Jeśli już wiele razy podejmowałaś / podejmowałeś samodzielne próby zaprzestania picia czy ćpania i zawsze kończyło się to tak samo – po jakimś czasie nałóg znów się o ciebie upominał – może czas zdecydować się na kilkutygodniowe leczenie zamknięte, czyli odwyk?
Ja właśnie tak miałam. Latami unikałam podjęcia leczenia się, łudząc się, że poradzę sobie sama. Czego ja nie wymyślałam! Zamiana alkoholu na zdrowe koktajle, próby picia niskoprocentowych alkoholi, próby limitowania sobie ilości spożywanego alku, wielokrotnie składane sobie i innym przyrzeczenia, że ani grama alku więcej itp., itd. Oczywiście zdarzały mi się okresy abstynencji – kilkutygodniowe, a nawet kilkumiesięczne, ale po nich znów płynęłam w kolejne ciągi, odbijając w nich sobie jeszcze „stracony” wcześniej czas.
Człowiek może się naprawdę sobą zmęczyć. Ja się zmęczyłam. Straciłam do siebie zaufanie. Coraz mniej już sobie wierzyłam, gdy obiecywałam sobie: „Od jutra już naprawdę z tym kończę”. Ale dopóki jeszcze mój organizm jakoś dawał radę, jakoś jeszcze dychał, wciąż tliła się we mnie nadzieja, że moja „słaba silna wola” kiedyś jednak stanie na wysokości zadania i wyciągnie mnie z tego bagna.
Nie wyciągnęła.
Dopiero totalna kapitulacja organizmu, który postawił weto truciu go alkoholem, sprawiła, że w końcu ta moja nieustająca ułuda musiała się poddać i powiedzieć: „Sama nie dasz sobie rady”.
Oczywiście wiedziałam, że można zacząć leczenie np. na tzw. terapii dochodzącej (otwartej). Wtedy normalnie żyjesz, chodzisz do pracy, mieszkasz w swoim domu, a jedynie kilka razy w tygodniu jeździsz na spotkania terapeutyczne. Ale czułam, że to nie dla mnie, że u mnie to nie zadziała. Że muszę fizycznie odciąć się od dostępu do używki, że nie mogę zostawiać sobie furtki typu – w drodze z pracy do domu zahaczam o sklep monopolowy.
Dlatego poprosiłam lekarza pierwszego kontaktu o skierowanie na odwyk, zgłosiłam się z tym skierowaniem do najbliższego szpitala oferującego leczenie osób uzależnionych od alkoholu. Na przyjęcie na odwyk musiałam kilka tygodni poczekać i żeby mnie tam przyjęli musiałam być „trzeźwa”. Trzeźwa to za dużo powiedziane, ale po prostu nie mogłam być pod wpływem.
Przeczekanie tych kilku tygodni nie było łatwe. Bo przecież ja musiałam mieć wszystko na już. Złorzeczyłam w duchu: „Ja potrzebuję pomocy, oni są od tego, żeby pomagać, a każą mi tyle czekać i jeszcze stawiają warunki, skandal!”. Oczywiście w trakcie tego czekania pojawiało się mnóstwo wątpliwości. Po kilku dniach niepicia znów przyszły myśli: „A może jednak poradzę sobie sama?”. Znów też zaczęłam się martwić: „Przecież po tych dwóch miesiącach zwolnienia mogą już nie chcieć mnie w pracy. A przecież mam kredyt, długi, rodzinę na utrzymaniu! Nie mogę stracić tej roboty!”. Bałam się też, że kiedy w pracy dostaną moje zwolnienie lekarskie z psychiatryka, to będzie straszny wstyd. Martwiłam się, jak ja im się na oczy pokażę. Mnóstwa rzeczy się bałam, moja głowa cholernie wtedy kombinowała. Na szczęście jakoś przetrwałam to czekanie i nie wycofałam się z decyzji o leczeniu.
Dlaczego dziś uważam, że terapia zamknięta to najlepszy wstęp do rozstania się z uzależnieniem?
– Zamknięcie odcięło mnie fizycznie od substancji uzależniającej (w moim przypadku od alkoholu). Dzięki temu mój organizm mógł przyzwyczaić się, że cokolwiek by się nie działo, muszę sobie radzić bez używki, szukać innych rozwiązań. Brak dostępu do alkoholu sprawił, że niemal automatyczny nawyk sięgania po alkohol wtedy, kiedy mi się to zamaniło, został przerwany.
