Nie uciekaj!

Ktoś zapytał mnie niedawno: „Gdybyś mogła dać sobie z przeszłości – sprzed 10, 20 czy 30 lat – jedną radę, która mogłaby poprawić twoje życie, co to by było?”. Odpowiedziałam: „Poradziłabym sobie, żebym przestała uciekać”.

Niekiedy to samo pytanie: „co zrobić, aby poprawić sobie życie?”, zadają mi – jako trzeźwej od wielu lat osobie – ci, którzy pragną wyjść z nałogu. I dla nich również mam taką samą odpowiedź: „Przestańcie uciekać”.

Żeby wyjść z nałogu, trzeba przestać uciekać przed problemami i zacząć się z nimi mierzyć. A później, by wytrwać w trzeźwości, również należy być wiernym tej zasadzie.

Osobiście uważam to za fundamentalną zasadę zdrowego, sensownego życia.

Choć ucieczka (oprócz walki czy zamrożenia) jest jedną z pierwotnych sposobów na  przetrwanie, w wymiarze długoterminowym okazuje się wyniszczająca. A przecież życie to projekt długoterminowy. Jeśli więc wybraliśmy sobie ucieczkę jako nasz główny sposób na przetrwanie, wcześniej czy później obróci się to przeciwko nam. Bo to oznacza życie w ciągłym strachu przed tym, co nas goni.

Życie wymaga odwagi

W życiu potrafimy uciekać przed wieloma rzeczami i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Uciekamy przed prawdami o sobie samych, od trudów relacji z innymi, od niewygodnych faktów o rzeczywistości. Uciekamy okłamując siebie i innych, grając nieuczciwie, chowając się, unikając konfrontacji, łapiąc urazy, dystansując się, blokując emocje.

Wszystko to robimy w obronie jakiegoś bezpieczeństwa. Niestety jakoś umyka nam, że jest to bezpieczeństwo pozorne. W gruncie rzeczy bowiem uciekanie sprzyja generowaniu lęków i wzrostowi poczucia zagrożenia.

Kiedy przypominam sobie swoje przymiarki do trzeźwienia, przed oczami stają mi obrazy, w których strasznie się boję stawić czoła wyzwaniu, jakim byłoby życie bez uciekania.

Wystawienie się na ból, związany z widokiem konsekwencji własnego picia i z rozmiarem rzeczy do ogarnięcia, które do tej pory co i raz od siebie odsuwałam, więc te się nagromadziły i wymagają rozwiązania, decyzji.

Dno, o jakim się mówi w języku AA, które trzeba osiągnąć, aby się od niego odbić, to w kontekście uciekania stan, kiedy w końcu zatrzymujemy się i odwracamy twarzą do tego, co nas goni. Stajemy przed tym nadzy, bezbronni, zrezygnowani, poddani. I jest to stan wysoce niekomfortowy. A jednak jest w nim jakiś większy według mnie wymiar człowieczeństwa niż w ucieczce. Bo oto stojąc tak – wyczerpani i pokonani – możemy w końcu podnieść głowę i spojrzeć w oczy zagrożeniu. Dopiero, gdy to zrobimy, możemy realnie ocenić skalę tego zagrożenia i nasze szanse stawienia mu czoła. Dopiero wtedy też zyskujemy coś, co utraciliśmy, uciekając – wybór i sprawczość.

Sporo czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że ucieczka, być może pozwoli mi przetrwać, ale nigdy nie pozwoli mi naprawdę żyć. Życie wymaga odwagi. To niekończący się proces przezwyciężania swoich lęków. Nie poddawania się im, lecz zarządzania nimi, wykorzystywania ich, do osiągania ważnych dla nas celów, do wychodzenia z kryzysów, do mierzenia się z porażkami i nauki czerpania z tego satysfakcji.

Nieszczęsna pogoń za przyjemnością

Z perspektywy czasu myślę też, że ważne w trzeźwieniu staje się szybkie uświadomienie sobie, że pogoń za przyjemnością czy szczęściem, to pułapka i jedna z form uciekania od rzeczywistości. Im szybciej zrozumiemy, że celem dobrego życia nie jest poszukiwanie szczęścia, lecz czerpanie satysfakcji z pokonywania przeszkód, tym łatwiej nam będzie zacząć budowanie siebie na nowo, w oparciu o wartości.

Większość z nas toczy swoje życie w ciągłym ping pongu między przyjemnościami (wola przyjemności) a powinnościami (wola mocy). Gdy ból egzystencji zaczyna nam doskwierać szukamy szybkiej ucieczki w coś przyjemnego (używki, jedzenie, zakupy, oglądanie seriali etc.), a gdy nagle orientujemy się, że te ucieczki mają swoje przykre konsekwencje, na fali wyrzutów sumienia próbujemy się zmobilizować, wziąć się w garść (postanawiamy od jutra przestać pić, zacząć ćwiczyć, rozpoczynamy nową dietę, ograniczamy zakupy lub wyprzedajemy rzeczy itd.). Ale to tylko ucieczka od wyrzutów sumienia za pofolgowanie sobie, a nie sensowne działanie, dlatego zwykle nie jesteśmy w stanie długo w tym wytrwać. Po jakimś czasie bowiem znów przychodzą myśli w rodzaju: „no, przecież coś mi się od życia należy”, „nie można się stale umartwiać” i wracamy do folgowania sobie.

Możemy tak żyć latami. Rzecz w tym, że taki ping pong niewiele w naszym życiu zmienia, a tylko zwiększa nasze poczucie niezadowolenia z siebie i miałkość naszej egzystencji.

Remedium na to może być życie zgodnie z wolą sensu. Oznacza to, że nie kierujemy się przyjemnością czy powinnością, a tym, co naprawdę dla nas wartościowe.

Aby jednak tak się stało, musimy najpierw podjąć decyzję o nieuciekaniu w to, co bezwartościowe, a co w dłuższej perspektywie jest tylko iluzją wartości.

Kierowanie się w życiu wolą sensu może nie być łatwe i przyjemne, za to długofalowo może nam dawać coś niezwykle cennego – równowagę i siłę ducha.

A jeśli jesteśmy Syzyfami?

Być może w tej chwili jesteś w rozsypce. Trawią cię lęki związane z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Być może toniesz w rozpaczy i wydaje ci się, że nie masz na nic siły, a zwłaszcza na wyciągnięcie siebie z dna na powierzchnię. Kluczowe tutaj jednak jest sformułowanie „wydaje ci się”. Dopóki bowiem żyjesz, jest nadzieja. Dopóki żyjesz, masz wybór. Tak, droga na powierzchnię będzie wymagała wysiłku, będzie czasochłonna, być może nieprzyjemna, ale jest do osiągnięcia.

Problem w tym, że wielu z tych, którym udaje się odbić od dna i wypłynąć, zachłystuje się powietrzem i szybko ponownie idzie na dno. Rzecz w tym, że zabierają się do oddychania tak, jak wcześniej do picia – bez zahamowań. Tymczasem trzeźwienie wymaga robienia konsekwentnie małych wdechów i wydechów. Oczekiwanie, że samo wypłynięcie na powierzchnię wszystko cudownie odmieni, jest kolejną iluzją. Prawda jest taka, że jeśli przestajemy uciekać przed życiem (np. w picie), to musimy nauczyć się, jak żyć, nie uciekając. A to proces, a nie szybki deal.

A co jeśli okazałoby się, że życie to nic innego jak syzyfowa praca? Nigdy nie osiągniemy pełni, nigdy nie osiągniemy doskonałości, nigdy nie uda nam się wtoczyć naszego głazu na szczyt, zawsze po jakimś sukcesie przyjdzie mniejszy lub większy kryzys, z którego będziemy musieli się podnosić. Jak z taką świadomością moglibyśmy czerpać satysfakcję z życia? Jak w takim życiu odnaleźć sens?

Sądzę, że jeśli chcemy wytrzeźwieć i trzeźwo żyć, warto zmierzyć się z poszukaniem odpowiedzi na te pytania.

Póki żyjemy, mamy wybór. Możemy zrezygnować z syzyfowej pracy, zapić się i nie podejmować kolejnych prób mierzenia się z wtargiwaniem głazu na szczyt lub… nadać znaczenie tym naszym staraniom. To jest właśnie nasza moc – nadawanie sensu tam, gdzie z pozoru go nie ma.

Jedni będą widzieć w Syzyfie głupca, inni ofiarę losu (bogów), a jeszcze inni niezłomnego wojownika. Prawdopodobnie Syzyf nie miał świadomości daremności swoich wysiłków, my jednak możemy mieć tego świadomość i mimo wszystko uczynić z naszych starań wartość. Ta wartość tkwi nie w unikaniu kryzysów czy trudów, ale w stawianiu im czoła i wykorzystywaniu ich do budowania naszej siły, odporności, rozwijania naszej kreatywności. Nie, nie wtoczymy głazu na szczyt – nigdy nie osiągniemy pasywnego i długotrwałego stanu szczęścia czy przyjemności, ale czy to znaczy, że nie możemy się sycić samym procesem?

Duża Mi

PS

Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy:

Scroll to Top
Strefa U
W skrócie

Ta strona korzysta z plików cookie, abyśmy mogli zapewnić najlepszą możliwą obsługę. Informacje o plikach cookie są przechowywane w przeglądarce i wykonują takie funkcje, jak rozpoznawanie użytkownika po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są najbardziej interesujące i przydatne.