świetnie te słowa potwierdzać. Tak bardzo boimy się zmian i tego, co one przyniosą, że latami nie ruszamy z miejsca, mimo że to miejsce zniewala nas, dusi i coraz bardziej ciągnie w dół. Grzęźniemy w bagnie, czując jak ono nas wciąga, ale nawet jeśli ktoś poda nam rękę i wystarczyłoby po nią sięgnąć, żeby wydostać się na bardziej stabilny grunt, to po nią nie sięgamy, bo co jeśli na tym stabilnym gruncie będzie jeszcze gorzej? Owszem, może okazać się, że będzie lepiej, ale za jaką cenę? – zastanawiamy się. A jeśli cena będzie zbyt wysoka, to może nie warto? Swoje bagienko już znamy. Wiemy, jak się w nim poruszać, bądź nie, żeby nie wciągało nas zbyt gwałtownie. Poza nim jednak czeka nas wielka niewiadoma. Może być lepiej, ale…
Jeśli nie odważymy się porzucić „pewności nieszczęścia”, nie wyjdziemy z uzależnienia. Niestety, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, życie jest ryzykowne, wybranie życia wymaga odwagi.
Niecierpliwość
Każde uzależnienie to pogoń za dopaminą. Nałóg wypacza charakter tej pogoni, bo uczy nas, że nagrodę można dostać szybko, natychmiast, bez wysiłku. Dlatego uzależnionym często brakuje cierpliwości. Nie potrafią czekać na nagrodę, tracą umiejętność planowania i wyznaczania sobie celów do osiągnięcia. Gdy coś, co sobie wymyślą, nie przychodzi natychmiast, tracą zainteresowanie, rezygnują, przestają wierzyć, że warto zmierzać w obranym kierunku, sabotują swoje cele.
To dlatego wielu uzależnionych, nawet jeśli zdecyduje się na terapię, gdy tylko poczuje się trochę lepiej, nawet jej nie kończy. Ci, którzy kończą, nierzadko uznają, że i tak wiele zrobili, więc teraz zasługują na nagrodę i… sięgają po butelkę. Albo też rozczarowuje ich, że życie po terapii nie zmienia się na lepsze tak szybko, jak oczekiwali, więc wiadomo… nie warto się dalej starać.
Nałóg oducza cierpliwości. Tracimy przez niego wiele niezbędnych do życia umiejętności, w tym umiejętność czekania na efekty naszych działań w dłużej perspektywie.
W życiu bez używek na przyjemność trzeba sobie zapracować. Żeby biegacz doświadczył wyrzutu endorfin i poczuł haj, musi się nieźle napocić. Nałogowiec osiąga to samo, wychylając kieliszek. Żeby rozstać się z nałogiem, trzeba na nowo nauczyć się czekać.
Brak wiary
W powieściach fantasy częstym motywem jest motyw „postronka”. Postacie magiczne typu: wiedźma, czarownik, wilkołak muszą mieć swój postronek, czyli coś co trzyma ich bestię na smyczy, nie pozwala im zdziczeć czy wymknąć się magii spod kontroli. Takim postronkiem może być ktoś lub coś. Jakaś postać, grupa, pasja, idea. W realnym życiu ludzie też potrzebują takich postronków. Potrzebują czegoś/kogoś, co stanowi dla nich wartość, co nada ich egzystencji znaczenie. Potrzebują w coś wierzyć.
Nałóg zrywa postronki. Wyjaławia z wartości. A bez tego nie sposób dostrzec światełka w tunelu. W AA dla wielu postronkiem staje się Siła Wyższa. Nie mogą ufać sobie, nie ufają jeszcze innym ludziom, ale mogą chwycić się idei wyższej inteligencji, Boga, grupy.
Żeby zacząć zdrowieć musisz znaleźć swój postronek.
Ludka
PS
Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy: