Nie piję już jakiś czas i mnie do picia nie ciągnie – czy to znaczy, że nie jestem uzależniona?

„Doszłam do wniosku, że chyba za dużo piję i postanowiłam z tym skończyć. Od dwóch tygodni nie miałam w ustach alkoholu. Chodzę na imprezy firmowe, gdzie się pije, spotykam się przy piwie z koleżankami (one piją, ja nie) i zupełnie mnie do picia nie ciągnie. Czy to świadczy o tym, że nie mam problemów z piciem?” – pyta Aldona. Odpowiadamy.

 

Joanna: Na podstawie jednej zmiennej, czyli w przypadku Aldony – na podstawie tego, że nie ciągnie jej do alkoholu podczas dwutygodniowej abstynencji – trudno stawiać jakiekolwiek diagnozy. Zresztą od diagnoz są specjaliści, ale oni także, żeby coś stwierdzić, muszą wziąć pod uwagę wiele czynników, np.: częstotliwość spożywania alkoholu, motywacje związane z piciem, konsekwencje, jakie z tego picia wynikają, wpływ picia na całokształt funkcjonowania danej osoby itd. Ja wychodzę z założenia, że jak człowiek dochodzi do wniosku, że pije za dużo i pojawia mu się w głowie wykrzyknik, sygnalizujący, że powinien to picie ograniczyć, to coś już jest na rzeczy. A jak takie sygnały zaczynają też do nas docierać od innych ludzi, to coś już jest na rzeczy bardzo.

U mnie też zaczęło się od tego, że pomyślałam sobie: „Chyba za dużo piję” i że powinnam ograniczyć picie, tyle że mi to ograniczanie jakoś permanentnie nie wychodziło. Zawsze znalazłam jakiś powód, jakieś wytłumaczenie, że „aaa, jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś” albo „dziś miałam taki ciężki dzień, muszę się napić” lub „bez przesady z tym limitowaniem sobie, przecież nie piję znów tak dużo”. Zanim spostrzegłam, że „piję chyba za dużo”, owszem zdarzały mi się dłuższe okresy niepicia, ale potem już nie. Nie potrafiłam powiedzieć sobie: „kończę z tym” i spiąć się w sobie, wytrzymać choćby kilka dni bez alku. Aż w końcu piłam już codziennie i coraz więcej.

 

Grażyna: A ja potrafiłam nie pić miesiącami. Ale przez to trudniej mi było uznać, że mam jakiś problem z alkoholem. Bo przecież umiałam powiedzieć sobie BASTA! i na długi czas zakręcić kurek do wódopoju. Problem w tym, że jak już pić zaczynałam, to do oporu. Upijałam się, kolekcjonowałam urwane filmy, robiłam mnóstwo głupich rzeczy po pijaku, których potem żałowałam i których się wstydziłam. Jak osiągałam pewien swój szczyt żenady, to znów zbierałam się w sobie mówiąc: „Nigdy więcej!”. I znów było dobrze przez jakichś czas… do kolejnego razu. Trwało to latami i latami oszukiwałam się, że mam to wszystko pod kontrolą. Aż któregoś dnia obudziłam się w izbie wytrzeźwień. To było moje dno.

 

Sylwia: Moje początki – próby rozstania się z alkoholem wyglądały podobnie jak u Aldony. Też udawało mi się nie pić przez kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt dni. I też nie ciągnęło mnie do alkoholu. Ustawiałam sobie w głowie taką wizję, że oto teraz zaczynam o siebie dbać – zdrowo się odżywiam, ćwiczę, nie spożywam żadnych świństw (w tym też alkoholu), detoksykuję się, stawiam się na nogi. I sobie na tym dumnie jechałam. Jak inni pili w moim towarzystwie, nie robiło to na mnie szczególnego wrażenia, bo byłam przecież tak pozytywnie nastawiona. Ale zawsze w końcu przychodził taki moment, kiedy mi się to wszystko załamywało. Bo akurat miałam gorszy dzień w pracy, bo coś się stało stresującego, nieoczekiwanego, nie po mojej myśli i wtedy machałam ręką na to całe zdrowienie i wracałam do starych nawyków. U mnie więc te okresy niepicia były tylko podtrzymywaniem pewnej iluzji, że jak chcę, to mogę przestać się alkoholizować, że to żaden problem.

 

Agnieszka: Wielu uzależnionych opowiada, że kiedy po dłuższym okresie pijaństwa w końcu odstawili alkohol, przeżywali istne męki. Ja przeciwnie. Wraz z abstynencją ogarnął mnie niesamowity haj. Czułam się świetnie. Miałam mnóstwo energii, znakomity nastrój, poczucie mocy, nadzieję na to, że teraz wszystko sobie poukładam, wyprostuję, że dokonam niezwykłych zmian w swoim życiu. Tak było mniej więcej przez trzy miesiące, a potem nagle miałam taki zjazd, że myślałam już, że się nie pozbieram: totalny bezsens, beznadzieja, brak motywacji do czegokolwiek, rozpacz. Błyskawicznie powrócił głód alkoholu. Chciałam jak najszybciej odciąć się od tego piekła, w jakim się znalazłam. A ponieważ nie znałam wtedy jeszcze innych sposobów na radzenie sobie z takimi kryzysami, to sięgnęłam po swój sprawdzony uśmierzacz bólu i trosk. Przy drugiej próbie skończenia z piciem nie było już tak różowo, jak przy pierwszej. Ale może to i dobrze, bo to ostatecznie skłoniło mnie do rozpoczęcia terapii w kierunku leczenia uzależnienia.

 

Iwona: Według mnie takie okresy niepicia, nawet jak nie ciągnie nas wtedy do alkoholu, jeszcze o niczym nie świadczą, ale też o niczym nie przesądzają. Na studiach miałam dwie koleżanki, z którymi równo imprezowałyśmy, upijając się „do zgonu”, pijąc dużo i często. Na czas sesji stopowałyśmy z baletami, zakuwałyśmy materiał do egzaminów i wydawało się, że wszystko jest OK. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dla nich jest OK, ale dla mnie już niekoniecznie. One po prostu przestawały pić i „gitara”, nie myślały o tym, tak jak ja. Dla mnie natomiast sesja była przerwą w piciu – ja tylko czekałam do jej końca, żeby znów móc się nachlać. One zdane egzaminy mogły świętować procentami, ale równie dobrze mogły też np. pójść potańczyć czy wyszaleć się na koncercie. Nie musiały pić. Tymczasem ja czekałam tylko na spotkanie z alkoholem. Chcę powiedzieć jedynie, że mimo iż naprawdę dość równo nadużywałyśmy alkoholu, te moje koleżanki nie uzależniły się, a ja tak. Moim skromnym zdaniem, jeżeli zaczynamy mieć wątpliwości, czy nasze picie nie wkroczyło czasem w fazę uzależnienia, dobrze jest to sprawdzić np. u psychiatry/psychologa albo w jakiejś poradni leczenia uzależnień. Im szybciej się o tym dowiemy, tym szybciej mamy szansę podjąć jakieś kroki w kierunku zdrowienia. Tym sposobem możemy zminimalizować ilość strat, cierpienia, zmarnowanych lat. Życie jest zbyt krótkie, żeby pić.

 

Warto przeczytać: Jak odmawiać picia alkoholu?

 

Strefa U

Scroll to Top