– Zamknięcie powoduje, że musisz zmierzyć się także i przełamać własną roszczeniowość, która podpowiada ci, że natychmiast ma być tak, jak ty chcesz, że twoje potrzeby muszą być szybko zaspokojone. Zamknięcie uczy cię czekać, uczy cię być z tym, co niewygodne i niekomfortowe. A to ważna umiejętność w walce z U, jaką trudno nabyć „na zewnątrz” – w świecie, który komunikuje ci nieustannie „jesteś wolny, możesz robić co chcesz, sięgać po to, co chcesz” i podsuwa ci pod nos mnóstwo atrakcyjnych zaspokajaczy pragnień.
– Zamknięcie i szpitalne reguły sprawiają, że musisz się podporządkować, poddać pewnej dyscyplinie. Uzależniony umysł się przed tym wszystkim buntuje. Dlaczego nie udawało mi się przestać pić? Bo nieustannie sobie pobłażałam. Bo zawsze znalazłam jakiś powód, by pozwolić sobie na picie. Zawsze znalazł się na to dość dobry argument, przyczyna. A w szpitalu nagle coś musisz i nie ma przebacz: albo się dostosowujesz, albo wylatujesz. To jedyne, w czym możesz podecydować i pochojraczyć: chcesz zostać, dostosowujesz się – nie dostosowujesz się, to do widzenia. Wbrew pozorom właśnie dzięki temu, że wybór jest tak prosty, ogranicza choremu umysłowi kombinowanie. A to pierwszy krok do zdrowienia.
– Zamknięcie ogranicza wybór, a to dobre także dlatego, że możesz skupić się tylko na leczeniu. Jeśli jesteś na odwyku, ten czas jest dla ciebie. Rzeczy na zewnątrz są rzeczami na zewnątrz, tu i teraz jesteś ty. Ty, który masz zająć się tylko tym, by zacząć zdrowieć. Praca, dom, wydarzenia w kraju i na świecie, tym wszystkim zajmiesz się później. Teraz najważniejsze to ogarnąć uzależnienie. Jeśli będziesz zdrowy, poradzisz sobie z trudnościami, jeśli będziesz chory, możesz jedynie więcej ich tworzyć.
– Leczenie zamknięte to zastrzyk siły i stabilizacji. Jesteś w ciągłym, a nie przerywanym procesie terapeutycznym. Masz czas zdetoksykować się, odpocząć, wzmocnić i dobrze, z uwagą przepracować najważniejsze kwestie związane z chorobą. Różnica między terapią zamkniętą a otwartą jest taka, jak pomiędzy nauką ważnego materiału, w ciszy i skupienia a sytuacją, gdy ktoś lub coś nieustannie cię rozprasza.
– Im dłuższy czas zamknięcia, tym masz większą szansę zacząć wyrabiać w sobie dobre nawyki. Przyzwyczaić się do życia bez uzależnienia. Poczuć się z tym nowym życiem w bezpiecznym środowisku. Jeśli raz to intensywnie poczujesz, bardziej prawdopodobne jest, że nie będziesz chciał wracać do starych zachowań w pozaszpitalnej rzeczywistości.
Życie po odwyku
Najlepiej, gdy idziesz na odwyk z własnego wyboru, a nie zmuszony do tego przez rodzinę czy pracodawcę. Gdy sam świadomie decydujesz się na zamknięcie, to ustawia cię w zupełnie innej pozycji. Nie ma w tobie tyle oporu, buntu, łatwiej potrafisz poddać się leczeniu i więcej z niego skorzystać.
Dla mnie odwyk był trochę takim survivalowym przeżyciem. Jednocześnie jednak wspominam go jako wspaniały czas. Po raz pierwszy chyba naprawdę spotkałam się na nim sama ze sobą. A poza tym poznałam wielu wspaniałych ludzi – i terapeutów, i uzależnionych.
Mimo wszystko odwyk to jednak sztuczny świat. Świat, w którym większość codziennych problemów zostawiasz na zewnątrz i wiesz, że za chwilę będziesz musiał do nich wrócić. Osobiście bałam się tego powrotu. Nawet bardzo.