Jak oswoić demony, czyli zgoda na własną niemoc

Na początku mojej trzeźwiejącej drogi ogromną trudność stanowiły dla mnie różnego rodzaju ograniczenia i wyzwalacze picia. Nie potrafiłam na przykład przejść obojętnie obok sklepu monopolowego, pójść do knajpy czy choćby posłuchać „Celiny” zespołu KULT. Wszystko mi się kojarzyło z piciem, albo ćpaniem i wszystko wywoływało silny głód alkoholowy lub narkotykowy. Myślałam, że oszaleję!

 

Na terapii mówili: „unikaj”, „odwracaj uwagę”, „nie spotykaj się z tymi, którzy piją” – i tak też robiłam. Głody jednak nie mijały. Byłam jak chodząca bomba zegarowa. Wkurzałam się na te wszystkie ograniczenia, buntowałam, albo użalałam nad sobą, a to jeszcze bardziej mnie nakręcało.

Któregoś dnia przypomniałam sobie słowa z książki, którą czytałam zaraz po odwyku i coś we mnie pękło…

Musisz „przyjąć” swoje demony, bo kiedy z nimi walczysz, dajesz im siłę. – Anthony De Mello „Przebudzenie”

Zdałam sobie sprawę z faktu, że chociaż nie piję, to moje myślenie jest wciąż pijane. Chociaż nie piję, to moja koncentracja wciąż skierowana jest na picie i ćpanie. I chociaż przyznałam, że jestem uzależniona, to nie było we mnie akceptacji ograniczeń, jakie nakłada na mnie moja choroba. Nie miałam już siły na walkę, więc po prostu „przyjęłam” te ograniczenia. Zaczęłam pokornie unikać wyzwalaczy i powoli zapełniać pustkę, którą po sobie zostawiały. Głody zaś z czasem stawały się coraz słabsze i rzadsze.

 

Moje główne wyzwalacze i sposoby radzenia sobie z nimi

 

Wyzwalacze zewnętrzne

Miejsca, w których piłam/ćpałam – niektóre z nich wywoływały we mnie tak silne emocje (wstyd, lęk, żal), że wolałam czasem wybrać dłuższą drogę, ale jednak je omijać. Jeśli niechcący ktoś chciał się ze mną spotkać w takim miejscu, zwyczajnie proponowałam inne. Zresztą robię to do tej pory.

Ludzie, z którymi piłam/ćpałam – niewielu ich zostało, większość sama ze mnie zrezygnowała. Tym, którzy zostali, powiedziałam wprost, że się leczę i jeśli nie są w stanie przy mnie powstrzymać się od przyjmowania substancji – musimy zakończyć naszą znajomość.

Przedmioty: szklana fifka, pudełko, w którym trzymałam dragi, kieliszki – wywaliłam wszystko do śmieci. „Na mieście” starałam się po prostu odwracać wzrok od tego typu przedmiotów.

Muzyka, przy której piłam/ćpałam – oj, długo jej nie słuchałam. Zaczęłam za to odkrywać nowe, równie ciekawe brzmienia.

Kosmetyki z alkoholem. Oddałam je koleżankom. Kupując zaś nowe zwracałam i nadal zwracam uwagę na skład, pilnuję, by nie było w nich alkoholu.

 

Wyzwalacze wewnętrzne

Emocje tj.: smutek, złość, radość. Przede wszystkim najpierw musiałam nauczyć się rozpoznawać i nazywać emocje. Prowadziłam „dzienniczek uczuć”, w którym zapisywałam różne sytuacje i starałam się opisać emocje, jakie mi przy nich towarzyszyły. Przy silnych emocjach pomagała i nadal pomaga rozmowa z drugim, trzeźwym uzależnionym i/lub wysiłek fizyczny: spacery, sprzątanie, przemeblowanie pokoju.

Samotność – tu niezawodne okazały się mityngi. Nawet jeśli nie zabierałam na nich głosu, to sam fakt przebywania wśród ludzi dawał i daje ukojenie.

Zmęczenie – z tym chyba miałam i wciąż mam największy problem. Mam bowiem tendencję do przepracowywania się. Wyrobiłam sobie jednak nawyk chodzenia spać o 22.00 i staram się przesypiać osiem godzin.

Głód pokarmowy – zażywając często głodziłam się, żeby mniejsza ilość alkoholu czy dragów mogła mnie odurzyć. Jeśli więc zaczynam czuć ssanie w żołądku, po prostu jem lub piję wodę. Nad tym aspektem wciąż jeszcze pracuję. Celem bowiem jest niedopuszczanie do owego „ssania”;)

Reasumując, przestałam demonizować swoje ograniczenia. Z czasem przestałam je nawet tak nazywać. Wolę określenie „wybór”. Wybieram bowiem to, co jest dla mnie najbezpieczniejsze i najzdrowsze.

Jakie są Wasze wyzwalacze? Jak sobie z nimi radzicie? Jestem bardzo ciekawa Waszych doświadczeń.

Matylda

Scroll to Top