Współuzależnienie – nadodpowiedzialność i nadkontrola

Człowiek nie staje się współuzależnionym, jeśli nie przyszło mu żyć z osobą uzależnioną. O współuzależnionych zwykło się więc mówić jako o ofiarach osób uzależnionych. To jednak zbyt duże uproszczenie.

 

Podobnie jak przy uzależnieniu, w które można popaść z dwóch powodów: albo za dużo pić, albo mieć do tego wrodzone predyspozycje, tak samo w przypadku współuzależnienia – można w nie popaść z racji życia z osobą uzależnioną, ale też mieć ku temu predyspozycje.

Nie każdy przecież, kto żyje np. z alkoholikiem, współuzależnia się. Niemniej często dochodzi do tego, chociażby u osób, które wyszły z rodzin z problemem alkoholowym.

Współuzależnienie to sposób reakcji na rzeczywistość stwarzaną przez osoby uzależnione.

Rzeczywistość tworzona przez uzależnionych jest degrengoladą. Jest pełna kłamstw, niepewności, emocjonalnych jazd bez trzymanki. Generuje mnóstwo stresu, jest nieprzewidywalna. Nie zapewnia bezpieczeństwa i stabilizacji. Osobom nieuzależnionym trudno się w niej odnaleźć, desperacko szukają więc sposobów na zapanowanie nad tym chaosem, nie dostrzegając nawet, kiedy zostają wciągnięte w ten pozbawiony logiki i rozsądku wir. A gdy już się w nim znajdą i próbują wprowadzić w nim jakieś zasady, okazuje się, że zasady te szybko nabierają cech chorej rzeczywistości.

Myśli, uczucia i zachowania partnera osoby uzależnionej zaczynają koncentrować się na tej osobie. Partner (zwykle partnerka, bo częściej współuzależnienie dotyka kobiety) przejmuje od uzależnionego sposób zakłamywania rzeczywistości. Uzależniony zaprzecza problemowi, szuka usprawiedliwień dla swojego picia, a z czasem jego partner również zaczyna tak postępować.

Co więcej, współuzależniony często robi z tego picia tajemnicę, ukrywa problem przed innymi, przejmuje odpowiedzialność za zachowania pijącego, łagodzi konsekwencje jego picia, przejmuje obowiązki domowe, które tamten zaniedbuje itd.

Warto przeczytać: Jak pomóc osobie z uzależnieniem?

Można powiedzieć, że osoba, która się współuzależnia, to ta, która nie rozpoznaje choroby, iluzoryczności rzeczywistości tworzonej przez uzależnionego. Wierzy, że jego rzeczywistość jest prawdziwa. A kto najszybciej da temu wiarę? Ten, kto nie zna innej rzeczywistości (DDA), ten, kto nie orientuje się w mechanizmach uzależnień i kto jest mało świadomy schematów, które rządzą jego własnym życiem.

Przedstawianie więc współuzależnionych – jak często ma to miejsce – jako ofiar osób uzależnionych nie do końca jest właściwe. Bowiem jednostki uzależnione i współuzależnione wspólnie budują i utrzymują chory system. Obie strony mają do wykonania ogromną pracę nad sobą. I jedna, i druga cierpi, i jedna, i druga generuje cierpienie (krzywdzi).

 

Nadodpowiedzialność i nadkontrola

„Współuzależnienie ma dwa imiona: nadkontrola i nadodpowiedzialność” – piszą w książce Alkoholik. Instrukcja obsługi Joanna Reisch-Klose i Ewelina Głowacz. – „Współuzależnione mają ogromną potrzebę kontroli. Chcą kontrolować wszystko i wszystkich (męża, jego picie, dzieci, same siebie – przyp. red.). (…) Potrzeba kontrolowania stanowi podstawę współuzależnienia. (…) To idzie w parze z drugą cechą współuzależnienia – nadodpowiedzialnością. Kobieta bierze odpowiedzialność za wszystko – za męża, za to, co dzieje się w domu, za rzeczy i sprawy, które jej nie dotyczą”.

