Z modlitwy o pogodę ducha wynika, że ta jest łaską. Czy to jednak oznacza, że mamy na nią czekać bezczynnie? Że ta spłynie nam z nieba? Że nic nie możemy w tej sprawie zrobić?
Jako trzeźwiejący alkoholik codziennie modlę się o pogodę ducha. W modlitwie tej proszę Boga, żeby pozwolił mi się godzić z tym i odpuszczać to, czego nie mogę zmienić, aby dał mi odwagę zmieniania tego, co zmienić mogę, i mądrość odróżniania tego, co zmienić mogę, a co nie.
Zasadniczo mam tu podany przepis na to, jak zyskać i utrzymać pogodę ducha. Ale jednak świadomość, że muszę się o to modlić, bo inaczej z tą pogodą ducha się rozminę, sprawia, że się zastanawiam, czy ja tu mogę coś dodać od siebie, czy raczej wszystko w rękach Boga.
Zastanawiając się tak, doszedłem do wniosku, że warto by najpierw określić, co ja rozumiem przez pogodę ducha. Dla mnie pogoda ducha to przede wszystkim zdolność zachowania wiary, nadziei i optymizmu w obliczu zmiennych i często niesprzyjających okoliczności. Tu nie chodzi o to, by ciągle chodzić z bananem na twarzy, ale żeby mieć w sercu jakiś taki wewnętrzny spokój, być stabilnym, emocjonalnie zrównoważonym. Pogoda ducha to też w jakimś sensie poczucie zaufania do siebie samego – że nie zawiodę siebie i innych, że się nie złamię czy nie załamię pod wpływem jakichś niekorzystnych czynników, że w obliczu trudności raczej skupię się na szukaniu rozwiązań niż na martwieniu problemami.
Jak w ten sposób myślę o pogodzie ducha, to odpowiedź na stawiane przeze mnie pytanie: „Czy ja cokolwiek mogę pomóc/zdziałać w tej materii?” wydaje się dość oczywista. A brzmi: „Mogę”.
Jeśli chcę mieć wewnętrzny spokój i równowagę, mogę przecież o to odpowiednio zadbać. Mogę np. nauczyć się zarządzać swoimi emocjami. Mogę to zrobić chodząc na terapię, uczestnicząc w warsztatach temu poświęconych, mogę regularnie medytować. Mogę też przyjrzeć się swojemu życiu i zobaczyć, czy nie wymaga ono jakiejś reorganizacji np. zmiany pracy, która jest zbyt stresująca i nie daje mi satysfakcji, rezygnacji z niektórych swoich ambicji, urealnienia oczekiwań itp. Być może nie czuję spokoju, bo źle się odżywiam, lecąc na wysokotłuszczowej i wysokowęglowodanowej diecie, które sprawiają, że źle się czuję, że chodzę nakręcony bądź przeciwnie jestem ospały i zawalam przez to rozmaite sprawy? Być może trudno mi złapać równowagę, bo chcę zbyt wiele od życia, jestem zbyt zachłanny i ciągle biegnę za uciekającym króliczkiem, nie doceniając tego, co już mam? Może zatem powinienem częściej praktykować wdzięczność?
A co z zaufaniem do siebie? Czy je również mogę jakoś wzmocnić? Z tego, co zdążyłem już zauważyć w swoim kilkuletnim procesie trzeźwienia, to że im więcej działam, im więcej robię na rzecz innych, tym lepiej się czuję sam ze sobą i tym więcej mam w stosunku do siebie szacunku. Czy jednak sobie ufam? Myślę, że jako chory na umyśle człowiek nieszczególnie mogę w pełni mieć do siebie zaufanie, ale jednak z roku na rok ufam sobie coraz bardziej, pod warunkiem że trzymam się dwóch rzeczy: pokory i uczciwości.
Jeśli żyję uczciwie ze sobą i ze światem, i nie zadzieram nosa – w sensie znam swoje zalety, ale i ograniczenia/wady – to zaufanie do siebie utrzymuje się u mnie na dość stabilnym i zadowalającym poziomie.
Z modlitwy o pogodę ducha wynika, że istotą zachowania tejże pogody jest akceptacja rzeczywistości. Muszę więc zrezygnować z iluzji. Iluzje są atrakcyjne, pozwalają na ucieczkę od tego, co realne, ale na dłuższą metę doprowadzają do obłędu. Każdego więc dnia i w każdym momencie muszę uczyć się akceptacji rzeczywistości taką, jaka ona jest, a nie bić się z koniem i próbować ją zmienić na własną modłę. Widzę jak bardzo szybko tracę pogodę ducha, gdy wchodzę z kimś w spory, gdy próbuję forsować własne racje, gdy rywalizuję, buntuję się, walczę. To mnie wytrąca z równowagi, staje mi ością w gardle. W takich sytuacjach muszę pójść po rozum do głowy i uczciwie odpowiedzieć sobie na pytania: „I na co ci to?”, „Czy warto dla tego czegoś pogrążyć się w chaosie?”, „Co tą walką staram się uzyskać/udowodnić?”, „A co w wyniku tej rywalizacji tracę?”.
Skłamałbym twierdząc, że według mnie pogoda ducha zależy wyłącznie od tego, co się dzieje ze mną w środku, a nie od okoliczności zewnętrznych. Nie jestem Buddą, tylko człowiekiem i różne wydarzenia nieidące po mojej myśli, przykro mnie zaskakujące, wyprowadzają mnie z równowagi. Gdy ulegnę wypadkowi, kiedy ktoś z moich bliskich cierpi, gdy staję oko w oko z własną bezsilnością, wówczas trudniej mi utrzymać pogodę ducha. W takich naprawdę trudnych chwilach najbardziej pomaga mi kontakt z Siłą Wyższą. Oddanie w jej ręce tego, co jest poza strefą moich wpływów i możliwości. Pomaga też podzielenie się swoim smutkiem czy rozpaczą z innymi ludźmi (członkami Wspólnoty), którzy zawsze są gotowi mnie wysłuchać, przyjąć na siebie część z tych moich emocji, pocieszyć dobrym słowem.
Na co dzień o pogodę ducha dbam jeszcze w ten sposób, że unikam krzykliwych, hałaśliwych, toksycznych ludzi. Unikam śledzenia newsów w telewizji czy w internecie. Staram się karmić swojego ducha dobrymi rzeczami. Czytać podnoszące na duchu książki, otaczać się mądrymi, przyjaznymi osobami. Żyć według sugestii Programu 12 Kroków AA (nie trzymać uraz, robić rozrachunek moralny, na bieżąco naprawiać błędy, pracować nad swoimi wadami, pogłębiać relację z Bogiem, służyć innym).
Tak więc podsumowując, wygląda na to, że jednak wiele można zrobić na rzecz pogody ducha. Nie powinniśmy zatem stać bezczynnie i czekać aż ta spłynie nam z nieba. Powinniśmy działać.
Pogody ducha Wam życzę
Może zainteresują Cię: Rozważania o modlitwie o pogodę ducha
Julian
PS
Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy: