Staliśmy się całkowicie gotowi, żeby Bóg usunął wszystkie te wady charakteru.
Gros z nas uzależnionych o szóstym kroku myśli tak:
„Dostrzegłem/am swoje wady i nie chcę ich w sobie. Nie chcę już więcej plotkować, unosić się gniewem, zadzierać nosa, oszukiwać siebie czy innych itp. Chcę, żeby raz na zawsze Bóg je ode mnie zabrał”.
To „raz na zawsze” staje się dla nas kluczowe. Wyobrażamy sobie, że nagle oto nasze wady znikną i staniemy się święci. U niektórych z nas to oczekiwanie świętości jest na tyle silne, że denerwujemy się za każdym razem, gdy nasze wady objawiają się, manifestując swoją trwałą obecność. „No, ale jak to? – dziwimy się. – Tak się staram, tyle nad sobą pracuję, proszę Boga, by je usunął, a one non stop wychodzą ze mnie jak słoma z butów”. Trawi nas wówczas poczucie bycia niewystarczająco dobrym, biczujemy się z tego powodu i koncentrujemy na swoich kompleksach. Niestety, to nasze niezadowolenie z siebie samych i niemożność pogodzenia się z rzeczywistością, która nie przystaje do naszych oczekiwań, sprawiają, że jako święci-nieświęci znów zaczynamy popadać w zakłamanie. Ukrywamy przed samymi sobą przejawy naszych wad i brniemy w samobiczowanie, błędnie nazywając je pokorą. Im bardziej zabiegamy o świętość, tym bardziej od tej świętości się oddalamy.
Tymczasem szósty krok nic nie mówi o pozbywaniu się czegoś raz na zawsze, a jedynie o naszej gotowości do tego, by Siła większa od nas samych zajęła się naszymi wadami. W żadnym razie nie znaczy to zatem, że staniemy się wolni od wad, lecz znaczy, że mamy się stać gotowi do pracy nad nimi.
Owe usuwanie naszych wad przez Siłę Wyższą może chociażby wyglądać tak, że w momencie, gdy zdarzy nam się jakaś nieuczciwość, Siła Wyższa może pozwolić nam to dostrzec, abyśmy mogli zawrócić z tej ścieżki. Nic nie gwarantuje nam, że za jakiś czas nasza wada znów gdzieś nam nie wybije, ale być może tym razem będziemy w stanie zauważyć ją szybciej i szybciej pozbawić ją sprawczości.
Szósty krok nie mówi zatem o byciu doskonałym, lecz o nieustannym dążeniu do doskonałości, przy jednoczesnej świadomości tego, że prawdopodobnie doskonali, w sensie wolni od wad, nigdy nie będziemy.
Tamara: Moją główną wadą, którą odkryłam podczas stawiania czwartego kroku, okazał się egocentryzm. Kiedy zobaczyłam, jak wiele rzeczy poprzez tę wadę w moim życiu spartoliłam, błagałam Boga, by zabrał ją w cholerę. Tymczasem co i rusz odkrywałam w swoich działaniach i w swoim myśleniu oznaki egocentryzmu. „Kurczę, co robię źle, że moje modlitwy nie działają” – jęczałam. – „Przecież naprawdę nie chcę, by wszystko kręciło się wokół mnie, nie chcę też sama non stop skupiać się na sobie, a jednak wciąż wychodzi mi, że przemawia przeze mnie ego. Wciąż złoszczę się, gdy ktoś sugeruje, że nie mam racji i zaciekle walczę, by swoją rację udowodnić. W pracy czy w domu wciąż musi być po mojemu. Nadal przywiązuję ogromną wagę do oceny innych i sama też zaciekle innych oceniam. Ciągle się wkurzam na innych, że są debilami i w ten sposób stawiam się na wyższej pozycji od nich. Ponieważ to zauważam, to nieustannie jestem z siebie niezadowolona, bo poprzez to widać, że nie robię żadnych postępów”.
Kiedy skarżyłam się na to swojej sponsorce, ona powiedziała: „Tamara, ty pragniesz być idealna. A nie ma idealnych ludzi”. Rzeczywiście chciałam być idealna. Nie dostrzegałam, że postęp tkwił chociażby w tym, że zaczęłam w ogóle widzieć moje przejawy egocentryzmu, na co wcześniej byłam zupełnie ślepa. Tyle że mnie to dostrzeganie nie zadawalało. Ja chciałam więcej i więcej. Typowe dla uzależnionego – nie wystarcza mu to, co jest, on jest wiecznie nienasycony. Ja chciałam doskonałości. Wszystko albo nic. A ponieważ wychodziło, że doskonała się nie staję, pogrążałam się w niezadowoleniu z siebie. Czyli znów skupiałam się na sobie: „Dlaczego JA jestem taka beznadziejna? Dlaczego MNIE nie udaje się pozbyć wady? Dlaczego Bóg nie daje MI tego, o co proszę?”. Co więcej, wydawało mi się, że jak tak siebie nie lubię i krytykuję, to jestem pokorna, bo przecież niby nie stawiam siebie na piedestale.
W końcu usłyszałam od sponsorki: „Pokora to nie myślenie o sobie źle, tylko myślenie o sobie mniej. Przestań zajmować się ciągle sobą. Przestań zajmować się swoim egocentryzmem. Powierzyłaś to Bogu, on się tym zajmie. Ty zajmij się niesieniem posłania innym alkoholikom”.
Nie jest prosto oderwać się od siebie. Ale zaczęłam więcej działać, a mniej rozkminiać, mniej analizować. Teraz po prostu, gdy zauważam, że moje myśli znów krążą gdzieś wokół mojej osoby, zamieniam je na myślenie o tym, w jaki sposób w danej chwili mogłabym być użyteczna dla innych. Staram się też nie dowalać sobie za to, że mam wady. Moja praca nad nimi polega głównie na zauważaniu ich, wprowadzaniu korekty tam, gdzie to możliwe i powierzaniu ich Bogu. Wydaje mi się, że to dobry kierunek, skoro mam dzięki temu większą pogodę ducha i większy spokój w sobie.
Jeśli chcesz poznać, na czym polega program 12 kroków, informacje znajdziesz TUTAJ.
Jeśli jesteś niewierzący, zobacz TEN TEKST.