Dość często można usłyszeć stwierdzenie, że alkoholizm jest formą uczulenia na alkohol. Niektórzy alkoholicy na pytanie: „Dlaczego nie pijesz?”, lubią odpowiadać: „Mam alergię na alkohol”. Naszym zdaniem jednak alkoholizm to coś więcej niż tylko nadwrażliwość na jakąś substancję.
Gdyby sięgnąć po pierwotne znaczenie słowa „alergia”, które oznaczało odmienną reakcję, to rzeczywiście alkoholizm można by uznać za alergię. Organizm alkoholika inaczej przecież reaguje na alkohol niż organizm człowieka zdrowego. Bynajmniej jednak nie reaguje tak, jak organizm kogoś uczulonego np. na orzeszki ziemne czy na jad pszczoły – tuż po dostaniu się substancji do organizmu nie następuje natychmiastowy wstrząs anafilaktyczny; przynajmniej nie na poziomie biologicznym. Ale jednak w organizmie uzależnionego dochodzi do szeregu reakcji (w ogromnej mierze na poziomie psychicznym), które powodują, że u chorego pojawia się swoisty przymus picia.
Alkoholik zapewne nie umrze po wypiciu kieliszka wódki, jak to może się stać z kimś, kto dozna anafilaksji np. po użądleniu pszczoły. Ale za to już na samą myśl o alkoholu może on doświadczać szeregu niekontrolowanych reakcji organizmu typu: ślinotok, ssanie w żołądku, bóle głowy, nadmierne pobudzenie itd. W pewnym sensie można więc mówić o alkoholizmie jako o reakcji alergicznej na substancję, ale jednak nie dosłownie.
Rzeczywiście, jeśli alkoholik chce zachować zdrowie, nie może – podobnie jak osoba uczulona na orzeszki – przyjmować substancji, na którą jego organizm tak odmiennie reaguje. Niemniej sprowadzając alkoholizm wyłącznie do pojęcia alergii, koncentrujemy się jedynie na aspekcie biologicznym tej choroby, sprowadzamy ją wyłącznie do kwestii substancji, a przecież w tej chorobie nie o czynniki zewnętrzne tylko chodzi, ani nawet nie tak bardzo o kwestie biologiczne, co psychiczne, emocjonalne.
W alkoholizmie to nie sam alkohol jest problemem, lecz nasza głowa, nasze emocje.
O alkoholizmie mówi się często jako o chorobie głowy, chorobie duszy, chorobie emocji i to wydaje się bardziej w punkt, niż nazywanie alkoholizmu alergią. Samo odstawienie toksycznej substancji nie czyni z nas bowiem osób zdrowych. Abstynencja to oczywiście konieczny wstęp „do” i warunek zdrowienia, ale dużo za mało, by stać się osobą trzeźwo myślącą, trzeźwo działającą, trzeźwo przeżywającą emocje. Za mało, by mówić o zdrowieniu.
Wielu alkoholików powtarza, że tak naprawdę dopiero abstynencja ujawniła to, jak bardzo są chorzy. Nie pijąc stawali się bowiem nieznośni dla siebie i dla otoczenia, niejednokrotnie dużo bardziej nieznośni niż byli „po pijaku”. „Przestałem pić, ale nie dawało się ze mną żyć” – mówią. Gdyby faktycznie problemem była substancja, jej odstawienie powinno poskutkować wyzdrowieniem, tymczasem tak się nie dzieje. Gros z nas, gdy przestaje pić, zaczyna „wariować”. Dostrzegamy, że nie radzimy sobie z życiem, nie umiemy tworzyć zdrowych relacji, nie potrafimy złapać równowagi, przeżywamy nadmiarowo, jesteśmy emocjonalnie rozchwiani, w większości spraw skrajni, pełni sprzeczności i lęków. Wielu z nas zaczyna zdawać sobie sprawę, że tacy byli jeszcze zanim uzależnili się od alkoholu, czyli że problem wyprzedzał samo uzależnienie na poziomie biologicznym. I że on nie zniknie tylko na skutek likwidacji tego biologicznego czynnika.
W gruncie rzeczy więc nie można o alkoholizmie mówić jako o alergii per se. Jeśli chcemy być zdrowi, nie możemy spożywać alkoholu, ale samo niespożywanie alkoholu nie oznacza jeszcze, że zdrowiejemy.
Warto przeczytać: Nie piję już tyle czasu, a moje życie jest do bani
Strefa U