Często można przeczytać, że gdy policja zatrzyma kogoś znanego, jadącego po pijaku, ten tłumaczy się, że wypił „kieliszek wina do obiadu”. Znany aktor, który jakiś czas temu potrącił motocyklistę w Krakowie, przyznał potem w wywiadzie, że tych kieliszków było co prawda kilka, ale przecież we Włoszech można prowadzić w stanie po spożyciu.
Znany aktor stosuje prawdopodobnie mechanizm iluzji i zaprzeczeń. Ale… jest jeszcze druga strona medalu. Olbrzymie społeczne i państwowe przyzwolenie, wręcz zachęta do picia. I niech nas nie zmyli ani model koncesyjny sprzedaży alko, ani ustawowy zakaz jego reklamy i promocji. Alkohol jest wszechobecny. Dwie główne sieci handlowe potrafiły nawet sprzedawać pół litra wódki po 9,90 zł. Tak! Nie ma tu błędu. To mniej niż cena „małpki”. Mniej niż koszt podatków i akcyzy.
W serwisie X, dawnym Twitterze, rozgorzała ostatnio dyskusja pod, wydawać by się mogło, niekontrowersyjnym twittem pewnej lekarki. (Celowo nie cytuję nazwisk, bo sama autorka, widząc, co się dzieje w komentarzach, szybko wyciszyła widoczność wpisu).
Opowiem bardzo krótką historię z życia. Pacjentka >100 dni w abstynencji, po terapii. Chwalę jej wytrwałość, wolę zmiany, walkę o siebie. Rozmawiamy o tym, jak było jej trudno – na początku wychodzenia z nałogu nie była w stanie chodzić sama do supermarketu. Na każdym kroku widziała alkohol. Ba, musiała wieczorem wyłączać telewizor, bo zalewały ją reklamy alkoholu i tym gorzej było jej znosić wieczory bez butelki. „Krucjata antyalkoholowa”, którą tak się wyśmiewa, nie jest oderwaniem od rzeczywistości. Jest odpowiedzią na rzeczywistość.
Dość szybko, zamiast empatii, w komentarzach pojawiły się zdecydowane ataki na próbę „odbierania wolności”:
Polacy z roku na rok piją coraz mniej. Niedługo będziemy w ogonie Europy. Ale i tak znajdą się tacy, którzy będę smęcić jak dziewiętnastowieczni proboszczowie w popańszczyźnianych wsiach.
Jestem uzależniony od chleba. A jak wiadomo wszystko w nadmiernych ilościach jest szkodliwe. Proszę zabrońcie sprzedaży tego czegoś, bo już nie daje rady tak żyć 🙁
promocja : po 86 zeta lot Gdańsk- Bruksela ! i co mam lecieć ? za 5 zeta będzie i też nie polecę bo nie chcę ! vodka po ile nie będzie to w głowie masz to czy pijesz czy nie ! ( mówię o tych po a nie w ciągu)
Pije okazjonalnie mocy alkohol dwą może trzy razy w roku, robię zakupy jak każdy człowiek i nie dostrzegam w sklepach tych promocji, gdyby nie inba na x to nawet bym nie wiedział że jest taka walka na zniżki cen alkoholi. Czy na prawdę są ludzie którzy tylko dla ceny kupują?
W kraju jest 2% (700k) alkoholików wśród dorosłej populacji, utrudnijmy całej reszcie życie i sprzedawajmy alkohol tylko w wyznaczonych sklepach, najlepiej jednym na całe miasto
Prawdopodobnie wszyscy piszący powyższe słowa piją co najwyżej „kieliszek wina do obiadu”, nigdy w rodzinie ani wśród bliskich nie mieli nikogo uzależnionego i myśl, że ktoś miałby jakkolwiek ograniczyć sprzedaż alkoholu, wywołuje natychmiastowy protest.
Oczywiście były i inne głosy (chociaż w mniejszości). Na przykład taki:
Jak to moja kumpela mawiała – nie widzisz jak alko jest wszechobecny w naszej przestrzeni publicznej póki nie spróbujesz porządnie wytrzeźwieć.
Zatrzymajmy się tu i przytoczmy trochę danych. W krajach, które aktywnie walczą z alkoholizmem, liczba sklepów sprzedających alkohol mocniejszy od piwa, jest ograniczona (również godziny sprzedaży). Jak to się ma w porównaniu do Polski? W całej Szwecji są 452 sklepy z alko (jeden na 23 000 mieszkańców). W Norwegii 297 (jeden na 18 500). Natomiast w samej Warszawie jest takich sklepów 3351. Jeden wypada na około 500 mieszkańców.
Wolność picia, a raczej – wolność kupna alko pod domem i o każdej porze, jest podstawową polską wolnością. A – jak wiadomo – wolność ma swoją cenę.
Cytat ze strony Polskiego Radia:
„(…) limit [sprzedaży alkoholu] to według badań naukowych jedna z najskuteczniejszych metod redukcji różnych problemów społecznych, generujących ogromne koszty w ochronie zdrowia, pomocy społecznej czy wymiarze sprawiedliwości. Eksperci szacują, że w sumie koszty te mogą wynosić od 0,9 do nawet 2,4 procent produktu krajowego brutto. Biorąc pod uwagę polski PKB z 2014 r., okazuje się, że w wymiarze ekonomicznym zbyt duża dostępność alkoholu może nas kosztować nawet 16–41 mld zł.”
Może nie przekonuje to statystycznego Kowalskiego, ale politycy powinni chyba być bardziej odpowiedzialni. W ostatnich miesiącach mnożą się głosy, by w stolicy zakazać sprzedaży alkoholu w nocy.
„Nie byłem zwolennikiem takiego rozwiązania, ale dużo, dużo wcześniej na spotkaniach z warszawiakami pojawiały się takie głosy, zanim się politycy obudzili, to zarządziliśmy konsultacje” – mówił Rafał Trzaskowski, pytany o nocny zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach. – „Jeśli większość warszawiaków będzie chciała takiego rozwiązania – będziemy się zastanawiali nad wprowadzeniem. Po kampanii wyborczej, by politycy teraz nie nadużywali tego argumentu, bo chcemy podjąć racjonalną decyzję” – dodał prezydent Warszawy. Podkreślił, że chodzi o sprzedaż alkoholu w sklepach, a nie w restauracjach” (Cytat za Radiem Zet).
Słowem: może kiedyś się zastanowię, ale póki co „kieliszek wina do obiadu” należy się warszawiakom o każdej porze dnia i nocy.
Miłosz
PS
Nasz portal działa dzięki pracy wolontariuszy i drobnym zrzutkom. Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, prosimy zasil nas wpłatą w wysokości symbolicznej kawy: