Czego nauczyło mnie uzależnienie?

Często postrzegamy uzależnienie jako zło, porażkę, dramat, który nam się przydarzył bądź winę. Tymczasem na uzależnienie warto też czasem spojrzeć jak na lekcję. Lekcję ważną, która wiele nas może nauczyć o nas samych i o życiu.

Bycie osobą uzależnioną pogrzebało wiele moich iluzji, zdjęło mi klapki z oczu i zweryfikowało mnóstwo moich poglądów i przekonań. Zmusiło mnie też do dokonania zmian, które z butami wykopały mnie z mojej strefy komfortu. Niczego jednak nie żałuję. Sądzę nawet, że bez doświadczenia uzależnienia nie dokonałabym tylu, tak przełomowych kroków w obszarze osobistego rozwoju. Czego zatem nauczyło mnie uzależnienie? Przede wszystkim tego, że…

Nie jestem bogiem!

Niby żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie uważa się za boga, zwłaszcza człowiek tak zakompleksiony i nieceniący siebie, jak ja, ale bycie bogiem może przejawiać się na różne sposoby. U mnie przejawiało się przede wszystkim złudnym poczuciem kontroli nad własnym życiem. Takie złudne poczucie kontroli cechuje wielu współczesnych ludzi. Od najmłodszych lat wmawia się nam, że jeżeli tylko czegoś będziemy naprawdę chcieli i bardzo się postaramy, to to zdobędziemy. Namawia się nas do sięgania gwiazd, do realizacji marzeń, do pędu za sukcesem. Wyrastamy w poczuciu, że możemy wszystko, wystarczy tylko chcieć, włożyć w to odpowiednio wiele wysiłku, poświęcić temu odpowiednio wiele czasu, a wtedy z pewnością wejdziemy na szczyt. Tymczasem uzależnienie pokazało mi jasno, że większość tych powyższych mądrości jest psu na budę. Prawda jest taka, iż jako ludzie nie mamy kontroli nawet nad kolejną minutą naszego życia. W jednej minucie żyjemy, a w kolejnej już może być po nas. Owszem, w swoim życiu możemy pewne rzeczy planować, możemy starać się sterować niektórymi sprawami, ale ostatecznie i tak nie do nas należy ostatnie zdanie. Świadomość tego, że moja sprawczość jest ograniczona, pozwoliła mi odnaleźć spokój w pokorze. Pozwoliła mi wejść na ścieżkę odpuszczania i zaufania.

Nie jestem świętą!

Zanim zaczęłam pracować nad trzeźwością, żyłam w przekonaniu o własnej świętości. Co to właściwie znaczyło? W praktyce oznaczało to tyle, że winni rozmaitych problemów byli wszyscy inni, tylko nie ja. Rękami i nogami broniłam się przed uznaniem własnej wadliwości. To inni kłamali, inni krzywdzili, inni byli nieuczciwi, ale ja nigdy. Kiedy w ramach członkostwa w AA weszłam na Program 12 Kroków, mocno zweryfikowały mi się te moje przekonania na temat siebie i świata. Aczkolwiek odkrywanie błędnych, wypaczonych przekonań nie było procesem ani szybkim, ani łatwym. Raczej było jak obieranie cebuli – warstwa po warstwie i w towarzystwie strumienia łez. Dziś wiem, że mogę dążyć do pewnej doskonałości, ale też nie powinnam się łudzić, że ją osiągnę. I nie powinnam też martwić się tym, że jestem niedoskonała.

Życie składa się z szarości

Kiedy dowiedziałam się nieco o cechach osobowości uzależnionej, odkryłam, że jedną z tych cech jest tzw. zero-jedynkowość. U mnie wszystko było czarne lub białe. W zasadzie nie tolerowałam żadnych odcieni pośrednich. Niestety tego typu odbiór rzeczywistości kładł się cieniem na wielu aspektach mojego życia. Przede wszystkim kreował nierealne pragnienia, takie np. jak pragnienie szczęścia, gdzie to szczęście miało być stanem stałym, permanentnym, który nigdy się nie kończy; czy nierealne oczekiwania, np. oczekiwanie bezwarunkowej miłości w związku partnerskim dorosłych ludzi. Najczęściej szafowanymi przeze mnie określeniami były przeciwieństwa: wszystko albo nic, nigdy – zawsze. Nie tolerując szarości, nie potrafiłam zaakceptować żadnych przejawów przeciętności (cudzej czy własnej), chciałam tylko tego, co wyjątkowe i snułam iluzje o własnej wyjątkowości. W działaniu byłam perfekcjonistką – to, co robiłam musiało być albo idealne, albo w ogóle nie miało prawa się wydarzyć. Przez taką postawę wielu rzeczy nigdy w życiu się nie podjęłam, nigdy nie spróbowałam, ponieważ istniało zbyt duże ryzyko, że efekt końcowy będzie wyłącznie przeciętny. W dodatku sama siebie za bycie przeciętną karałam rozmaitymi formami autodestrukcji.

Na szczęście, jeśli chciałam wyjść z uzależnienia, musiałam w końcu zaakceptować przeciętność, musiałam pogodzić się z istnieniem ogromnej szarej strefy w rzeczywistości. Bo rzeczywistość w ogromnej mierze jest szara. Nasze życie w przeważającej mierze nie jest ani bajką, ani dramatem, aczkolwiek i jedne, i drugie stany mogą nam się zdarzać. W przeciętności odnalazłam równowagę.

Nie ma co dramatyzować

Och, w sumie moją życiową ksywą powinno być określenie Drama Queen. Przez większość swojego życia miałam bowiem skłonność do dramatyzowania, do przejmowania się wszystkim i do snucia katastroficznych scenariuszy. Sprawiało to tyle, że żyłam w ciągłym lęku i w wiecznym niezadowoleniu. Uzależnienie w pewnym sensie mnie złamało. Dzięki uzależnieniu sięgnęłam swojego dna, czyli takiego miejsca w rzeczywistości, w którym w zasadzie już większego dramatu/tragedii nie mogłam sobie wyobrazić. I było to poniekąd wyzwalające. To trochę tak, jak stracić wszystko i poczuć się zadowolonym z faktu, że już nie ma nic do stracenia. Po takim doświadczeniu człowiek nabiera dystansu do wielu spraw. Tak więc i ja przestałam się tak strasznie wszystkim przejmować, przestałam brać siebie i życie tak śmiertelnie poważnie. Tak w ogóle to obecnie uważam, że największymi cnotami w życiu są radość i śmiech.

Zawsze jest jakieś rozwiązanie

Przez większość życia wyszukiwałam problemy i na nich się koncentrowałam. Jednak praca nad trzeźwością nauczyła mnie myślenia o rozwiązaniach. Problemy są po to, żeby je rozwiązywać, a nie się nimi przejmować. Dzięki takiemu podejściu przyjemniej mi się żyje. Mogę wykazać się kreatywnością, nabieram poczucia sprawczości, działam zamiast siedzieć i marudzić.

Myślenie szkodzi

Od najmłodszych lat wpajano mi maksymę: „myślę, więc jestem”, która miała podkreślać wagę rozumowania w kontekście naszego człowieczeństwa. Myślenie, filozofowanie to były moje ulubione aktywności. Jednakże uzależnienie pokazało mi, jak często nasz rozum błądzi i to nawet nie mając świadomości owego błądzenia. Umysł wywodzi nas na manowce, a my wciąż wierzymy, że trzymamy się szlaku, że wszystko z nami w porządku. W AA powiadają, że nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż zostawić alkoholika samego ze swoją głową.

Uzależnieni wiedzą, że muszą się trzymać zasady ograniczonego zaufania do tego, co wymyśla ich chory umysł, jeżeli chcą pozostać trzeźwi.

Wiedzą, że myślenie może być furtką do picia. Wiedzą też, że lepiej zamiast myślenia, działać. I nie jest to bynajmniej pochwała czy zachęta do ignorancji, ale raczej sugestia, żeby ruszyć tyłek, przestać skupiać się na sobie, wyjść do innych i zamienić myśli/słowa w czyn. Nie zawsze myślenie jest korzystne. Czasem zamiast myśleć, lepiej jest poczuć. Czasem zamiast rozmyślać, lepiej popracować ciałem. Człowiek nie składa się wyłącznie z mózgu i nie zawsze mózg jest najlepszym przyjacielem człowieka, całkiem często bywa jego wrogiem.

Trzeba w coś wierzyć

Proces trzeźwienia ukazał mi nowy wymiar i wartość duchowości. Ale mówiąc, że „trzeba w coś wierzyć”, myślę też o tym, że trzeba mieć w życiu pewne wyższe wartości. Nie każdy musi wierzyć w Boga, w jakąś nadprzyrodzoną, wszechmocną istotę, która rządzi światem. Warto jednak wierzyć w istnienie czegoś większego od nas samych. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, by sprostać trwodze związanej ze świadomością własnej kruchości, bezsilności i śmiertelności. Po drugie dlatego, by zyskać drogowskaz, coś co będzie nas nakierowywać na cel i wyznaczać standardy dążenia do niego. Po trzecie, by odnaleźć się w chaosie, znaleźć coś stałego, bezpiecznego w ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Jeśli w nic się nie wierzy, jak w ogóle można chcieć podjąć jakiekolwiek działanie? Jaki wówczas sens cokolwiek robić?

Wiara nas motywuje, koi nasze obawy, uspokaja. Pozwala zaufać i poddać się życiu.

W wychodzeniu z uzależnienia wydaje się wręcz konieczna. Bo jeśli trudno zaufać własnej głowie, wówczas trzeba szukać wsparcia gdzie indziej – u Boga, u drugiego człowieka, w społeczności, w idei – trzeba wierzyć, że nie jesteśmy pozostawieni na łaskę siebie samych.

A Ciebie czego nauczyło uzależnienie?

Weronika

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top