Piłeś – nie jedź! – dlaczego to zalecenie nie ma sensu?

Hasło: „Piłeś – nie jedź!” zna chyba każdy. Oczywiście brzmi bardzo mądrze, pytanie tylko do kogo jest adresowane. Bo jeśli do osób uzależnionych, to raczej mija się z celem. Uzależnienie odbiera choremu zdrowy rozsądek, a wprowadzony do organizmu alkohol uniemożliwia racjonalny osąd sytuacji i kontrolowanie swoich zachowań.

 

Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co zamierzam napisać, dla wielu będzie mocno kontrowersyjne. Niemniej mam potrzebę podzielić się z Wami kilkoma wątpliwościami odnośnie do systemowego podejścia do alkoholizmu i osób uzależnionych od alkoholu.

 

Przypadek Beaty K.

W 2021 roku – po tym, jak zatrzymano znaną piosenkarkę Beatę K., która kierowała swoim bmw, będąc w stanie dalekim od trzeźwości – w mediach rozpętała się burza. Tysiące osób pozwoliło sobie na słowny lincz gwiazdy. Hejt lał się szerokim strumieniem. Święci, którzy „po pijaku to przenigdy by za kółkiem nie siedli”, wyrastali jak grzyby po deszczu. Nie brakowało więc i świętego oburzenia: „ale jak tak można?”, „jak ona mogła?”, „przecież mogła kogoś zabić?”.

Patrzyłam na ten festiwal „mądrości” ze smutkiem, bo po pierwsze, unaoczniał on prymitywne zachowania tłumu, to całe schematyczne myślenie, ocenianie, ferowanie wyroków, podbijanie sobie ego („jestem lepszy od niej”) kosztem czyjegoś dramatu, a po drugie, pokazywał, jak znikoma jest wiedza naszego społeczeństwa na temat uzależnień.

To właśnie w tamtym czasie gros komentujących przypadek Beaty K. wrzeszczało: „Piłaś? Nie jedź! Czy to tak trudno sobie wbić do łba?!”. Wtedy właśnie dotarło do mnie, jakie to hasło jest bez sensu. Bo niby do kogo ono ma trafić? Do trzeźwych? Jak widać po komentarzach w sieci, na trzeźwo „wszyscy” wiedzą, że prowadzenie pojazdu pod wpływem substancji psychogennych jest niebezpieczne. Co więcej na trzeźwo „wszyscy” zarzekają się, że nigdy, przenigdy, by tego nie zrobili. A po pijaku? Po pijaku z kolei nigdy nie możesz powiedzieć „nigdy”. Bo po pijaku tracisz kontrolę, po pijaku przestajesz myśleć racjonalnie, po pijaku twoja ocena rzeczywistości jest zaburzona. I robią to już z nami niewielkie dawki alkoholu, a co dopiero, gdy ktoś się spije tak, że mu potem alkomat wykaże 2 promile na wydechu.

Jeśli nawet nie pijesz chorobliwie, przypomnij sobie, co się zaczyna z Tobą dziać po pierwszym piwie lub po lampce wina: przychodzi rozluźnienie, delikatne otępienie, jeśli miałeś jakieś troski, to te się nieco rozmywają, oddalają, łapiesz nieco lepszy nastrój. Świat już nie jest taki sam, jakim widziałeś go paręnaście minut wcześniej, twoje myślenie i postrzeganie się zmieniło. Wypij więcej, a nastąpi jeszcze większe zobojętnienie na realne problemy, kontrola jeszcze bardziej odpuści, a być może na scenę wkroczy nieznane ci na co dzień poczucie mocy. Jeżeli w tym stanie ktoś ci powie: „Piłeś? Nie jedź!”, to wystawisz mu przed nos środkowy palec i powiesz: „Bez przesady, przecież nie jestem pijany” albo „A niby dlaczego, a kto mi zabroni”, albo „Jak to nie jedź? Ja nie dam rady?”.

Oczywiście, że u osoby, która nie pije chorobliwie, a ma mocno wyryte w umyśle przekonanie, że jeżdżenie po pijaku to zło i że za nic w świecie nie można tego robić, może (choć gwarancji nie ma) włączyć się stoper, który powstrzyma ją przed tego typu zachowaniami. Ale u osoby uzależnionej takie stopery nie działają. Ona nie potrafi powiedzieć sobie stop ani w przypadku zatrzymania się w upajaniu się procentami, ani w przypadku innych zachowań ryzykownych. Zasadniczo człowiek uzależniony, opętany obsesją picia, zachowuje się tak, jak osoba chora psychicznie. Dlaczego więc uważamy, że może on mieć racjonalny wpływ na swoje decyzje? Dlaczego łudzimy się, że dotrze do niego przekaz: „Piłeś – nie jedź!”? Albo że rozsądek powstrzyma go przed prowadzeniem pojazdu, kiedy znajduje się w stanie upojenia alkoholowego?

 

Grzech czy choroba?

Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób (ICD-10) uznaje alkoholizm za chorobę i definiuje uzależnienie od procentów jako: „Zespół objawów somatycznych, behawioralnych i poznawczych, w których picie alkoholu staje się priorytetowe nad innymi poprzednio ważniejszymi zachowaniami”.

Jeśli alkoholizm jest chorobą, która przejawia się rozmaitymi zaburzeniami fizycznymi i psychicznymi, to dlaczego wciąż jednak traktujemy ludzi na nią chorych jako takich, którzy sami mogą się z owej choroby wyleczyć, sami ją sobie zdiagnozować i sami ją sobie ogarnąć. Normalnie jak człowiek na coś zachoruje, to pierwsze co robi, to idzie do lekarza. Tymczasem w przypadku alkoholizmu multum ludzi wciąż uważa, że uzależnienie można pokonać siłą woli. Że żaden lekarz tu nie jest potrzebny, wystarczy tylko chcieć, wystarczy powiedzieć sobie: „nie piję” i nie pić albo „nie wsiadam za kółko po kieliszku” i nie wsiadać.

To przekonanie ma zresztą odzwierciedlenie w przepisach prawnych, które ewidentnie uzależnionych nie traktują jak ludzi chorych, ale raczej jak zdrowych, którzy wkroczyli na ścieżkę zła. Gdy prowadząc po pijaku spowodujesz wypadek na drodze, to idziesz do ciupy. Przed sądem odpowiadasz za swój czyn jako osoba zdrowa, a nie chora, zaś fakt bycia uzależnionym nie jest okolicznością łagodzącą, lecz przeciwnie – dodatkowo działa na twoją niekorzyść.

Gdy człowiek z psychozą, w psychotycznym szale zadźga kogoś nożem lub zaatakuje, to trafi nie do więzienia, lecz do psychiatryka. Tu prawo zdaje się rozumieć, że to, co popycha człowieka do określonych czynów wynika z choroby, a nie świadomego działania i woli chorego. W przypadku alkoholika odwrotnie. Jego choroba niczego nie usprawiedliwia. Zakłada się bowiem, że w przeciwieństwie do „wariata” alkoholik mógł nie sięgać po alkohol, mógł się nie upić, a psychotyk złowieszczych głosów z głowy sobie nie wyjmie. Ale czy rzeczywiście uzależniony może nie pić, może się powstrzymać? Gdyby tak było, to mielibyśmy wkoło mnóstwo przypadków samouzdrowień, a nie rozbudowany system rozmaitych poradni leczenia uzależnień. Bo po co ten system rozbudowywać, skoro chorzy mogliby leczyć się sami, siłą woli zapanowując nad chorobą. Tymczasem jak na razie rzadko komu udaje się wytrzeźwieć bez zewnętrznego wsparcia (psychiatrów, psychologów, AA itd.).

To, że z medycznego punktu widzenia alkoholizm jest chorobą, a z prawnego jest winą, wprowadza ogromne zamieszanie. Trudno się dziwić, że społeczeństwo chce linczować pijanych kierowców, skoro państwo traktuje ich jak przestępców, a nie chorych. W gruncie rzeczy osoby takie, jak Beata K. – podobnie jak wspomniany tu psychotyk – powinny trafiać nie za kratki, lecz na przymusowe leczenie do psychiatryka, gdyż zaczęli stanowić zagrożenie dla otoczenia. Jednak zaczęli to zagrożenie stanowić, bo są chorzy, a nie dlatego, że są źli.

