Dlaczego od niego nie odejdziesz? Dlaczego godzisz się na to, żeby tak cię traktował – słyszą pytania partnerki uzależnionych mężczyzn. Oprócz kwestii współuzależnienia, które odgrywa tu niebagatelną rolę, kobiety trzyma w marazmie strach przed tym, czy poradzą sobie z wolnością.
Ten tekst będzie o kobietach. Tak, wiemy, że nie tylko kobiety borykają się z problemem uzależnienia swoich partnerów, że mężczyźni również doświadczają życia z uzależnionymi kobietami. Mimo wszystko najczęściej to jednak mężczyźni odchodzą od uzależnionych kobiet, a nie na odwrót. Kobiety potrafią latami trwać przy pogrążonym w nałogu, nierzadko agresywnym, przemocowym partnerze, a gdy zdecydują się odejść często płacą za to dużo większą cenę, niż mężczyźni, którzy porzucają uzależnioną kobietę.
***
– Po 10 latach związku z mężem pijakiem, w końcu zdecydowałam się od niego odejść – opowiada Dorota. – Wydawałoby się, że powinno mi być lżej, bo przecież niejako odeszła mi nagle opieka nad trzecim, tyle że dorosłym już dzieckiem. A jednak wcale lepiej nie jest. Mam wrażenie jakbym straciła rytm. Robię to samo – ogarniam rzeczywistość, próbując łączyć pracę z opieką nad wciąż jeszcze małymi dziećmi – ale wszystko mi się jakoś rozłazi. Często czuję się przygnieciona problemami, częściej czuję się osamotniona. Jakby to życie nagle stało się trudniejsze, a nie łatwiejsze. Nie wiem, dlaczego tak jest.
– Łatwo osobom postronnym powiedzieć: „odejdź od niego” – mówi Justyna, żona uzależnionego. – Ale to nie zawsze jest możliwe. Gdzie mam odejść? Na ulicę? Gdzie będę mieszkać z dziećmi, bo on z pewnością nie zostawi nam mieszkania. Raczej powie: „chcesz to odchodź, proszę bardzo, wynocha”. Jego dzieci w zasadzie nie interesują, więc to oczywiste, że cała opieka nad nimi spadnie na mnie. Musiałabym znaleźć dach nad głową, pracę, która pozwoli mnie i dzieciom się utrzymać. Ale jak to wszystko pogodzić z opieką nad dzieciakami, jak to wszystko zorganizować, żeby działało, jeśli nie ma się wsparcia np. dziadków, którzy mogliby czasem odebrać dziecko z przedszkola czy szkoły? Jak na razie sobie nie potrafię sobie tego wyobrazić. Owszem, widzę, że teraz dzieci cierpią, chociażby przez te ciągłe awantury w domu, owszem, ja też już nerwowo nie wytrzymuję i to się na nich odbija. Ale jaką mam alternatywę? Tak, szczerze, to czasem marzę, by on zapił się na śmierć. To byłaby moja wolność.