Maria: Życie z osobą uzależnioną to koszmar, ale osoba współuzależniona potrafi sprawić, że ten koszmar zdaje się przesiąkać wszystkie twoje tkanki. Mój ojciec pił. Nie bił, choć się awanturował i zupełnie nie można było na nim polegać w żadnych sferach życia. Za to moja matka była niczym żandarm, próbowała kontrolować wszystko i wszystkich. Często jako dziecko miałam wrażenie, że przez mój mózg nie może przejść żadna myśl bez jej pozwolenia i bez kierunku, który ona wyznaczy. Śledziła każdy grymas na mojej twarzy i komentowała, i weryfikowała. Miało być tak, jak ona chce, a jak nie, to awantura lub manto. Miała obsesję na punkcie sprzątania. Wszystko miało lśnić jak psu jaja. Na dywanie nie mogło być żadnych okruszków, kurze musiały być starte pod każdą szklanką w kredensie, podłogi wypastowane, wanna wyczyszczona na błysk. Jakby to sprzątanie miało uporządkować ten cały burdel, który panował w naszym życiu. Tak więc w moim domu non stop się sprzątało, non stop trzeba było coś robić, non stop czuwać na stand by’u. Moja matka do wszystkiego się wtrącała. Do wszystkiego! Musiała o wszystkim wiedzieć: co myślę, co robię, co zrobić zamierzam. Dusiłam się w tym. Czasem aż współczułam swojemu ojcu. Choć go nie szanowałam, to mu współczułam, bo ten nie mógł wyjść z domu bez listy pytań i instrukcji od matki, a potem gdy wracał, nigdy nie obyło się bez przesłuchań, bez rozliczania każdego jego kroku: gdzie, z kim, po co, dlaczego? Identyfikowałam się z jego upupieniem. Też czułam się jak w kleszczach. W dzieciństwie byłam nawet przekonana, że on pije przez nią, bo przecież z kimś takim nie da się wytrzymać bez picia. Dziś myślę, że oni razem byli siebie warci. On chlał i chyba było mu z tym w jakiś sposób wygodnie, skoro nie starał się z tego wyjść, ona podtrzymywała ten pijany mikroświat, ślepa na to, że istnieją też światy poza nim. Mam żal do nich obojga, bo stworzyli mi dzieciństwo, po którym nie wkracza się w dorosłość normalnym.

 

Wyjść z iluzji

Choć to uzależniony tworzy chorą rzeczywistość, współuzależniony w tę rzeczywistość wchodzi, daje się jej zawładnąć, a potem latami wspiera jej istnienie, wytwarzając rozmaite, nieraz niezwykle silne schematy przystosowawcze, które trzymają go w tej matni. Dlatego podobnie jak uzależniony, by z owej matni wyjść, współuzależniony musi zauważyć problem, ogłosić bezsilność i poszukać pomocy w rozwiązaniu go (terapia, mityngi Al-Anon).

Krystyna: Nie jest łatwo porzucić iluzje. Ja tkwiłam w nich dobre 25 lat. Nie chciałam, żeby moja rodzina się rozpadła, więc robiłam wszystko, żeby utrzymać status quo. Wydawało mi się, że tak trzeba. Mąż pije, ale przecież nie odejdę od niego, nie zostawię, nie zrobię tego dzieciom – dzieci przecież powinny mieć ojca. A poza tym to byłby straszny wstyd. Porażka. Dlatego wciąż łudziłam się, że jeśli bardziej się postaram, jeśli bardziej ponaciskam, on w końcu pójdzie się leczyć. Winiłam jego za to, że pije, ale też winiłam za to siebie. Że może jednak nie jestem wystarczająco dobra. Nie jestem dobrą żoną i matką. Więc nieustannie podnosiłam sobie poprzeczkę. Owszem to było wykańczające, ale nie myślałam o tym w taki sposób. Człowiek potrafi długo jechać na adrenalinie, a jak masz dzieci, jak za kogoś odpowiadasz, to skądś jakoś bierzesz te siły i nawet kiedy padasz na pysk, to podnosisz się i brniesz dalej. Wiesz przecież, że musisz, że tak trzeba, że nie masz wyjścia, bo czujesz, że jeśli Ty tego nie pociągniesz, to wszystko się zawali. Ja chyba w ogóle nie zadawałam sobie pytania: „No i co jak się zawali?”. Mam wrażenie, że przez wiele lat po prostu jechałam na jakimś autopilocie. W przekonaniu, że małżeństwo to świętość, że jest się ze sobą na dobre i na złe. Dopiero gdy dzieci wyfrunęły z gniazda, przyszło do mnie jakieś opamiętanie. Pozwoliłam sobie powiedzieć: „Dłużej już tak nie dam rady”. Poddałam się. Zaczęłam szukać pomocy.

We wspomnianej już tu książce autorki podają, że 90 proc. pracy terapeutycznej ze współuzależnionymi polega na nauce odpuszczania przez nie kontroli. Oprócz tego współuzależnione pracują nad budową zaufania do siebie, które na skutek życia z alkoholikiem jest u wielu z nich w kompletnej ruinie. „Ja nie wiem, co jest prawdą, a co nieprawdą. Bo on kręci, miesza, odwraca kota ogonem, robi ze mnie wariatkę” – mówi jedna z cytowanych w książce kobiet, zastanawiając się na czym może budować zaufanie do siebie, skoro zupełnie nie wie, na czym stoi.

W terapii współuzależnienia kobiety uczy się również dbania o siebie i o swoje zdrowie. To ważne, bo:

„W pewnym momencie u wszystkich, podkreślam, u wszystkich kobiet współuzależnionych pojawiają się objawy somatyczne. Czyli uporczywe bóle głowy, bezsenność, częste problemy z kręgosłupem, alergie, astma, duszności. I niemal u wszystkich występują nerwobóle umiejscowione w okolicach serca” – pisze Joanna Reisch-Klose.

Trzeźwiejący alkoholicy muszą w końcu przyjąć, że nie są bogami i że na wiele spraw w swoim życiu nie mają wpływu (choć w swoim egocentryzmie i iluzjach tak im się roi).