 

No, ale mógł nie zaczynać pić…

Argument, jaki często słyszę, a który miałby uzasadniać to, że prawo nie traktuje uzależnienia jako choroby, lecz jako winę, jest taki, że jakby dany osobnik nie sięgnął po alkohol, nie zaczął pić, toby się nie uzależnił. Zakłada się więc, że alkoholizm to kwestia wyboru, nieodpowiedniej decyzji (najczęściej w dalekiej przeszłości, gdy pierwszy raz dana osoba posmakowała trunków), której konsekwencje uzależniony musi teraz ponieść.

Zasadniczo zgoda. Nie zostaniesz alkoholikiem, jeśli nie będziesz w siebie wlewać alkoholu. Ale nauka mówi też, że niektóre osoby już się z takimi predyspozycjami w kierunku uzależnień rodzą. Rodzą się i dorastają w otoczeniu pełnym czynnika chorobotwórczego.

W przeciwieństwie bowiem do narkotyków alkohol nie jest w Polsce prawnie zakazany, jest ogólnie dostępny. Od 18. r.ż. masz do niego nieograniczony dostęp. Co więcej w społeczeństwie lobbowana jest teza: „alkohol jest dla ludzi, tylko trzeba umieć pić z umiarem”. Rzecz w tym, że osoby biologicznie predysponowane do uzależnień pić z umiarem nie będą potrafiły. One jeśli sięgną „po to, co jest dla ludzi” od razu wpadną w czarną dziurę. Czy sprawiedliwe jest zatem karanie ich później za to, że zachorują i w wyniku tej choroby np. zaczną zagrażać innym na drodze?

Fakt faktem, jak na razie nauka nie za bardzo potrafi oddzielić tych, którzy takie biologiczne predyspozycje do uzależnień mają, od tych, którzy uzależniają się, bo za dużo piją, więc wina rozkłada się na jednych i drugich po równo, ale przyznać trzeba, że marna to sprawiedliwość.

Z drugiej strony, jeśli państwo dopuszcza, by legalna i powszechnie dostępna była substancja, która ma tak silne działanie uzależniające, to czy owo państwo nie przykłada ręki do procederu, za który potem wymierza poszczególnym jednostkom kary? Czy to nie jest chore?

Idąc dalej za tym „państwowym” tokiem myślenia, trzeba by zapytać: jeśli „wszystko jest dla ludzi”, to dlaczego alkohol tak, a marycha nie?

 

* * *

Jest w tym społeczno-kulturowym, systemowym i naukowym podejściu do alkoholizmu mnóstwo nielogiczności, niekonsekwencji, sprzeczności. Ten brak spójności sprawia, że wciąż nie można właściwie zająć się problemem. Tymczasem liczba osób uzależnionych rośnie.

Badanie kondycji psychicznej społeczeństwa Polski EZOP II, przeprowadzone w latach 2018–2021 pokazało, że uzależnienie od alkoholu to najpowszechniejsze zaburzenie psychiczne i że mimo dużej liczby leczących się z niego ludzi oraz mimo powszechnej dostępności mitingów AA, w ostatnich latach rosną współczynniki zgonów, których przyczyną jest alkohol.

W tych okolicznościach kampanie typu: „piłeś – nie jedź!” są psu na budę. Pokazują tylko, jak duże jest systemowe niezrozumienie tematu. Ale być może prawda jest taka, że zwyczajnie system nie ma szczególnego interesu, żeby temat zrozumieć. Państwo czerpie zyski z przemysłu alkoholowego, a przemysł alkoholowy z konsumpcji trunków przez obywateli, natomiast za konsekwencje tego dealu płacimy wszyscy (na poziomie rodzin, jednostek, społeczeństwa).

Być może jednak właśnie przez to, że owe konsekwencje ponosi społeczeństwo, zmiana w podejściu do alkoholizmu szybciej dokona się właśnie w nim i od niego wyjdzie, niż z systemu.

 

Warto przeczytać: Jak przetrwać urlop na trzeźwo?

Duża Mi

Scroll to Top