W AA często powtarzamy sobie: „Nie twórz tragedii”. Jako uzależnieni mamy bowiem skłonność do „pisania” dramatów. Większość tragedii generujemy sami. Nasz skrajny egocentryzm to mistrzowski dramatopisarz.
Podczas wieczornej medytacji prosiłam Siłę Wyższą, aby uwolniła mnie od niewoli mojego „ja”. Bo autentycznie czuję, jak to „ja” mnie niewoli, pogłębiając w moim sercu czarną podłużną ranę.
Rana
Myślałam, że źródłem moich wewnętrznych ran są inni.
Na przykład moi partnerzy, którzy mnie opuszczali – odchodząc do innych kobiet albo umierając i zostawiając mnie samą, z wielką, ropiejącą w środku pustką.
Ale gdy medytowałam o tej pustce, w moim umyśle pewnego razu pojawił się pewien obraz – plecy mojego dziadka.
„Dziwne” – pomyślałam. – „Co dziadek ma wspólnego z moją raną w sercu?”
Nie odepchnęłam jednak tej myśli. Zaufałam jej. Przecież nie pojawiła się ona w mojej głowie bez powodu.
A wtedy za nią przyszły też inne obrazy pamięci. Ukochany dziadek nagle porównujący mnie do mojego ojca i raniący mnie tym do żywego. Bo ojciec, choć się mną opiekował, trzymał wobec mnie dystans i nazywał bękartem.
Babcia z nożem w ręce, krzycząca po tym do mojego dziadka.
„Zabiję cię!”.
Ja uciekająca w szoku na podwórze i zamierająca na kamiennych schodach pobliskiego domu mojej ciotki.
I następne obrazy.
Z domu rodziców. Tym razem to ja trzymam w ręku nóż i krzyczę na ojca:
„Zabiję cię!”.
A ojciec patrzy na mnie i zaczyna strasznie płakać. Choć stara się ukryć te łzy, chowając się cały w rogu pokoju. Co rani mnie jeszcze bardziej niż jego wcześniejsze słowa.
W moim dorosłym życiu, zwłaszcza w bliskich relacjach z mężczyznami, te zaczerpnięte z młodości schematy ranienia stale się powtarzały. Nikt już nie chwytał co prawda za nóż, bo jego funkcję przejęły słowa, ale słowa potrafią poczynić nie mniej głębokie obrażenia.
W słowach wypowiadanych do swoich partnerów mówiłam rzeczy okrutne. Kolekcjonowałam zranienia, by móc ranić boleśniej. Ranne zwierzę zajęte jest swoim bólem, kąsa i kopie nie zważając na to, że może ktoś właśnie próbuje mu pomóc. Ja zaślepiona własnym bólem, skoncentrowana wyłącznie na nim, nie zwracałam uwagi na rzeczywiste uczucia innych do mnie. Kopałam i gryzłam, póki inni nie polegli, nie odsunęli się na dobre, nie wykrwawili na śmierć.
A potem, gdy wokół mnie robiło się pusto, znów cierpiałam. Rozpaczałam nad sobą i nad tymi, którzy mnie opuścili. Wciąż nie dostrzegając, że wielu z nich odeszło nie dlatego, że mnie nie kochali, tylko dlatego że nie chcieli umrzeć. Nie chcieli dać mi się zabić.
Plasterek
Chroniąc się przed bólem, raniłam innych. Ale raniąc innych, zadawałam sobie jeszcze większy ból. W cierpieniu bywamy skrajnie egocentryczni. Egocentryczna rana ma tendencję do powiększania się. Moja jest wąska, ale głęboka. Możesz się starać nakleić na nią plasterek, ale to skończy się wewnętrznym krwotokiem.
Nie umiem zagoić tej rany. Infekują ją urazy, poczucie winy, lęki i żal. Ropieje i jątrzy się, zarażając cały organizm.
Dziś wiem, że sama jej nie wyleczę. Dlatego zostawiam to Sile Wyższej.
Modlę się do niej o uwolnienie od egocentryzmu, modlę się za tych, których poraniłam. Niech ta infekcja nie idzie już dalej w świat, niech się nie rozprzestrzenia.
Od kiedy sama nie grzebię już w ranie, Boże plasterki zdają się działać cuda. Czerń mojej rany zaczyna blaknąć. Odwracam się od niej. Już się nią nie zajmuję. Jest przecież w dobrych rękach.
Zaczynam dostrzegać w końcu ludzi wokół. Widzę ich rany, ich ból. Nie muszę już ranić, by czuć się bezpiecznie. Prowadzona przez Siłę Wyższą, wolę rozdawać gojące plasterki.
Warto przeczytać: Po co uzależnionemu duchowość?
Grażyna