Uwierzyliśmy, że Siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowy rozsądek.
Jeśli rzeczywiście się poddaliśmy – uznaliśmy naszą bezsilność i staliśmy się gotowi do puszczenia kierownicy – wówczas przyda nam się wiara w to, że oddajemy sterowanie w dobre ręce. W ręce kogoś mądrzejszego i silniejszego od nas samych. Cóż by nam bowiem przyszło, gdybyśmy oddali kierowanie naszym pojazdem komuś bez prawa jazdy, komuś, do kogo nie mamy za grosz zaufania? Wówczas zapewne zżerałyby nas obawy i wątpliwości odnośnie do dalszej podróży. Dlatego Siła, o której mówi drugi krok, to nie byle kto. Jeśli mamy komuś powierzać swoje życie, musi to być naprawdę SuperKtoś. Nie wydaje się, żeby takim SuperKtosiem mógł być drugi człowiek. Zwłaszcza że w nas – uzależnionych – zaraz rodzi się bunt: „Dlaczego niby on ma być lepszy czy mniej zawodny niż ja?”. Jako ludzie nie jesteśmy doskonali, każdy z nas błądzi, działania każdego z nas nagminnie wymykają się rozsądkowi. Samodzielnie mamy też ograniczoną perspektywę oglądu rzeczywistości, a więc stanowimy dość marny materiał na przewodników innych. Już własnym życiem nierzadko trudno nam dobrze zarządzać, a co dopiero prowadzić innych.
Znacznie bardziej wiarygodni stajemy się, gdy łączymy się we wspólnocie. Wspólnota daje mądrość zbiorową i ta mądrość jest już siłą, która może nam służyć za przewodnika, której łatwiej zaufać i się powierzyć.
Dlatego w AA wierzymy, że ową Siłą większą od nas samych – jednostek – może być właśnie wspólnota. Że to właśnie ona może nas wyprowadzić na prostą, że to jej warto oddać kierownicę.
Niemniej większość uzależnionych, żeby zaufać i dać się poprowadzić, potrzebuje jeszcze większej niż wspólnota siły. Siły wykraczającej poza to, co ludzkie. I dla nich taką siłą najczęściej jest Bóg (jakkolwiek każdy z nas go pojmuje). Wierzymy w to, że ponad nami jest jakaś Moc zarządzająca tym światem. Coś, co wymyka się naszemu niedoskonałemu rozumowi, a co w swej istocie jest doskonałe. Ufamy, że oddanie kierownicy takiej Sile nigdy nie może nas zawieść.
A co znaczy, że owa Siła może nam przywrócić zdrowy rozsądek?
Uzależnienie odbiera nam rozum. Popadamy w obłęd. Wszystko, co robimy (nasze nałogowe iluzje, oszustwa, niezdolność do zobaczenia prawdy), jest dalekie od rozsądnego. Niewątpliwie potrzebujemy uzdrowienia na umyśle, ale też i w obszarze naszych emocji, bo one przecież również decydują o byciu lub niebyciu rozsądnym. Z naszych doświadczeń wynika, że Siła Wyższa potrafi ten rozsądek nam przywrócić.
Radek: Ja nie byłem w stanie uwierzyć w jakąś metafizyczną siłę. Szczerze mówiąc, sądziłem nawet, że nie będę mógł uczciwie zrobić programu, jeśli ten miałby się zasadzać na mojej wierze w jakiś niewidzialny byt. Dlatego dla mnie taką siłą większą ode mnie samego stała się wspólnota AA. Wiem, że na własnej głowie nie mogę się opierać, bo ona pozostawiona samopas lubi sobie szukać jakichś wygodnych na daną chwilę wytłumaczeń, które w dalszej perspektywie okazują się zwodnicze. Ale jak kilka osób powie ci, że masz ogon, to trzeba być głupkiem, żeby cały czas temu zaprzeczać i choć raz nie obejrzeć się za siebie i nie sprawdzić, czy aby rzeczywiście tego ogona się nie ma. Zatem uwierzyłem w siłę wspólnoty. Jak mi inni alkoholicy mówią: „Stary, pier…lisz jak potłuczony. Weź się opamiętaj, bo to pijane myślenie”, to przestaję pier…lić i się opamiętuję. Nie dyskutuję z tym, nie zaprzeczam, nie forsuję własnych racji. Uznaję, że wspólnota wie lepiej.
Jurek: Zanim przyszedłem do AA, niby byłem katolikiem, ale raczej takim od święta. Chodziłem do kościoła, klepałem te wszystkie formułki, czasem poszedłem do spowiedzi, jak był jakiś chrzest w rodzinie czy inna okazja, kiedy nie wypadało do komunii nie pójść, ale w sumie czy ja w coś wierzyłem? Czy ja miałem jakąś duchową relację z Bogiem? No, raczej nie. Dopiero jak mnie życie przygięło, jak przez picie jedną nogą niemal zahaczyłem o tamten świat, to jakoś do tego Boga od razu mi się bliżej zrobiło. Jak to mówią – jak trwoga, to do Boga. No i tak też i ze mną było. Ja już naprawdę nie wiedziałem, co zrobić, by przestać pić. Zaszywałem się, próbowałem tylko na bezalkoholowych trunkach lecieć, kupowałem alkohol i wylewałem, ale potem znów kupowałem i chlałem. W końcu piłem już tak destrukcyjnie, że nie zostało w moim życiu miejsca na nic innego niż alkohol. Ani na pracę, ani na rodzinę, na nic. W dodatku lekarz powiedział, że jak tak popiję jeszcze parę miesięcy, to się przekręcę. Wtedy wybrałem się na mityng AA. Najpierw na jeden, potem na kolejne. Słuchałem, co mówią inni alkoholicy, którym udało się wygrać z tym obłędem i często słyszałem, jak twierdzą, że Bóg uwolnił ich od przymusu picia. Poczułem, że ja też tak chcę, że w sumie niczego bardziej nie pragnę. I pomyślałem, że jak nie Bóg, to już chyba nikt i nic mi nie pomoże. No i zacząłem się modlić. Chodziłem na mityngi i się modliłem. Aż pewnego dnia obudziłem się i poczułem, że jest jakoś inaczej, że dziś będę w stanie się nie napić. A potem był kolejny dzień i też byłem w stanie. I następny. Niedawno przyniosłem na mityng tort i zapaliłem na nim swoją pierwszą świeczkę. Akurat w lutym, gdy omawialiśmy na spotkaniu drugi krok.
Daria: Byłam pokłócona z Bogiem, obrażona na niego, więc postawienie drugiego kroku okazało się dla mnie szalenie trudne. Nie wierzyłam, że Bóg może mi pomóc. Uważałam, że jest niesprawiedliwy i nie chciałam mieć z nim do czynienia. Dlatego drugi krok postawiłam bardziej na rozum. Ponieważ czułam, że samej będzie mi trudno wyjść z nałogu, a w programie mowa, że trzeba uwierzyć, więc postanowiłam: „OK, warunkowo uwierzę, że On może mnie uwolnić od mojej obsesji, ale w sumie to za grosz Mu nie ufam”. Tak naprawdę dopiero po kroku czwartym, kiedy zrobiłam inwenturę moralną i w jej ramach przyjrzałam się mojej dotychczasowej relacji z Bogiem oraz poznałam podłoże mojej urazy do Niego, uczciwie zrobiłam również krok drugi. Podłoże tej urazy do Boga było takie samo, jak w przypadku wszystkich innych moich uraz – egocentryzm. Byłam obrażona na Boga, bo ten nie spełniał moich zachcianek, uważałam, że jest niesprawiedliwy, bo innym daje, choć według mnie oni tego nie potrzebują, a mnie nie, choć tego potrzebuję. Dziś widzę, ile roszczeniowości było w tej mojej postawie i jak mi ona bruździła nie tylko w relacjach z Bogiem, ale i z ludźmi.
Magda: Dla mnie trudniejsze było zrozumienie, o co chodzi z tym zdrowym rozsądkiem. Wydawało mi się, że mimo iż piję, to jednak zdrowy rozsądek jeszcze zachowuję. Przecież gdybym go straciła to np. wylądowałabym w wariatkowie, straciłabym pracę, odebrano by mi dzieci, a przecież żadna z tych rzeczy nie miała miejsca. Więc… „bez przesady z tym przywracaniem zdrowego rozsądku” – protestowałam. – „Jeszcze nie jest ze mną tak źle”. Ale gdy zaczęłam pracować z moją sponsorką, zaczęły też do mnie docierać pewne fakty z pijanego życia. Np. ile razy w pracy musiałam kamuflować jakimiś cukierkami czy odświeżaczami do ust albo też ciężkimi perfumami alkoholowy odór, jaki ode mnie walił po nocnym piciu. Albo ile razy oszukiwałam koleżanki w pracy, że ręce trzęsą mi się po nadmiarze kawy, a nie w wyniku zespołu abstynencyjnego. Ile razy brałam zwolnienie z powodu kaca? A wtedy, gdy wsiadłam pijana za kółko i pojechałam w nocy po flaszkę na stację benzynową? A jak urwał mi się film i małe wówczas dzieci zostały w domu na parę godzin zupełnie bez opieki dorosłego, bo matka leżała zalana w trupa? Takich sytuacji było multum. Kiedy to wszystko zobaczyłam, zrozumiałam, że to, iż jakoś wyszłam z nich obronną ręką, nie świadczy o moim zdrowym rozsądku, tylko o tym, że miałam więcej szczęścia niż rozumu. A już to, że ja tego w ogóle wcześniej nie widziałam, że wciąż tłumaczyłam sobie, że wszystko ze mną OK, że jeszcze nie jest tak źle, to tylko potwierdzało, że moja głowa jest poważnie chora. Zdecydowanie potrzebowałam, by ktoś przywrócił mi rozum.
Więcej o pierwszym kroku wychodzenia z uzależnienia przeczytasz TUTAJ