Na forach internetowych i w grupach wsparcia dla uzależnionych jak bumerang wraca pytanie: „Jak pomóc osobie uzależnionej?”. Nie jest łatwo na nie odpowiedzieć. Jednak najtrudniejsza w tym wszystkim jest akceptacja tego, że nie każdemu można pomóc.
Przede wszystkim, żebyśmy mogli komuś pomóc, ten ktoś musi chcieć tej pomocy. Niby oczywiste, a jednak w przypadku uzależnionych mocno skomplikowane. Bo uzależniony całym sobą może krzyczeć o pomoc, może nawet o nią błagać, ale na głębszym poziomie nie jest w stanie jej przyjąć.
Wielu z nas na pewnym etapie nałogu miało już przecież tak bardzo dość. Dość picia, dość ćpania, dość cierpienia. Wznosiliśmy błagalne modły do Boga, żeby nas od tego uwolnił, prosiliśmy bliskich i lekarzy o pomoc, walczyliśmy ze sobą i krzyczeliśmy, że nie chcemy już takiego życia, że już nie mamy siły. Wielu z nas przychodziło nawet do głowy, że lepiej byłoby już nie żyć, niż dalej wieść taki żywot. A mimo to nadal wracaliśmy do nałogu, nadal nic się u nas nie zmieniało. Czy nie chcieliśmy wtedy pomocy? Przecież wręcz o nią żebraliśmy. Dlaczego zatem nikomu nie udawało się nam pomóc? Ani Bogu, ani ludziom.
Gotowość, by się poddać
Bazując na doświadczeniach wielu z nas – uzależnionych, wydaje się, że warunkiem koniecznym do tego, by ktoś mógł nam pomóc, jest całkowite poddanie się. Poddanie się rozumiemy tu jako porzucenie wszelkich koncepcji na to, jak ta pomoc ma wyglądać, porzucenie przekonania, że my w ogóle wiemy, co nam pomoże.
Gros z nas, krzycząc o pomoc, tak naprawdę miała w głowie własną wizję tego, jak to się ma odbyć. Na przykład, że ma się stać cud i miałaby zostać nam odebrana chęć picia, najlepiej natychmiast i bez wysiłku z naszej strony. Albo że chcielibyśmy przestać cierpieć, ale niekoniecznie już przy tym stracić to, co nam dają picie czy ćpanie. Chcielibyśmy wielkiej zmiany, ale w zasadzie tak, żeby nic się za bardzo nie zmieniło. Chcielibyśmy zmiany, ale na własnych zasadach. Prawda jest więc taka, że nie jesteśmy otwarci na pomoc, jaką oferuje nam świat. Cały czas jest w nas blokada pt. „Tak, ale…”. Choć na oko wygląda to tak, że bardzo pragniemy pomocy, w głębszych strukturach naszego „ja” wciąż stawiamy warunki, wciąż opieramy się tej pomocy.
Z doświadczeń wielu z nas wynika, że dopóki jest w nas ten opór, to nie damy sobie pomóc. Jedynie całkowite poddanie się, sytuacja, kiedy będziemy mieć w sobie zgodę pod tytułem: „zróbcie ze mną cokolwiek, byle to się już nareszcie skończyło”, otwierają innym drzwi do nas. To jest oznaka naszej gotowości do przyjęcia wsparcia. Poddajemy się bezwzględnie, co oznacza, że musimy komuś zaufać. Musimy zaufać temu, że inni wiedzą lepiej niż my, jak owe wsparcie ma wyglądać i na czym polegać.
Takie poddanie się najczęściej staje się możliwe, gdy dochodzimy do ściany lub – jak to nazywamy w naszej uzależnieniowej nomenklaturze – dobijamy do dna. Ale niestety nie wszyscy zdążą osiągnąć to dno na czas.
Gdy dno jest zbyt głęboko
U niektórych z nas niechęć do całkowitego poddania się, do rezygnacji z własnego ego jest tak ogromna, że zanim podda się nasza psychika, skapituluje nasz organizm. Gdy my w porę nie powiemy: „Dość!”, w końcu zrobi to za nas nasze ciało.
Wielu z nas umiera, nie dając sobie pomóc.
Ci, którzy tę pomoc niosą, którzy wyciągają rękę do uzależnionego, często nie potrafią zrozumieć, dlaczego się im nie udało. Dwoili się i troili, wiele poświęcili, by wyrwać chorego ze szponów nałogu, ale ich wszystkie starania spełzały na niczym. Winią się za tę swoją nieskuteczność. Oskarżają samych siebie, że może starali się za mało, niewystarczająco, że robili coś źle. Prawda jest jednak taka, że cokolwiek by nie robili, jakkolwiek by się nie starali, to bez gotowości do przyjęcia pomocy po tej drugiej stronie nie byli w stanie nic osiągnąć.
Między innymi dlatego w AA zaleca się, że jeśli tej gotowości po drugiej stronie nie ma, nie warto w ogóle cokolwiek robić. Próżny trud.
Jeśli sam uzależniony nie ma w sobie determinacji do zmiany, nie ma w nim tej totalnej pokory, to nie ma co tracić czasu i energii na pomaganie mu.
Brutalne? Być może. Ale to podejście zrodziło się właśnie z doświadczenia wspierania się nawzajem przez alkoholików.
Podobnie więc jak uzależniony, który w pewnym momencie musi uznać swoją bezsilność wobec nałogu, tak i ci, którzy niosą pomoc, powinni pogodzić się ze swoją bezsilnością wobec tegoż nałogu. To trudne. Bo trudno jest patrzeć na to, gdy bliska nam osoba zabija się na raty. Bo trudno jest przestać się łudzić, że może gdybyśmy bardziej się postarali, to w końcu udałoby się nam wyciągnąć ją z tej matni. Rzecz w tym, że ciągnąc za uszy kogoś, kto nie jest gotowy na pomoc, tylko niszczymy siebie. Takie samoniszczenie przy ratowaniu nałogowca to częste doświadczenie osób współuzależnionych.
Czy to oznacza, że mamy w ogóle się nie starać, w ogóle nie pomagać? Nie. Tyle że trzeba pomagać mądrze. Trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć: STOP. Zwłaszcza że niekiedy to STOP potrafi być właśnie najskuteczniejszą pomocą. Bo mówiąc STOP po pierwsze, wyznaczamy granice chroniące nas samych, a po drugie, zabieramy uzależnionemu kule, na których dotąd się wspierał. Te kule podtrzymywały jego iluzję, że przecież nie jest tak źle, skoro jakoś może jeszcze chodzić. Gdy jednak je traci, wówczas zdarza się, że szybciej dociera do dna.
Rozpoznać gotowość
Być może pojawia się teraz w Was pytanie: „Jak rozpoznać, czy ktoś jest autentycznie gotowy do przyjęcia pomocy?”. Nie mamy na to dokładnej odpowiedzi. Z naszych własnych doświadczeń możemy jednak powiedzieć, że rozpoznać to można między innymi po rozmiarze rezygnacji danej osoby we własne możliwości. Gdy dostrzegamy, że uzależniony przestał walczyć o to, by było po „ichniemu”, gdy przestał stawiać opór i odrzucać każdą pomocną dłoń, gdy przestał szukać wymówek typu: „nie, na terapię to nie pójdę, bo…”, „nie, nie dam się zamknąć w jakimś wariatkowie” lub „nie, nie potrzebuję żadnej pomocy, sam sobie poradzę”, wówczas możemy rzucić mu koło ratunkowe.
Jeśli jednak widzimy, że uzależniony chwyta za to koło, ale szybko – jeśli tylko odrobinę stanie na nogi – znów je porzuca i robi po swojemu, zostawmy go. W nim nie ma jeszcze właściwej gotowości.
Czy możemy być pewni, że gdy ponownie zwróci się do nas o pomoc, będzie już gotowy? Nie. Dlatego póki nie będziemy o tej gotowości przekonani, rzucajmy mu wędkę, ale nie rybę. Możemy go wspierać, ale nie powinniśmy odwalać całej roboty za niego. Możemy wskazywać kierunek, ale nie próbujmy za niego chodzić.
Wychodzenie z uzależnienia wymaga wysiłku. Ale to nie pomagający ma się tu najbardziej wysilać. Gotowość do walki z nałogiem to także determinacja po stronie uzależnionego, by ten wysiłek ponieść, by zrobić wszystko, co w jego mocy, aby zmienić swoje życie.
Warto przeczytać: Jak pomóc osobie uzależnionej?
Strefa U