Współuzależnione muszą zrozumieć, że nie są heroinami, a z pewnością nie muszą, a nawet nie powinny brać na siebie odpowiedzialności za inne dorosłe osoby w ich otoczeniu (zwłaszcza wyręczać we wszystkim osobę uzależnioną, co dotąd obsesyjnie robiły).

Wiele z nich musi też dotrzeć do swoich emocji, bo gros z nich przez lata bazowało na niezwykle ubogim spektrum tychże, oscylując jedynie między złością a lękiem, rozczarowaniem i frustracją, poczuciem winy i wstydem. Muszą też zacząć zauważać własne potrzeby, potrzeby na wiele lat odsunięte na bok na rzecz potrzeb pijącego partnera czy innych członków alkoholowej rodziny.

Wydostawanie się ze współuzależnienia, podobnie jak i wydostawanie się z uzależnienia, nie jest ani łatwe, ani przyjemne. To długi i często niezwykle bolesny proces. Wiele współuzależnionych po latach życia z alkoholikiem zwyczajnie nie ma już siły zawalczyć o siebie, nie ma już mocy ani zasobów, by zacząć życie na nowo. Są skrajnie wyczerpane i wyprute z nadziei. Dlatego zresztą tak wiele współuzależnionych kobiet zostaje w toksycznej relacji, zamiast szukać dróg wyjścia z niej.

 

Porzucić rolę ofiary

Dlaczego istotne wydaje się odejście od retoryki przedstawiania współuzależnionych w kategorii ofiar osób uzależnionych? Przede wszystkim dlatego, że rola ofiary, choć oczyszcza nas z winy za zaistniałą sytuację, ma skutek uboczny w postaci bezradności. Ofiara zdaje się być bezbronna, bezwolna i niezdolna do samodzielnego działania w swojej sprawie.

Tymczasem mnóstwo współuzależnionych to niezwykle silne, twórcze i przedsiębiorcze kobiety, których naczelnym problemem jest to, że cały swój potencjał poświęcają na walkę z wiatrakami.

Oczywiście im dalej w las, im dłużej trwa związek z uzależnionym, im bardziej jest on toksyczny i przemocowy, tym bardziej ten potencjał niszczeje, tym bardziej daną osobę osłabia. Dlatego tak istotna jest wiedza o zjawisku współuzależnienia i szybkie reagowanie na nie.

Współuzależnione mówią często: „Gdyby tylko on przestał pić, wszystko byłoby dobrze”. Niestety, często jest tak, że gdy on przestaje pić, jest jeszcze gorzej lub właśnie wtedy zadziewa się to, do czego współuzależnione najbardziej nie chciały dopuścić – rodzina się rozpada. Dlaczego? Bo uzależnienie i współuzależnienie to system wzajemnie się napędzający. Gdy jeden element tego systemu wypada, system się wali. Istotne w tym dla współuzależnionych może być to, że nie muszą czekać, aż „on przestanie pić”, wystarczy, że przestaną wspierać uzależnionego i jego nałóg. Wówczas zwiększają się szanse, że uzależniony szybciej sięgnie dna i zdoła się od niego odbić, one zaś – tak czy inaczej – odzyskają swoje życie. Ale by do tego doszło, każda ze stron musi porzucić rolę ofiary – alkoholik rolę ofiary nałogu, a współuzależniona rolę ofiary alkoholika.

Niestety, gdy na tapet brany jest problem rodzin z problemem alkoholowym, rozpatrywanie go nagminnie odbywa się w kategoriach winnych i ofiar. Rzecz w tym, że przy takim podejściu do tematu uwaga wszystkich skupia się wyłącznie na uzależnionym. On jest winowajcą, inni to ofiary. Winowajca jest widoczny (zwykle przecież bardziej widoczne bywa zło), natomiast ofiary stoją zazwyczaj w jego cieniu. To kolejna niekorzyść z bycia ofiarą. Wystarczy pośledzić w mediach, ile materiałów jest poświęconych uzależnionym, a ile DDA czy problemowi współuzależnienia. Choć obecnie zdaje się w tej sferze nieco poprawiać, nadal te dysproporcje są ogromne. Jak tu się zatem dziwić współuzależnionym, że cała ich uwaga skupia się na uzależnionym, skoro tak robią niemal wszyscy inni wkoło?

Przy obecnym poziomie wiedzy o uzależnieniach, chyba najwyższa pora zobaczyć, że uzależnienie nie jest wyłącznie problemem uzależnionych. To problem całych rodzin i problem społeczny. I paradoksalnie nie uzależniony powinien tu być na świeczniku. 

Gdybyśmy wszyscy mieli większą wiedzę o uzależnieniach, może moglibyśmy skuteczniej im zapobiegać. Gdyby wiedziało o tym więcej kobiet, być może mniej z nich by się współuzależniało, szybciej rozpoznawałoby ten problem u siebie i szybciej sięgałoby po pomoc.

 

Warto przeczytać: DDA – dorosłe dzieci alkoholików 

 

M.

Scroll to Top