– Ja niedawno odeszłam od swojego partnera, z którym byłam w związku od nastoletnich lat – opowiada Małgosia. – Tyle lat się łudziłam, że on przestanie ćpać, że moja miłość sprawi, że wybierze naszą rodzinę, mnie i nasze dzieci, a nie narkotyki. Ale to nigdy się nie stało. Używki zniszczyły jego piękny mózg. On naprawdę był wspaniałym człowiekiem. Z czasem jednak ten człowiek zmienił się bestię. Bardzo długo nie chciałam wierzyć w to, że dawny Rafał odszedł na dobre. Wciąż szukałam w nim przejawów tej dawnej dobroci, wrażliwości, humoru. Chwytałam się tych ochłapów, jakie niekiedy się pojawiały, gdy trochę mniej ćpał i wydawał się dawnym sobą. Ale te chwile były coraz krótsze, zdarzały się coraz rzadziej. Mimo to, żeby całkowicie zabić w nas nadzieję, trzeba wiele czasu. W moim przypadku zajęło to kilkanaście lat. W tym czasie odchodziłam od Rafała kilkadziesiąt razy. Straciłam przez to mnóstwo życzliwych mi ludzi. Bo wiele osób w to moje odchodzenie było zaangażowanych. Pomagali mi, ale w końcu stwierdzili, że dają sobie ze mną spokój, bo skoro nie umiem podjąć decyzji, ciągle odchodzę i wracam do niego, to znaczy, że chcę tkwić w tym swoim piekiełku. Nawet policja przestała przyjeżdżać na interwencje, bo uznali, że sama jestem sobie winna. Nie dziwię się im. Sama coraz mocniej pogardzałam sobą za to, że ciągle nie potrafię odejść raz na zawsze, że ciągle się łudzę. Tyle, że nie tak łatwo jest skreślić kogoś, kogo się kocha lub kogo kiedyś się tak bardzo kochało. Ostatecznie moją motywacją do odejścia stały się dzieci, na których psychice obecność wciąż nawalonego taty bardzo negatywnie się odbijała. Dziś sądzę, że zrobiłam to za późno. Wcześniejszym odejściem oszczędziłabym im wielu traum. No, ale jak mówią, mądry Polak po szkodzie. Obecnie jest mi ciężko. Wciąż czasami za nim tęsknię, choć od kiedy z nami nie mieszka, mogę na niego spojrzeć z dystansu i zobaczyć czym się stał, i że to w zasadzie zupełnie już obcy mi „człowiek”. Niestety wciąż ma prawo widywać dzieci. Czasami porywa je z przedszkola i gdzieś wywodzi, a ja odchodzę od zmysłów. Dzieci po wizytach u taty wracają roztrzęsione, syn miewa ataki agresji, córka staje się płaczliwa. Ale sądy zdają się być głuche na dobro dzieci, dla nich liczy się to, by nie ograniczać ojcu prawa do rodzicielstwa. A jakie to z jego strony rodzicielstwo? Nie pracuje, nie płaci alimentów, nie interesuje go nic, co związane jest z obowiązkami rodzica. Teraz w ogóle mam wrażenie, że jedyny cel, jaki go jeszcze trzyma przy życiu, to utrudnić mi życie. Jakby zależało mu tylko na tym, żebym zobaczyła, że bez niego sobie nie poradzę, żebym zobaczyła, w jaki koszmar może się zamienić – w jaki on może mi zamienić – moje życie. Jest ciężko, ale już nie wrócę. Szkoda tylko, że przez to, że nie odchodziłam od niego tak długo, właściwie całkowicie straciłam siatkę wsparcia. Nikt już mi nie wierzy, że odeszłam od niego na dobre. Wszyscy zdają się czekać, aż znowu okaże się, że jednak się złamałam. Wiem, że potrzeba czasu, by odbudować zaufanie. Modlę się tylko o siłę, żebym przetrwała ten trudny czas. Ale nie wrócę, dziś przynajmniej tego jestem już pewna.
– Oboje z mężem jesteśmy uzależnieni, tyle że ja postanowiłam, coś z tym zrobić, a on nie – opowiada Barbara. – Po rocznej terapii uzależnień, kiedy już byłam trzeźwa, doszłam do wniosku, że nie chcę już dalej żyć z kimś, kto nie dostrzega problemu i ciągnie mnie oraz dzieci w dół. Kiedy jednak wspomniałam o rozwodzie, mąż wytoczył sądową batalię przeciwko mnie. Chce mi zabrać dzieci, ma kontakty, nie waha się kłamać i grać nie fair, byle postawić na swoim i pokazać kto tu rządzi. Wyniosłam się do rodziców, dzieci zostały z nim, bo tak zdecydował sąd – wszak ja mam w papierach uzależnienie, a on nie. Niby mogę widywać się z dziećmi, ale on staje na głowie, by mi to utrudniać. Nastawia je przeciwko mnie. Czasem się łamię i myślę, że dla dobra dzieci powinnam wrócić do niego, przeprosić. On by tego chciał. Wie, że dziećmi skutecznie może mnie szantażować. Ale ja z kolei wiem, czym by się to skończyło dla mnie, gdybym wróciła. Szybko znów zaczęłabym chlać i ćpać, bo on żądałby mojego w tym towarzystwa. Nie chcę wracać do nałogu, nie mogę. Ale tak bardzo tęsknię za dziećmi, tak bardzo się o nie martwię. Mąż ma pieniądze, a ja jestem tylko głupią, niezaradną dziewuchą ze wsi. Czuję się słaba i bezsilna. Nie wiem, co mam robić. Dlaczego nie możemy się dogadać? Dlaczego nie chce mnie puścić? Przecież tu od dawna nie chodzi o miłość, dlaczego więc każde z nas nie może iść w swoją stronę?
– Kiedy byłam na terapii dla współuzależnionych terapeuta podał nam statystyki dotyczące tego, ile mężczyzn zostaje przy uzależnionych partnerkach, a ile kobiet przy uzależnionych partnerach. Nie pamiętam dokładnie tych liczb, ale były one szokujące, jakoś 10 proc. vs. 80 proc. – opowiada Agnieszka. – Faceci szybko się zabierają z takiego związku, kobiety tkwią w nim latami, często do śmierci (swojej lub partnera). Ciekawiło mnie, dlaczego tak się dzieje, więc zaczęłam przyglądać się sobie, bo wówczas też byłam w takim związku. Nie trzymały mnie dzieci, choć był wspólny kredyt i wydawało mi się, że to właśnie ten kredyt jest takim największym problemem, blokującym nasze rozstanie. Jednak kiedy zaczęłam kopać głębiej, okazało się, że stoi też za tym, wiele rozmaitych moich przekonań. Na przykład to, że o związek trzeba walczyć, że nie można się poddawać. Ale też i takie, że bez faceta kobieta jest nikim, że bez niego sobie nie poradzi. Bałam się samotności i wzięcia całkowitej odpowiedzialności za swoje życie. Nigdy nie byłam sama. No i bałam się też tego, że nikogo sobie już w życiu nie znajdę, bo przecież mam już swoje lata. Nigdy nie pociągało mnie życie singla. W moim rodzinnym domu wszyscy są „sparowani”, rodzeństwo ma rodziny, dzieci. Ja i tak się wyłamałam z tego obrazka, bo nie zaszłam w ciążę, przez co latami na rodzinnych spotkaniach truto mi o to głowę. Ale gdybym była sama, to czułabym się trochę wyrzucona poza nawias. Bo o czym na takich spotkaniach mogłabym z nimi gadać? Kłułabym w oczy, jak jaskrawa emanacja porażki. Myślę też, że część rodziny obarczałaby mnie winą, nawet jeśli na głos, by tego nie powiedzieli. Że nie wytrwałam, nie walczyłam, za mało się starałam, że opuściłam swojego mężczyznę w potrzebie. Nie obchodziłoby ich, że ten mężczyzna od lat specjalizował się w ranieniu mnie, upokarzaniu, pogardzaniu mną. Uważaliby, że to we mnie jest problem. Że to ja nie dałam rady, coś zrobiła żle. Dziś, rok po rozwodzie z mężem, wiem, że część z tych moich obaw była bezzasadna, ale część słuszna. Początkowo wydawało się, że rodzina mnie wspiera, ale teraz przy każdym spotkaniu padają pytania czy nie żałuję decyzji o rozstaniu i czy sobie już kogoś znalazłam. Czuję się samotna, bo wielu wspólnych naszych przyjaciół (moich i byłego męża) zerwało ze mną kontakt. Mam też w sobie zbyt wiele wstydu, by zapisać się na jakiś portal randkowy. Obawiam się, że większość ofert na tych portalach, zamieszczają faceci szukający romansu czy seksu, a ja jakoś nie mam na to ochoty. Czuję się stara i zmęczona. Boję się też wpakowania w kolejny toksyczny związek. Bo przecież to taki standard współuzależnionych. Mimo wszystko nie żałuję swojej decyzji o odejściu. Tkwienie dalej w tym związku nie miało sensu, tym bardziej, że on nie chciał się leczyć. Nie widział problemu. Ale różowo nie jest. Tyle, że teraz jest większa szansa na to, że może kiedyś jeszcze będzie.
Strefa U
PS
Jeśli uważasz to, co robimy, za pożyteczne, rozważ wsparcie naszej działalności drobną wpłatą: